Dodany: 23.09.2014 11:16|Autor: galenlomiel

Czytatnik: Czytalnia

Z braku lepszego tytułu: O dziwności wrześniowych lektur


Dziwnymi drogami chodzą wybory czytelnicze. Czasami zupełnym przypadkiem zdarza nam się wybrać kolejno po sobie książki, które tematycznie do siebie nawiązują tak, że można by się zastanowić, czy nie wyszły spod ręki jednego autora, a nie kilku, i to w krótkich odstępach czasu.

Pod koniec czerwca sięgnęłam po „Schodami w górę, schodami w dół” Michała Choromańskiego (Schodami w górę, schodami w dół (Choromański Michał)). Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością tego autora. Pisarz, najlepiej znany bodaj z „Zazdrości i medycyny”, nie był mi przez nikogo mocno rekomendowany, ale opis na okładce mnie zachęcił. Sierpień 1939 roku na Podbaziu, miejscu mocno stylizowanym na Podhale, spędza Karol, początkujący malarz. Karolowe obrazy nie są wyjątkowe: jeśli mu się uda, uchwyci w modelce coś nadzwyczajnego, ale jednak w większości mu się to nie udaje. Poznajemy go, kiedy akurat złapał fuchę w restauracji – ma namalować portret córki właściciela lokalu, w zamian za co ma zapewniony codziennie na obiad mielony z marchewką. Karol sumiennie chodzi zatem do knajpy i maluje panienkę, a tymczasem do hotelu nad restauracją wprowadza się niejaki Ryszard Ordęga, bohater trochę jak z Musila, lękający się dźwięków saksofonu architekt. Ma na Podbaziu zamówienie na nie byle co, tylko na grobowiec młodopolskiego artysty, zupełnie niedocenianego Antoniego Łuckiego, z którego kiedyś zażartował niebacznie sam Przybyszewski. Żarcik poszedł w świat (a może raczej światek) i wrócił wielką gębą: wdowa po Łuckim, pół-Bułgarka Dragina, pretensjonalna i egzaltowana kobieta w wieku średnim, we własnej opinii łamaczka serc, chce niby-słynnego męża uczcić, przy okazji zaś uwieść Ordęgę. Rozwój wypadków śledzi w swojej naiwności Karol, sam nieco dając się oskrzydlić „Wielkiej Wdowie”, a wszystko to dzieje się otoczeniu niespodziewanie barwnym: bo i były kelner udający panicho, i zagraniczna melancholiczka, i baronowa-koniarka z konszachtami w zawiłej polityce, i w końcu jasnowidz-morfinista, który jako jeden z pierwszych pada ofiarą wrześniowej kampanii, bo kiedy kończy mu się morfina – umiera.

Odłożyłam Choromańskiego, żeby sięgnąć po „Morfinę” Twardocha (Morfina (Twardoch Szczepan)), którą odłożyłam jakiś czas temu, żeby odczekała swoje, bo jakoś mi wówczas nie podeszła. I co widzę: morfinista tuż po klęsce kampanii wrześniowej! Znowu pierwszoosobowy narrator, znowu nieudany artysta, niespełniony malarz, znowu w osi intrygi, która go przerasta. Może nie od razu jasnowidz od Choromańskiego, ale czytało mi się tę „Morfinę” tym razem bardzo w korespondencji z poprzednią lekturą. Tym razem narrator z Podhala trafia do Warszawy: Konstanty Wilemann, Ślązak, Polak z wyboru, ułan z musu, tuła się po październikowej Warszawie i zastanawia się, co ze sobą zrobić. Od drzwi żydowskiej kochanki do drzwi endeckiej żony, przez biuro zaangażowanej w rejestrowanie reich- i volksdeutschów matki, trafia w końcu do podejrzanej konspiracji. Konspiracja okazuje się być coraz bardziej absurdalna, wojna niby się skończyła, ale nowy porządek wisi w powietrzu, ludzie się boją, ale powoli zaczynają kombinować, jakby się tu w tej rzeczywistości odnaleźć, a Konstanty łazi, rozważa swoją sytuację narodowościową i emocjonalną, myli pseudonimy w coraz to bardziej zagmatwanej siatce konspiratorów i obserwuje tę dekadencję przedwojenną – sam będąc zresztą jej częścią – która póki co jeszcze nie wie, co się stanie, więc wraca do swojej dekadenckości, zamieniając złote garnitury na górskie pumpy.

Odłożyłam Twardocha, wzdychając ciężko, i wybrałam spośród czekających spokojnie powieści następną. Traf chciał – Dygata „Jezioro Bodeńskie” (Jezioro Bodeńskie (Dygat Stanisław)). I już zaraz, od razu: trach! Bohater, inteligent, może i trochę artysta, w każdym razie z zacięciem, po klęsce wrześniowej – zamiast snuć się po Warszawie i pogrążać w otchłaniach rozważań – trafia do więzienia, a potem do obozu dla internowanych w Konstancji nad Jeziorem Bodeńskim. Gdzie, nie będę nikogo zwodziła: snuje się i pogrąża. Ponieważ w wyniku różnych historycznych zawirowań jest obywatelem francuskim, może spędzać czas teraz, tęskniąc okropnie za Warszawą (bo nie wie, jak strasznie już zmieniła się ta Warszawa, nad czym ubolewa Konstanty Wilemann, któremu się nie poszczęściło, bo obywatelstwo obce zdobywa, ale – niemieckie), czytając wieszczów i rozmyślając o polskości, zamknięty z dziwaczną zgrają innych przypadkowych obywateli francuskich i angielskich. A są tam – nie, nie jasnowidz i były kelner – ale guwernantki w przerażającej liczbie siedmiu dziesiątek, niespełniony poeta, aptekarz, który nie wiadomo jak zdobył obywatelstwo z nad Sekwany, a wszyscy w towarzystwie niezdecydowanych, kłócących się ze sobą niemieckich żołnierzy, którzy wybuchają ciągle albo narodową dumą (ich liebe Deutschland), albo pchają bohaterowi przed oczy zdjęcie żony i dziecka, wybuchając znowu, tyle że płaczem.

Ułożyły mi się te lektury w łańcuszek nie tylko chronologiczny – od sierpnia, przez kampanię wrześniową i powrześniowy okres aż do upadku Francji – ale i jakoś korespondowali ze sobą bohaterowie. Jakby ewoluował jeden bohater w trzech narracjach: zawsze w pierwszej osobie, zawsze zaprzątnięty sobą, swoim statusem i losem w gmatwającej się rzeczywistości. Stylem te książki się oczywiście różnią. Choromański to gawędziarz, anegdotki o kolejnych postaciach, które spotyka Karol, wypierają niemal właściwą akcję. Brnie się przez tę książkę dość ciężko, spada w pewnym momencie napięcie, fabuła gmatwa się nie wiadomo już, czy celowo, czy coś autorowi po prostu nie wyszło. Twardoch z kolei eksperymentuje, narrator niby jest cały czas pierwszoosobowy, ale ta pierwsza osoba raz należy do Konstantego, a raz do kobiety (Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu). Też ma ta książka swoje mielizny, chociaż doskonały jest rozdział pierwszy i opis podróży na Węgry, Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu. Utyka się w zalewie z rozważań tożsamościowych, przyprawionych historią jak z filmu gore, choć szkoda, szkoda straszna. Najrówniejszy jest tu Dygat, choć dla niego to była książka pierwsza, debiut. Bohater jest nieznośny w swoich rozmyślaniach, często pretensjonalny (choć w tym nie dorówna nigdy Draginie ze „Schodami w górę…”!), ale rzeczywistość obozowa odmalowana jest ze swadą, humor miesza się z goryczą, spod ironii przebija rozpacz bezcelowego zamknięcia w odległym miejscu.

Łączy te narracje na pewno jedno – opisują pewien moment zwrotny dla bohaterów i dla świata, punkt czasu, w którym wojna światowa jest dopiero w fazie przygrywki, kiedy nikt jeszcze nie wie, co się stanie. Karol co prawda napomyka, że ktoś wybił szybę w oknie fotografa podbaziańskiego, Żyda, Konstanty obserwuje Żydów warszawskich pędzonych do prac naprawczych, a w Konstacji w obozie jeden z uwięzionych, Żyd Olek, żartuje z komendantem na temat puszek z konserwą rybną, ale jeszcze nie ma tu explicite Zagłady, tego, co nadejdzie wkrótce po tym, jak „Jezioro Bodeńskie” dobiegnie końca. Bohaterowie mogą tęsknić za Warszawą, jak Karol, który myśli już o powrocie z Podbazia do miasta, jak Konstanty w jego rozmyślaniach o „domu z czekolady” nad kawiarnią Wedla, jak bohater Dygata, cierpliwie przypominający sobie miłe chwile nad Wisłą. Żaden z nich nie wie, że za chwilę Warszawa, którą widzieli, zniknie. Jest przez to w tych narracjach duży smutek, który jednak to nie tyle autor, co czytelnik, wkłada do tekstu. Dziwnie się toczą losy bohaterów, ale zgrywając się ze sobą i dopełniając, sprawiają wrażenie pełniejszych razem, niż osobno.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 920
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: