Dodany: 15.11.2014 14:08|Autor: Frider

Ogólne> Offtopic

Pewna historia z d(r)eszczykiem


Drodzy Biblionetkowicze, zarówno stali bywalcy, jak i przygodni użytkownicy. Mam dla Was pewną propozycję. Propozycję zabawy. Całkiem niedawno miałem dosyć męczący okres w swoim życiu. Ciągłe znużenie, zaganianie, przeładowanie obowiązkami. W odruchu obronnym, chęci odreagowania, zacząłem pisać zupełnie nową , alternatywną historię Kubusia Puchatka. Bardzo szybko opowieść zaczęła wzbogacać się o nowe, zakręcone postaci i żyć własnym życiem. Mógłbym ją kontynuować, ale zadałem sobie pytanie: po co? Sama w sobie nie ma żadnej wartości, chociaż przez jakiś czas stanowiła dla mnie odskocznię od codzienności i nieco pomogła odreagować stres. Pomyślałem sobie natomiast, że to co dotychczas wyprodukowałem może się stać fajnym materiałem wyjściowym do swobodnego rozwoju przez innych Biblionetkowiczów. Baza już jest, wystarczy ją rozbudowywać, w dowolnych kierunkach. Moja propozycja brzmi tak: historię może ciągnąć każdy, kto ma tylko na to ochotę (lub rozpocząć inną, własnego pomysłu). Kierunek jaki wybierze, postaci jakie wprowadzi, objętość tekstu jaką napisze, są zupełnie dowolne. Nie ma żadnego znaczenia sens opisywanych zdarzeń. Jeżeli ktoś chce - może tworzyć spójną fabułę, jeżeli ktoś woli – może wprowadzić Kaczora Donalda jako kosmicznego zdobywcę. Dozwolone są postaci z książek (oczywiście preferowane), filmów, gier komputerowych. Proponuję nie wprowadzać osób realnych, nawet tzw. celebrytów (z różnych względów). Dozwolona jest zabawa czasem i przestrzenią. A może uważasz, że jakiś wątek w książce został źle poprowadzony? Może to Sauron powinien wrzucić Froda do Orodruiny? Proszę bardzo, no to hop hobbit do krateru. A może wyjątkowo nie lubisz jakiegoś bohatera i masz ochotę nieco z nim poigrać? Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby na przykład bohater o nazwisku Grey był upośledzonym pracownikiem zakładu pogrzebowego. Jeżeli ktoś doda jakiś kawałek tekstu od siebie, a w dowolnym momencie uzna, że ma coś jeszcze do powiedzenia – niech się nie krępuje, do historii można wracać nieograniczoną ilość razy.
Zapraszam wszystkich do zabawy. Można się powygłupiać, można próbować stworzyć intrygującą historię, albo po prostu odpocząć, odstresować głowę. Mój tekst wrzucam jako pierwszy komentarz, ale oczywiście jeżeli ktoś ma taką wolę, niech rozpocznie z zupełnie innej beczki...
Pozdrawiam.
Szable w dłoń! I niech Moc będzie z Wami...


Wyświetleń: 1754
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: Frider 15.11.2014 14:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Drodzy Biblionetkowicze, ... | Frider
Prosiaczek uśmiechnął się złowieszczo i napiął muskuły, aż zatrzeszczał różowy sweterek. Krzysio zadrżał, znał ten stan - zbliżał się napad niekontrolowanej wściekłości.
- Może pobawimy się w szukanie cienia? Zaproponował szybko i lękliwie.
Prosiaczek tylko zmiażdżył go wzrokiem. Jego małe, świńskie oczka miały zwężone, nieruchome źrenice i nie mógł skupić wzroku na twarzy rozmówcy. Pochylił się i na jednym wdechu ściągnął ze stołu ścieżkę białego proszku. Kaszlnął i zachrumkał z zadowoleniem. Boss lubił dragi, ale rzadko wiedział kiedy powinien przestać.
- Wezwij Kubusia i Maleństwo, szczeknął. Krzysia wywiało z gabinetu. Był „rodzinną” ofermą używaną jako kurier, oraz popychadłem do sprzątania i robienia kawy. Tolerowano go tylko dlatego, że miał bogatych rodziców, którzy od czasu do czasu sponsorowali „rodzinne” interesy i prali brudną gotówkę.
Po chwili, do ciemnego jak nora pomieszczenia, weszła nietypowa para. Pierwszą osobą był geniusz komputerowy Puchatek - niechlujny, wiecznie zarośnięty typ, śmierdzący papierosami i miodem fermentującym na przepoconej sierści. Mówiono o nim, że z dwóch zapałek i nocnika potrafi zrobić wirusa komputerowego, a hamburgery zamawia przez serwery Pentagonu. Drugim z przybyłych był Maleństwo. Nazwano go tak z przekory - gość ważył jakieś 150 kilo, przy wzroście sięgającym dwóch metrów. Toporna bryła mięsa, zakończona małą główką z olbrzymimi oklapłymi uszami – efekt ciągania do kąta przez nauczycieli i rodziców. Ziomal przy przechodzeniu przez drzwi deformował framugi na kształt swojego ciała. Legenda głosiła, że potrafi tak wyginać łapami szyny kolejowe, aby pociągi parkowały pod jego domem.
Weszli. Kubuś rozglądał się nerwowo. Odruchowo odganiał muchy, siadające na jego niemytym ciele. Obciągnął kubraczek na wypiętym brzuchu i pierdnął. Prosiaczek spojrzał groźnie. Mówiło się, że skrycie nienawidzi Puchatka za błyskotliwy intelekt, którego jemu brakowało, jednak w mafijnej „rodzinie” ktoś tak inteligentny, mimo licznych wad, był niezbędny.
Maleństwo od niechcenia bawił się obracanym w serdelkowatych palcach pustakiem. Był specem od brudnej roboty. Nie używał noży czy broni palnej. Uważał, że naturalne elementy otoczenia - jak na przykład wyrwana balustrada schodowa - są wystarczająco dobre, aby zrobić komuś Dużą Bubę.
- Co się stało, Szefie? Spytał Kubuś. Jakieś problemy?
Prosiaczek zebrał się w sobie,sapnął i z widocznym trudem wykrztusił:
- Ukradli moje Misie-Patysie...
Nikt z obecnych się nie zaśmiał, nikt się nawet nie uśmiechnął, nikomu nie drgnęła powieka. Niezdrowa skłonność Szefa do Misi-Patysi była ogólnie znana i żartowanie z tego, w jego obecności, groziło długą i bolesną śmiercią.
- Kto? Lakonicznie i jakby od niechcenia rzucił Maleństwo.
W Prosiaczku coś się zagotowało. Zmienił się na pucołowatej twarzy. Zawsze różowy, teraz stał się purpurowo - czerwony. Zaczął wrzeszczeć, pryskając dookoła śliną:
- Oni! Te gnidy - Królik z Tygryskiem! Wkradli się tu i zabrali je gdy spałem! Po prostu ich znajdźcie i przyprowadźcie do mnie!
Walił małą piąstką w stół.
- Chcę ich żywych i zdolnych do odczuwania bólu!

Tymczasem na obrzeżach miasta, w dzielnicy stanowiącej połączenie podmiejskich slumsów z forpocztą śródmieścia...
Okolica cieszyła się bardzo złą sławą - leżała na styku ścierających się stref wpływów kilku miejskich gangów. Często zapuszczały się tutaj napakowane sterydami Smerfy w swoich charakterystycznych białych czapeczkach, Gumisie miały meliny, w których nielegalnie fermentowały sok z gumi-jagód , kumple Donalda regularnie przeczesywali teren wymuszając haracze i kolekcjonując palce tych, którzy nie chcieli przyjąć ich propozycji. Z czasem dzielnica całkowicie się wyludniła. Ostatni mieszkańcy uciekli po dzikich rajdach naszprycowanych grzybami, wiecznie pijanych Krasnali Śnieżki. Brodaci bandyci nie pozostawiali po sobie nic oprócz gołych ścian, pobitych mieszkańców i nieświeżego zapachu. To co udało im się „zorganizować” przekazywali zachłannej Śnieżce, cieszącej się zasłużoną sławą najpiękniejszego zbrodniarza w mieście.
Stare opuszczone blokowisko. Wszechobecne graffiti, o najczęściej bardzo marnej wartości artystycznej. Budynki bez szyb w oknach, z częściowo popękanymi ścianami. Szczury. Wilgoć. Zatęchły smród moczu i zgnilizny.
Mały, obskurny pokoik z odłażącymi od ścian tapetami. Pod ścianami zwały śmieci: pobite butelki, porwane gazety, fragmenty mebli, na środku pokoju osmalona dziura po ognisku. O jedną ze ścian oparty śmieszny jegomość z wydatnym brzuszkiem i aksamitnymi długimi uszami. Pomimo zabawnego wyglądu wyczuwa się w nim coś niepokojącego, z niejaką chorobliwą fascynacją można podziwiać jego twarz - zbrodnia i występek są tu widoczne jak bryzgi ekskrementów na muszli sedesowej. Wystające przednie zęby, zachodzące na wargi, nie dodają tej „twarzy” uroku. Dla osoby nie przyzwyczajonej do takich atrakcji sprawiają wrażenie wampirycznego, wiecznie zawieszonego na facjacie uśmiechu. Facecik machinalnie podrzuca w ręku długą, ostro zakończoną marchewkę wpatrując się dużymi, wyłupiastymi oczami, w niewielką skórzaną walizeczkę leżącą przed nim na podłodze. Obok walizeczki, zwinięty w kłębek, leży pomarańczowo-czarny stwór. Mruczy cicho, głaszcząc pazurzastą łapą czarny bok neseseru. Pod gładką, pręgowaną skórą przy każdym ruchu grają mięśnie, czuje się promieniujące ze stworzenia witalność i pierwotną, prymitywną siłę. Tygrysek podnosi trójkątny łeb i mówi z rozmarzeniem:
-Będą o nas pisać w gazetach - „geniusze zbrodni”...
Pręgowany debil raczej - mruknął pod wąsem Królik nie przestając bawić się marchewką.
-Mówiłeś coś? - zaciekawił się Tygrysek i nieznacznym balansem ciała ustawił się przodem do rozmówcy. Ogon drgał nerwowo, trójkątne źrenice patrzyły nieruchomo na Królika.
-Zastanawiam się, gdzie jest ten zapchlony paser Sowa. Miał tu przylecieć godzinę temu z forsą i zabrać Misie-Patysie. Jeżeli nie opylimy trefnego towaru jak najszybciej, to ludzie tego bydlaka Prosiaczka znajdą nas i zrobią sobie dywaniki przed łóżko z naszych futerek...
-Daj spokój, pewnie znowu głupek zapił i obija się o okna, zawsze jak jest wcięty leci do światła.
-Możliwe, ale lepiej, żeby zaraz tu był...Z każdą chwilą czuję się mniej bezpiecznie, a gdy zapadnie zmrok nie mam zamiaru siedzieć w tej dziurze po ciemku. Jutro musimy opuścić Miasto 100 Mil i zatrzeć po sobie ślady.
-Jak myślisz, komu Sowa opyli towar?
-To chyba jasne, tylko Ta, Która Ma Kolczyk Sam Wiesz Gdzie ma dość kasy, żeby wypłacić się Sowie.
-Ona!? Przecież przy pomocy samego Kolczyka, Który Ma Władze Nad Dziewięcioma (a Który Ma Sam Wiesz Gdzie) zniszczyła potężnych Protean! Gdyby nie Komandor Shepard zagłada mogła dotyczyć także nas! Co będzie, gdy w swoje macki dostanie Misie-Patysie?!
-Taak. Jednak korzyści są warte tego ryzyka. Życie jest krótkie i trzeba je wykorzystać jak najpełniej ...Królik zamyślił się nad kruchością swojego losu, tym bardziej, że Tygryskowi coraz głośniej burczało w pręgowanym brzuchu.

Sowa, trzeźwy jak świnia, siedział w wykuszu pod stropem piętro wyżej. Miał twardy orzech do zgryzienia. Finansowa propozycja Królika wyglądała znakomicie. Ta jedna transakcja mogła ustawić ptaszora na całe życie. Z drugiej strony jednak, ryzyko było olbrzymie. Reputacja Prosiaczka była dobrze znana w podziemnym światku Miasta 100 Mil. Gdyby dowiedział się o udziale Sowy w handlu Misiami-Patysiami, ten - już do końca życia - do baru musiałby chodzić piechotą. O ile na wyrwaniu skrzydełek by się zakończyło. Sowa stroszył piórka, mrugał olbrzymimi oczkami i kombinował, czas mijał...
Huk przerwał ciszę, coś rypnęło jak z moździerza w ciemnościach. Z sufitu posypał się tynk pudrując wąsy Królika na biało, co niewątpliwie dodało mu jeszcze bardziej upiornego wyglądu.
-Sowa zdradził! - ryknął Tygrysek, schwycił neseser i na oczach osłupiałego Królika bryknął przez okno z dziesiątego piętra, sypiąc szkłem z rozbitej szyby.
Królik rozejrzał się w panice. Okno odpadało - pokicać to on sobie mógł po płaskim, zbierając kapustę. Spojrzał z nadzieją na drzwi, ale sądząc po odgłosach z klatki schodowej prawdopodobnie Maleństwo już szedł na górę, krusząc spróchniałe stopnie zrogowaciałymi stopami.
Schody przeciwpożarowe! Królik w panice wybiegł na korytarz klnąc pod nosem na Tygryska – łobuz, mógł go przecież wziąć na plecy!
Krótki, szybki sprint i już widać wyłaz na schody awaryjne. Za plecami słyszy ciężkie sapanie, na ścianie cień czegoś w kształcie dużego bojlera. Szybciej, szybciej! Rzut oka w dół schodów... matko, dziesięć pięter na zewnątrz budynku...Królik przypomniał sobie, że w zasadzie z reguły siedzi w norze i rzadko ogląda świat z tej wysokości. Zakręciło mu się w głowie i zwymiotował obficie na majaczącą w oddali, na ziemi, pomarańczowo-czarną plamę. Stracił równowagę, rozpaczliwie zamachał jeszcze łapami i jak futrzana kula, furkocząc kłapciastymi uszami runął w dół...

Na dole tymczasem Tygrysek niezdarnie zbierał się z murawy. Widział podwójnie i z nosa sączyła mu się krew, ale żył. Skoczył instynktownie, nie zastanawiając się, że jego największym osiągnięciem było do tej pory przeskoczenie słupa wysokiego napięcia (i to po pijaku), zakończone sfajczeniem końca ogona. Już zaczynał się cieszyć z ucieczki, gdy nagle ciepły deszcz wymiocin z góry zmoczył mu futerko. Wstrząsnął się z obrzydzeniem, powstrzymał odruch wylizania się do czysta i wygramolił z dołu, który wybiło jego ciało. Spojrzał w górę. Przez chwilę widział dwie Sowy, dźwigające dwóch Królików. Gdy oczy zjechały mu się do wspólnego poziomu zdał sobie sprawę, że widzi Pana Sowę lotem wirowym spływającego w dół z Królikiem w szponach. Przypomniał sobie ostatnie chwile przed upadkiem i zdał sobie sprawę, że stoi przed życiową szansą. Gdzie jest walizka? Rozejrzał się nerwowo. Leżała kilkanaście metrów dalej, przy upadku pękła i Misie-Patysie rozsypały się dookoła. Rzucił się do zbierania, wpychając na chybił - trafił i mnąc cenne fanty. Rzut oka w górę - Sowa jest w połowie drogi, ciężko bije skrzydłami broniąc się przed nurkowaniem w dół. Tygrysek uśmiechnął się, pomachał Królikowi łapą i z neseserem pod pachą wielkimi susami bryknął w dół ulicą.
Królik wytrzeszczył oczy.
-Wracaj! Wracaj cholerny zdrajco! - ryknął, aż przestraszony Sowa zgubił rytm machania skrzydłami. Królik zaczął się szarpać
-Puszczaj, puszczaj! - krzyczał do Sowy. Pan Sowa już wiedział, że lukratywna transakcja nie dojdzie do skutku, widział jak Tygrysek znika na zakręcie ulicy z walizką w łapie. Z filozoficznym spokojem rozwarł szpony, wypuszczając szarpiącego się Królika. Ten, nieco zdziwiony nagłą wolnością, w połowie drogi w dół zmienił zdanie, ale Pan Sowa już nie zamierzał mu pomóc.

Łomot z jakim Królik uderzył w ziemię był głośny, ale prawdziwie ogłuszający był łoskot z jakim w ścianie budynku otworzyła się wielka dziura, z której wychynęło balistyczne cielsko zakończone guzikowatą główką. Maleństwo nie próbował przeciskać się przez powstały otwór. Bez widocznego wysiłku wszedł w powstałą dziurę, poszerzając ją swoim ciałem na wymiar.
Królik wrzasnął, zerwał się na nogi i nadal krzycząc uciekał pomiędzy posępnymi, opuszczonymi budynkami. Na rozważania będzie miał czas później. Miał prawo czuć się rozczarowany, oszukany i zraniony. Z Tygryskiem od lat łączył go bardzo bliski związek i Królik myślał, że nie ma takiej sytuacji, z której ich miłość nie wyszłaby obronną ręką.
Maleństwo nie gonił go, w bieganiu nie był zbyt dobry, a poza tym wiedział, że Puchatek na pewno ma już Królika na monitorze, śledząc go przesterowanymi satelitami NASA. Nie widział momentu ucieczki Tygryska i nie wiedział co się stało z walizką. Stał patrząc tępo przed siebie. Nie miał obecnie bezpośrednich poleceń więc wyłączył tę garstkę gleju, która służyła mu za mózg, aby utrzymać większe ciśnienie krwi w pięściach, tak na wszelki wypadek. Nawet on wiedział, że zawalił sprawę. Miał dostać się do meliny Królika po cichu, ale korytarz klatki schodowej był na niego o dwa numery za mały i ściany pękały na zakrętach gdy biegł w górę. W którymś momencie zerwał się podest, z hukiem lądując wraz z Maleństwem w piwnicy. Cynk dostali od Gofera - ten mały, cichy facet wiele wiedział o tym co się dzieje w mieście i za odpowiednią opłatą chętnie dzielił się tą wiedzą z odpowiednimi ludźmi. Akcja wydawała się dobrze zaplanowana, nie wzięli jednak pod uwagę determinacji (głupoty?) Tygryska oraz udziału Pana Sowy. Zadanie nie zostało wykonane i można było się spodziewać gwałtownej reakcji Prosiaczka.

Prosiaczek nerwowo gładził szczecinę na czole, aż chrzęściło. Od poprzedniego dnia niewiele spał. Doił kawę za kawą, a skręty wsadzał od razu po dwa do dziurek w ryju, aby utrzymać się w przytomności. Do powrotu Maleństwa miał nadzieję, że Misie-Patysie odzyska szybko i małym nakładem kosztów. Nieudana akcja tandemu Puchatek - Maleństwo była szokiem, po którym jeszcze nie zdołał się otrząsnąć.
W kącie stał, jak posąg z Wyspy Wielkanocnej, Maleństwo. W jego cieniu kulił się Puchatek- ufajdany miodem grubas z laptopem pod pachą. Satelity na niewiele się im przydały - Królik w pewnym momencie po prostu – dosłownie – zapadł się pod ziemię. Znalazł jedną z króliczych dziur i kanałami udał się w sobie tylko znanym kierunku. Gofer prawdopodobnie go znajdzie, ale wtedy może być już za późno.
-Macie 6 godzin - wychrypiał Prosiaczek - 6 godzin, pętaki. Po tym czasie Misie-Patysie będą już nieświeże, być może nawet zwiędną im nóżki! Sam nie wierzę, że pytam, ale spróbuję: macie jakieś pomysły?
-Mam. Z wahaniem odezwał się Maleństwo.
-Co masz idioto, oprócz tego zakalca między uszami?
Maleństwo skupił się nad tą skomplikowaną wypowiedzią. Głęboka, pionowa zmarszczka przecięła mu czoło. Nie dotarł do sedna kwestii, więc szybko zmęczył się i przestał nad nią rozmyślać.
-No, mogę przebrać się za Śnieżkę i ogłosić dużą kasę za Misie-Patysie. Może Tygrysek do mnie przyjdzie.
Prosiaczek siedział nieruchomo. Patrzył na Maleństwo bez mrugnięcia okiem, a w jego twarzy szaleństwo walczyło z resztką rozsądku.
-A niby jak chcesz stać się podobny do Śnieżki? Wydusił powoli z siebie Prosiaczek. Zaczynał chichotać ale nie był to radosny śmiech dziecka w piaskownicy, dźwięk wydobywający się z jego warg przypominał raczej skowytanie dobiegające z piwnicy szpitala psychiatrycznego, na taki dźwięk wilki zaczynają zbijać się w stada.
-No, mam taką sukienkę...
Krzysio przestał dłubać w nosie, obejrzał z zaciekawieniem palec, a następnie wytarł go we włosy i wyprostował się. Puchatek zdziwiony przerwał lizanie futerka w pachwinie i popatrzył na kolegę.
-A po co ci sukienka Maleństwo? Głos Prosiaczka ociekał słodyczą. Już nie siedział - na wpół wstał, zaparł się racicami mocno w ziemię i skręcił ogon w sprężynę.
-A bo czasami słyszałem, że jestem brzydki, więc mam sukienkę, jak się ubiorę jestem bardzo ładny...
Prosiaczek zamknął oczy, podparł się na biurku i głęboko oddychał.
-Zabierzcie go – wyszeptał - zabierzcie go sprzed moich oczu, bo nie wytrzymam. Macie 6 godzin, po tym czasie nakarmię wami Pluto. Ty też gamoniu- dodał do Krzysia. Może im się przydasz. Aha i sprowadź tutaj Śnieżkę, Papę Smerfa, Bunię i Donalda. Powiedz, że to sprawa nas wszystkich, mają tu być za godzinę.
Użytkownik: Kuba Grom 17.11.2014 02:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Prosiaczek uśmiechnął się... | Frider
Pomysł zacny, ale powyższy tekst mi nie pasuje. Zacznę może coś swojego.

"Nudne popołudnie"
Było to senne, letnie popołudnie. Alicja bawiła się w ogrodzie, obserwując chrząszcze przemykające między kwiatami. I gdy zanurzona w gęstwie dorodnych herbacianych róż, których słodka woń wypełniała całą przestrzeń ogrodu, Alicja usiadła znużona na ziemi, usłyszała za sobą:
- Ojejku. Muszę zdążyć ze zbiorami przed jesienią.
Zaskoczona tym rzeczowym głosem rozejrzała się i opodal, przy warzywnej grządce, zobaczyła królika. Nie był to jednak zwyczajny, puszysty króliczek. Był dość wysoki i sięgał jej niemal po brodę. W jednej ręce trzymał dorodną marchew, i zmierzywszy wzrokiem jej rozmiary ułożył ją na prostej, drewnianej taczce. Po czym powtórzywszy swoje "ojejku" pognał w daleki kąt ogrodu. Alicja nigdy nie widziała aby królik tak się zachowywał. Raz wprawdzie widziała królika, który trzymając zegarek bardzo się spieszył, i wynikła z tego dziwna historia, ale była niemal pewna że był to tylko przedziwny sen. Dziewczynka zawołała zatem:
- Poczekaj, króliku! - i pobiegła za nim.
Biegła tak susami przez alejki róż, pomiędzy klombami mlecznych lilii, zwieszających ociężale swe jasne klosze, ominęła labirynt krzewów i antyczne rzeźby aż zawędrowała w tak daleki kąt ogrodu, iż nie widziała stamtąd domu. Nigdy nie zapuszczała się w te rejony, i gdy straciła z oczu królika, stanęła zagubiona. Bała się że zabłądzi. Mogła zaginąć jak ci podróżnicy w tropikalnym lesie, którzy gubili swoje ślady, a potem kręcili się w kółko tak długo, aż padali ze zmęczenia i zostawały po nich tylko białe kości. Nigdy nie mogła zrozumieć, jak można zgubić swoje ślady - przecież zawsze miała je pod własnymi nogami. Mimo to uważnie patrzyła na ziemię, aby się jej przypadkiem nie zawieruszyły.
I gdy już obeszła kilka kółek to w tą to w ową stronę, usłyszała zza krzewów skrzypienie drewnianej taczki, i pełen powagi głos królika:
- Trzeba zebrać wszystkie plony. Jesień już niedaleko.

Rozchyliwszy gałęzie zobaczyła królika, wpychającego naładowaną marchwią taczkę w ciasną norę w korzeniach starego drzewa. Wreszcie wcisnął tam wszystko i zniknął w ciemnej norze.
Alicja była bardzo ciekawa, gdzie królik zawozi te wszystkie warzywa. I choć dobrze wiedziała, że nie powinna włóczyć się sama w nieznanych miejscach, powiedziała sama sobie, że to jest przecież nadal ogród przy domu, a w ogrodzie może chodzić gdzie chce. Dziewczynka zgodziła się ze sobą, i dodała, że przecież zajrzy tylko na chwilę.
Nora była na tyle szeroka, iż mogła wetknąć w nią głowę i ramiona, a gdy to zrobiła, dostrzegła daleko jasny wylot, jak gdyby zajrzała do długiego korytarza. Lecz gdy wepchnęła się głębiej, utknęła w pasie. Wyrzucając sobie w myślach wszystkie herbatniki, jakie podjadała w czasie podwieczorków, Alicja szarpała się w ciasnym wlocie, aż wreszcie upadając w przód na twarz wtoczyła się do obszernego wnętrza nory.
Musiała być to spiżarnia, wszystkie bowiem ściany zastawiony były półkami z warzywami. Po jednej stronie stały regały z marchewką, z drugiej posegregowane według wielkości cebule, główki czosnku i dorodne rzepy. Każda półka podpisana starannie kredą "Rok wczesnego kiełkowania" czy "Sezon komety". Gdy oglądając zbiory dotarła już do wylotu, do wnętrza nory wszedł królik, ze swą nieodłączną drewnianą taczką. Zrazu nie zauważył jej, lecz za chwilę stanął jak wyryty. Bez wątpienia królik nie spodziewał się ujrzeć w swej norze dziesięcioletniej dziewczynki w jasnoniebieskiej sukience, myszkującej między półkami. Aby go ośmielić, Alicja dygnęła jak umiała najładniej.
- To tto... nniemożliwe - zająknął się królik, po czym zebrał się w sobie i zagwizdawszy między zębami gwałtownie wciąganym powietrzem, krzyknął:
- Ależ co tu się dzieje! To moja nora. Moje marchewki. Proszę stąd jak najszybciej wyjść!
Alicja miała ochotę powiedzieć mu, że zachowuje się niegrzecznie, tym bardziej, że jeszcze się nie przedstawiła, lecz wypychana przez królika wydostała się na zewnątrz, na cudownie kolorowa łąkę...

Królik otarł pot z czoła, i ze zdenerwowaniem rozejrzał się po norze. Na szczęście wszystko stało jak należało. Zbiory były bezpieczne. Dla pewności przeszedł całą norę wzdłuż i wszerz, przeliczył marchewki aż upewnił się że nic nie zginęło. Uspokojony podchodził jeszcze do półki z tym bądź owym rocznikiem, i ostrożnie, aby nie wzburzyć osadu, obracał niektóre marchewki o ćwierć obrotu, aby należycie i równomiernie leżakowały...
Użytkownik: Rbit 17.11.2014 09:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Drodzy Biblionetkowicze, ... | Frider
Fajny pomysł. Jednak zamiast dodać coś swojego podam link do świetnego tekstu Jacka Sawaszkiewicza "Jak pisałem bajkę":

http://greybrow.iq.pl/Sawaszkiewicz/jakpisba.html
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: