Dodany: 07.09.2014 15:27|Autor: papetka
Na dnie jeziora
Wspomnienia Józefa Pawłusiewicza, chociaż zaliczają się do tzw. "cegieł", bo liczą prawie sześćset stron, czyta się z zapartym tchem. Przywołuje miejsca, których już nie ma, które przykryła tafla Jeziora Solińskiego. Opowiada o ludziach, którzy żyli na tych terenach, o pięknie bieszczadzkiej przyrody, o I i II wojnie światowej, o rodzącej się nienawiści części Ukraińców do Polaków, o walkach, jakie przetoczyły się przez te tereny. Autor był zapalonym myśliwym (pochodził z rodziny myśliwych), zresztą tak, jak wielu ludzi mieszkających w Bieszczadach.
Pawłusiewicz świetnie operuje słowem, jest znakomitym gawędziarzem. Jego wspomnienia są plastyczne, do tego stopnia, że czytając ma się wrażenie bezpośredniego uczestniczenia w opisywanych wydarzeniach. Okazuje się, że w zapomnianym przez wszystkich zakątku mieszkali oddani patrioci, wspaniali ludzie (niezależnie od narodowości), którzy z narażeniem życia ratowali swoich sąsiadów.
Książka zdaje się mówić, do nas, współczesnych, do turystów przebywających nad zalewem: "Spójrz, tam, wiele metrów pod Tobą i tam dokąd sięga Twój wzrok, gdy patrzysz na taflę jeziora, toczyło się normalne życie. Tam wiele lat temu żyli ludzie, którzy, jak Ty mieli swoje marzenia, swoje radości i troski". Miłym dla mnie zaskoczeniem było to, że bardzo często we wspomnieniach Józefa Pawłusiewicza przewija się moja rodzina.
Na dnie jeziora (
Pawłusiewicz Józef)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.