Przedstawiam
KONKURS nr 85 pt.
LWY w LITERATURZE,
który przygotowała
Krasnal(ka):
Witajcie kochani!
Zapraszam na lekki, letni konkurs:) Ostatni przedwakacyjny, dla niektórych posesyjny lub wtrakciesesyjny, więc sporo tym razem fragmentów ze znanych książek i mam nadzieję, że nie będzie zbyt trudno.
Zmokliście, więc – zgodnie z zapowiedzią Bogny – będzie teraz okazja się wysuszyć:) Tam bowiem, gdzie żyją lwy, zazwyczaj jest sucho. Czasami bardzo sucho. A zdarzają się nawet takie lwy, które tę suchość niosą ze sobą...
Ale po kolei. Przed Wami 24 różne lwy, które należy wytropić, zagnać do zagrody, upolować, zostawić w spokoju, a niekiedy, niestety, dobić, żeby nie cierpiały. W każdym przypadku należy zaś przede wszystkim dzielnie stawić im czoła!
Za każdego zdobytego lwa można otrzymać 2 punkty: po jednym za nazwisko autora i za tytuł. Co w sumie daje 48 punktów, o które można powalczyć.
Na odpowiedzi czekam
do 29 czerwca, do samej północy,
pod adresem:
[...]
W tytule wiadomości koniecznie proszę wpisywać nick, a najlepiej także numer kolejnego maila.
A teraz zapraszam do wejścia między lwy:) Dla tych, którzy się nieco tego obawiają, zaczniemy od lwów mniej groźnych;)
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
FRAGMENTY KONKURSOWE
1.
Lew!... Cóż lew jest?! – Kociak duży!
2.
Lew stał we wrotach w słońcu i wymachiwał ogonem. Iksa przyszła do siebie i zauważyła, że lew jest chudy i wyleniały, ale i tak wyglądał dość imponująco i nie dało się zaprzeczyć, że jest lwem.
– On tu wchodzi – jęknął D.
– Czy lwy umieją się wdrapywać? – szepnęła G.
– Ch–chyba nie – wyjąkała P1. szczękając zębami.
– Koty potrafią, a lew jest dużym kotem – oznajmił P2.
– Nie rozmawiajcie – poprosiła M. – bo gotów się rozzłościć. Siedźmy cicho, to może sobie pójdzie.
Lew nie zamierzał odejść. Wszedł do stodoły, rozejrzał się i położył z miną lwa, który ma mnóstwo czasu. (...)
Lew nagle ziewnął. „On wygląda zupełnie jak ten poczciwy stary lew z czołówki filmowej” – pomyślała Iksa. Przymknęła oczy.
– Czy ona się modli? – spytał szeptem D.
Iksa zastanawiała się. Jeśli tato ma dostać na kolację swoje ulubione smażone kartofle, to ona za chwilę powinna być już w domu. I M. J. był zupełnie zielony na twarzy. Gotów się pochorować. Uznała, że lew jest zmęczonym, nieszkodliwym starym zwierzakiem. Cyrkowcy twierdzili, że jest łagodny jak baranek. Iksa otworzyła oczy.
– Zaprowadzę tego lwa do Zakątka i zamknę go w starej szopie Jerzego Tannera – oświadczyła. – Chyba że wszyscy razem wymkniemy się z tej stodoły i zamkniemy go tutaj.
– Ikso… nie… nie możesz…
Lew parę razy uderzył ogonem o ziemię. Protesty umilkły.
– No to ruszam. Mówię wam, że on jest całkiem oswojony i nieszkodliwy. Ale siedźcie tu spokojnie, nim go nie wyprowadzę, i niech żadne z was nie waży się krzyknąć.
Patrzyli więc z wybałuszonymi oczyma i z zapartym tchem, jak Iksa przesuwa się po belce w stronę ściany i potem złazi w dół. Podeszła do lwa i oświadczyła:
– Chodź.
I lew wstał.
W pięć minut później Jakub MacLean wyjrzał z kuźni i zobaczył Iksę prowadzącą lwa za grzywę. Kiedy Iksa i lew, którzy wydawali się bardzo zaprzyjaźnieni, znikli za rogiem kuźni, Jakub usiadł na kowadle i otarł pot z twarzy.
– Wiedziałem, że nie jestem całkiem zdrów na umyśle, ale żeby aż tak! (...)
Pani Luiza zdążyła zobaczyć, jak Iksa prowadzi lwa przez pastwisko pana Tannera w stronę jego szopy. Stanęła i wpatrywała się, jak Iksa otwiera wrota, zapędza lwa do środka i zamyka wrota na skobel.
3.
Mały Igrek, znalazłszy się w obliczu nieprzyjaciela, pobiegł szczekając w kierunku Lwa i wielkie zwierzę otwarło już paszczę, by go ugryźć, gdy Iksa w trwodze o życie pieska, nie bacząc na niebezpieczeństwo, rzuciła się naprzód i uderzając z całej siły Lwa po nosie krzyknęła:
– Jak śmiesz gryźć Igreka! Wstyd, żeby takie wielkie zwierzę napadało na biednego, małego pieska!
– Nie ugryzłem go – zaprotestował Lew, pocierając łapą bolący nos.
– Ale próbowałeś to zrobić – odrzekła Iksa. – Jesteś tylko wielkim tchórzem!
– Wiem o tym – powiedział Lew zawstydzony, spuszczając głowę. – Wiedziałem o tym zawsze. Ale co mogę na to poradzić? (...)
– Dlaczego jesteś tchórzem? – spytała Iksa, patrząc ze zdziwieniem na ogromne zwierzę niewiele mniejsze od konia.
– To tajemnica – odpowiedział Lew. – Przypuszczam, że taki już się urodziłem. Wszystkie inne zwierzęta w lesie spodziewały się, że będę odważny, bo lew jest wszędzie i zawsze uważany za króla zwierząt. Przekonałem się, że jeśli głośno ryknę, każde stworzenie, przerażone, schodzi mi z drogi. Ilekroć spotykałem ludzi, bałem się straszliwie, lecz wystarczyło, że ryknąłem, by człowiek za każdym razem zmykał, co miał sił w nogach. Gdyby zaś słonie, tygrysy i niedźwiedzie próbowały walczyć ze mną, to znowu ja bym uciekał, bo jestem tchórzem. Ale i one, gdy tylko słyszą mój ryk, również schodzą mi z drogi, a ja oczywiście nie mam nic przeciwko temu.
– Ale to nieładnie. Król zwierząt nie powinien być tchórzem – powiedział Zet.
– Wiem o tym – odrzekł Lew, ocierając łzę końcem ogona. – To moja największa troska, to złamało mi życie. Dość jednak, bym tylko zwietrzył jakieś niebezpieczeństwo, serce zaczyna mi walić jak młotem.
4.
– Czy chce ci się pić? – zapytał Lew.
– UMIERAM z pragnienia – powiedziała Iksa.
– A więc pij.
– Czy mogłabym... czy byłoby... czy mógłbyś odejść, kiedy będę pić? – wyjąkała Iksa.
Lew tylko na nią popatrzył, a w jego gardle odezwało się coś, co mogło być początkiem straszliwego ryku. Patrząc na jego cielsko, Iksa pojęła, że równie dobrze mogłaby prosić górę, aby się przesunęła.
Cudowny, pluszczący śpiew strumienia doprowadzał ją do szału.
– Czy przyrzekniesz, że nie... że nic mi nie zrobisz, jeśli się zbliżę?
– Ja nie przyrzekam – powiedział Lew. Iksa była już tak spragniona, że zrobiła krok do przodu, nawet o tym nie wiedząc.
– Czy ty zjadasz dziewczynki?
– Połykałem już dziewczynki i chłopców, kobiety i mężczyzn, królów i cesarzy, miasta i państwa – powiedział Lew. Nie powiedział tego tak, jakby się chwalił albo jakby tego żałował, albo jakby był zły. Po prostu to powiedział.
– Nie mam odwagi, aby podejść i pić – odezwała się Iksa.
– A więc umrzesz z pragnienia – rzekł Lew.
– Och, nie! — zawołała Iksa, robiąc jeszcze jeden krok w jego stronę. – Czy nie mogłabym pójść i poszukać sobie innego strumienia?
– Nie ma innego strumienia – odpowiedział Lew. Nie przyszło jej do głowy, żeby mu nie uwierzyć; jestem zresztą pewny, że nie przyszłoby to do głowy nikomu, kto widział to spojrzenie. Nagle podjęła decyzję. Była to najtrudniejsza rzecz, jaką zdarzyło jej się zrobić. Podeszła do strumienia, uklękła i nabrała w dłonie wody – najchłodniejszej i najbardziej orzeźwiającej wody, jaką kiedykolwiek piła. Nie trzeba było pić jej dużo, od razu gasiła pragnienie. Zanim nachyliła się nad strumieniem, przyrzekła sobie uciec od Lwa natychmiast, gdy tylko się napije. Teraz zrozumiała, że byłoby to najgorsze, co mogłaby zrobić. Wyprostowała się i stała bez ruchu z mokrymi ustami.
5.
Sięgnął po A. na piersi i poczuł, jak cała odwaga, której niedawno zapragnął, napływa do jego serca i wypełnia je po brzegi. Potem znów usłyszał ten głęboki grzmot, od którego drżał pustynny grunt, ale tym razem z bardzo bliska. Spojrzał w górę. Na szczycie ognistoczerwonej wydmy stał olbrzymi lew. Stał pod słońce, tak że jego potężna grzywa okalała lwie oblicze niby wieńcem płomieni. Ale ta grzywa i w ogóle cała sierść nie była żółta, jak to zazwyczaj bywa u lwów, lecz równie ognistoczerwona jak piasek, na którym stał.
Lew zdawał się nie dostrzegać chłopca, który – maleńki w porównaniu z nim – stał w dolinie między obiema wydmami, i patrzył na czerwone litery pokrywające przeciwległy stok. A potem znów rozległ się ten potężny, grzmiący głos:
– Kto to zrobił?
– Ja – odparł Iks.
– I co to znaczy?
– To moje nazwisko – powiedział Iks. – Nazywam się Iks Igrek Zet.
Teraz dopiero lew skierował wzrok na niego i Iks miał wrażenie, jakby spowił go płaszcz płomieni, w którym z miejsca spłonie na popiół. Lecz to wrażenie zaraz minęło i Iks wytrzymał spojrzenie lwa.
– Ja – powiedziało ogromne zwierzę – jestem Graograman, pan Pustyni Barw, nazywany także Kolorową Śmiercią.
Wciąż jeszcze mierzyli się wzrokiem i Iks czuł zabójczą moc, jaką tchnęły te oczy.
Było to jakby niewidzialne siłowanie się. I w końcu lew spuścił oczy.
Powolnymi, majestatycznymi ruchami zszedł z wydmy. Gdy wkroczył na piasek w odcieniu ultramaryny, zmienił zabarwienie, jego sierść i grzywa były teraz również niebieskie. Ogromne zwierzę zatrzymało się na chwilę przed Iksem, który musiał zadzierać głowę jak mysz patrząca na kota, a potem nagle położyło się i pochyliło głowę do samej ziemi.
– Panie – powiedział Graograman – jestem twoim sługą i czekam na twoje rozkazy.
– Chciałbym się wydostać z pustyni – oznajmił Iks. – Możesz mnie zabrać?
Graograman potrząsnął grzywą.
– To, panie, jest dla mnie niemożliwe.
– Dlaczego?
– Bo noszę pustynię ze sobą.
Iks nie mógł zrozumieć, co lew miał na myśli.
– Nie ma innego stworzenia – spytał więc – które mogłoby mnie stąd zabrać?
– Skądże – odrzekł Graograman. – Tam, gdzie ja jestem, nie ma mowy, żeby uchowało się coś żywego. Samo moje istnienie wystarczy, żeby nawet najpotężniejsze i najgroźniejsze istoty w promieniu tysiąca mil zamienić w kupkę popiołu. Dlatego nazywają mnie Kolorową Śmiercią i królem Pustyni Barw.
6.
Zbudził mnie jakiś szmer. Otworzyłam oczy: stał przede mną lew. Powieki rozwarły mi się tak szeroko, jakbym wzrokiem chciała go całego pochłonąć. Spróbowałam wstać, ale nie jadłam od tak dawna, że bezwładnie osunęłam się na ziemię pod drzewem, które miało mnie chronić przed bezlitosnym światłem południa afrykańskiej pustyni. Zamknęłam oczy, moja głowa powoli opadła do tyłu, aż poczułam szorstkość pokrywającej pień kory. Lew był tak blisko, że rozpalone powietrze przenikała jego ostra woń.
– To już koniec, Panie mój. Przyjmij mnie do siebie – rzekłam Allachowi.
Samotna wędrówka przez pustynię musiała się tak zakończyć. Nie miałam broni, nie miałam siły uciekać. Nawet gdybym była dość silna, żeby uciec na drzewo, nie miałam żadnych szans. Parę kroków i – cap! – sięgnąłby mnie łapą, której pazury były równie przydatne do wspinaczki, co i do zabijania. Już bez lęku otworzyłam oczy i powiedziałam:
– Bierz mnie, jestem gotowa.
Był to piękny samiec o złotej grzywie, młody i w pełni sił, miał jakieś pięć, sześć lat. Długi ogon leniwie smagał to jeden, to drugi bok, odganiając natrętne muchy. Wiedziałam, że może mnie zmiażdżyć w mgnieniu oka. I był królem. Ileż to razy widywałam ślady pościgu i śmierci zwierząt znacznie większych ode mnie.
Lew gapił się oczami koloru miodu, mrugając od czasu do czasu. Po chwili obejrzał się powoli za siebie.
– No już, zrób to!
Znowu popatrzył na mnie, znowu się obejrzał. W końcu oblizał wargi i przysiadł na zadzie. Zaraz wstał i zaczął się przede mną przechadzać tam i z powrotem, seksowny i elegancki. W końcu zawrócił i odszedł, stwierdziwszy zapewne, że na moich kościach jest zbyt mało mięsa, by zaprzątać sobie mną głowę. Pogalopował przez pustynię, aż płowe futro rozpłynęło się na tle piasku.
(...)
Nie wiem, czy poczuł litość na widok tak udręczonej istoty, czy była to czysto praktyczna decyzja, że kiepski ze mnie kąsek, czy też Bóg wstawił się za mną.
Doszłam wszakże do wniosku, że Bóg nie mógłby być tak bezlitosny, żeby ocalić mnie przed lwem tylko po to, by następnie pozwolić mi zginąć jakże okrutniejszą śmiercią głodową. Miał w tym widocznie jakiś cel, więc zwróciłam się ku Niemu: „Weź mnie, kieruj mną”. Trzymając się drzewa, aby nie upaść, błagałam Go o pomoc.
7.
Wrzask tłumu szybko zagłuszył jej pieśń, ale kobieta śpiewała dalej, idąc z pogodną twarzą przez piasek – prosto w stronę miejsca po drugiej stronie areny, skąd patrzył na nią Iks. Znowu czuł, jak serce wali mu w rytm jej kroków. Wygląd miała dość pospolity, ale coś z niej promieniowało... była wokół niej jakaś świetlna aura, którą się wyczuwało nie widząc. Miał wrażenie, że kobieta chce objąć go wyciągniętymi ramionami.
Kiedy dopadła ją lwica, rozległ się głuchy odgłos i Iks miał wrażenie, że zwierzę zwaliło się na niego.
Zamknął oczy, jego ciało ogarnął dreszcz. Znowu spojrzał. Dwie lwice walczyły nad nieruchomym ciałem. Skrzywił się widząc, że jedna z bestii zagłębia pazury w udo młodej kobiety, próbując ją odciągnąć. W tym momencie druga lwica skoczyła i zwierzęta zwarły się pazurami, walcząc o łup. (...)
Iks otworzył szeroko oczy, kiedy uświadomił sobie, że dziewczyna nie wykrwawiła się na śmierć, gdyż piasek zatkał rany – pewnie, kiedy wlokła ją lwica – tamując upływ krwi. Iks poczuł, że coś go dławi w gardle. Jedno szybkie, zręczne cięcie i będzie mógł przystąpić do swoich studiów. Jedno szybkie, zręczne cięcie... i będzie zabójcą tej dziewczyny.
Pot wystąpił mu znowu na skronie, serce waliło jak młot. Patrzył na unoszenie się i opadanie jej piersi, na słabe pulsowanie tętnicy szyjnej i czuł, że robi mu się niedobrze.
– Ona nic nie poczuje, panie – powtórzył T. – Jest nieprzytomna.
– Widzę – rzucił zwięźle Iks, obrzucając niewolnika mrocznym spojrzeniem.
Przybliżył się i uniósł nóż gotowy do cięcia. Nie dalej jak wczoraj kroił gladiatora. Przez kilka minut poznał anatomię lepiej niż ślęcząc godzinami nad księgami. Na szczęście umierający mężczyzna ani razu nie otworzył oczu, ale jego rany były znacznie gorsze od tych, które zadano leżącej przed Iksem dziewczynie.
8.
Iks szedł obok Igreka. W skupieniu przysłuchiwał się jego wskazówkom, jak należy się zachować podczas polowania na lwy.
– W Afryce wyróżniono kilka podgatunków lwów w zależności od rozmiaru ich grzywy, a więc: berberyjskiego, najpotężniejszego ze wszystkich, który obecnie występuje jedynie w krajach Atlasu, masajskiego żyjącego we wschodniej Afryce Środkowej, senegalskiego, kapskiego i somalijskiego. Niektóre z tych podgatunków już wymarły – wyjaśniał łowca. – Poza Afryką żyją dwa gatunki: perski i indyjski. Można domyślić się z samej nazwy, że w tych okolicach przebywają lwy zwane masajskimi. Odmiana ta, w przeciwieństwie do innych, napada i pożera ludzi. Lwy unikają puszcz podzwrotnikowych, a chętnie gnieżdżą się w okolicach otwartych, zwłaszcza w buszu i na pustynnych równinach lub płaskowzgórzach. Na ogół nie trzymają się ściśle określonych kryjówek. Wędrują z miejsca na miejsce spędzając dzień tam, gdzie zastaje je wschód słońca. Gorzej się jednak dzieje, gdy bestie zasmakują w łatwym polowaniu na bydło domowe lub na przeważnie źle tutaj uzbrojonych i tym samym niemal bezbronnych ludzi. Wtedy włóczą się dłużej po okolicy i dokonują straszliwego spustoszenia.
– Wydawało mi się, że każdy lew rzuca się na człowieka – wtrącił Iks.
– Większość mieszczuchów tak sądzi, lew jednak raczej rzadko napada na ludzi. Nawet szczuty psami więcej uwagi zwraca na ogary niż na człowieka. Oczywiście inaczej to wygląda, gdy się ma do czynienia ze zwierzęciem draśniętym kulą albo pozbawionym możliwości ucieczki. Wtedy staje się ono zajadłym i groźnym przeciwnikiem.
– Słyszysz, braciszku? Musisz dobrze pilnować D., bo co by powiedziała ładna Zeta, gdyby lwy pożarły jej pupila? – roześmiał się bosman.
– Niech pan tylko spojrzy, jak spokojnie zachowuje się D. – powiedział Iks. – Na pewno nie zwęszył jeszcze lwów albo też wcale ich nie ma w tym buszu.
9.
– Tam... tam... – bełkotał z cicha – na dole ogromny zwierz. Pan z dużą głową.
Odciągnąwszy kurek i kazawszy iść za sobą K., począłem ostrożnie skradać się ku krzewinie, wskazanej przez chłopca. Podchodzimy tuż pod nią, K. wskazuje mi na migi, żebym zwrócił się na prawo. Była tam skała stroma, na cztery sążnie wysoka i całkiem odosobniona. Wdzieramy się na nią, przechylam się przez krawędź i spostrzegam ogromnego lwa, leżącego w gąszczu tuż pod skalistą ścianą.
Daję znak K., mierzymy obydwaj w głowę i wypalamy równocześnie.
Lew ani drgnął.
– Co to ma znaczyć – odezwał się K. z największym zdziwieniem.
– A cóż – odrzekłem – zapewne ugodziliśmy go doskonale i zdechł od razu.
– O nie – mówił chłopiec, przypatrując się pilnie straszliwemu zwierzęciu. – Lew nigdy od razu nie ginie, to twardy zwierz.
To mówiąc, zbiegł ze skały. Skoczyłem za nim. Zbliżywszy się do lwa, spostrzegamy ogromną kałużę krwi i szeroką ranę pod lewą łopatką, z której sączyło się jeszcze nieco czarnej posoki.
– Widocznie zginął od kuli i to nie od naszych strzałów. Lecz kto mógł go ubić? Czyżby Maurowie?
– Wiem już – zawołał K. wesoło. – To ten sam lew, co nas w nocy nastraszył, a ta kula z waszego muszkietu. Raniony śmiertelnie dowlókł się tutaj i skonał.
Trafne to spostrzeżenie uspokoiło mię zupełnie.
Chciałem zaraz wrócić do łodzi, ale K. namówił mnie, aby ściągnąć skórę z lwa, a otrzymawszy pozwolenie, wziął się do tego z nieporównaną zręcznością. Potem wyciął kawał mięsa z grzbietu, rozpalił ogień i upiekł go. Nie mając od kilku dni nic gotowanego w ustach, zjedliśmy z wielkim apetytem lwią pieczeń, chociaż była piekielnie twarda i łykowata.
Po skończonej uczcie i napełnieniu dzbanów wodą, podnieśliśmy kotwicę i wypłynęli na morze. K. rozpostarł zdobytą skórę na daszku kajuty, aby wyschła.
10.
O trzydzieści pięć jardów od skraju trawy ogromny lew leżał rozpłaszczony na ziemi. Uszy położył po sobie i jedynym jego ruchem było leciutkie drganie w górę i w dół długiego zakończonego czarnym pędzlem ogona. Obrócił się ku swoim prześladowcom, gdy tylko dotarł do tej kryjówki; mdliło go od bólu przenikającego przez pełny brzuch i słabł od rany w płucach, od której za każdym oddechem występowała mu na pysk rzadka czerwona piana. Boki miał wilgotne i rozpalone, muchy obsiadły niewielkie otwory pozostawione w jego płowej skórze przez pełne pociski, duże, żółte ślepia, zwężone od nienawiści, patrzały prosto przed siebie, mrugając tylko wtedy, gdy odzywał się ból przy oddechu, pazury wpijały się w miękką, spieczoną ziemię. Wszystko w nim – ból, mdłości, nienawiść, cała pozostała jeszcze siła – sprężało się w najwyższe przygotowanie do skoku. Słyszał rozmawiających ludzi, więc czekał i zbierał się w sobie gotując się do ataku, gdy tylko tamci wejdą między trawy. Kiedy usłyszał ich głosy, ogon jego wyprężył się i począł uderzać o ziemię, a gdy weszli na skraj traw, lew zamruczał ochryple i zaszarżował.
Kongoni, stary nosiciel idący na przedzie po śladach krwi, Wilson, który śledził każdy ruch traw i trzymał w pogotowiu swój wielki sztucer, drugi nosiciel patrzący przed siebie i nasłuchujący, a obok Wilsona Iks z nastawioną bronią – ledwie zdołali wejść między trawy, kiedy Iks usłyszał zdławiony krwią, ochrypły pomruk i ujrzał świszczący pęd w gąszczu. W następnej chwili wiedział tylko, że biegnie, że gna dziko, w przerażeniu na otwartą przestrzeń, ku rzeczce.
Usłyszał ka-ra-wong! dużego sztucera Wilsona i znowu drugi ogłuszający ka-ra-wong! – i obróciwszy się zobaczył lwa, wyglądającego teraz straszliwie, jakby z urwaną połową łba, pełznącego ku Wilsonowi skrajem wysokiej trawy, podczas gdy ogorzały mężczyzna repetował swój krótki, brzydki sztucer i składał się starannie; a potem z lufy dobył się jeszcze jeden gromowy ka-ra-wong! – i pełzający, ciężki, płowy tułów lwa zesztywniał. Ogromna, rozharatana głowa osunęła się w przód i Iks, na polance, do której dopadł, stojąc samotnie z nabitym sztucerem w ręku, podczas gdy dwaj czarni i jeden biały patrzyli na niego ze wzgardą, wiedział już, że lew nie żyje.
11.
Jasny krąg prześliznął się najpierw po małym szakalu z szeroko rozwartymi ślepiami, przypominającym małego lisa. Przesunęłam światło dalej – i oto lew. Stał wprost przed nami i na tle czarnej afrykańskiej nocy wyglądał bardzo jasno. Gdy strzał zagrzmiał tuż przy mnie, nie byłam na to przygotowana, nie bardzo zdawałam sobie sprawę, co to znaczy, czy to burza, czy też ja jestem na miejscu lwa? Lew zaś upadł jak kamień.
– Szukaj dalej, dalej! – krzyczał Iks.
Poruszałam latarką, ale ręka tak mi drżała, że krąg świetlny wykonywał dziki taniec. W ciemności dosłyszałam śmiech Iksa.
– Przy drugim lwie – powiedział później – mój pomocnik trząsł się troszeczkę.
Ale tańczący snop światła odkrył drugiego lwa, który właśnie odchodził i był częściowo zasłonięty drzewkiem. Gdy światło padło w tamto miejsce, zwierz odwrócił ku nam łeb. Równocześnie Iks wystrzelił. Lew wypadł z jasnego kręgu, potem znów się w nim znalazł i odwrócił ku nam. Gdy padł drugi strzał, wydał długi, gniewny jęk.
W jednym momencie Afryka stała się nieskończenie ogromna, a Iks i ja nieskończenie mali. Poza kręgiem światła z naszej latarki istniała tylko ciemność, w tej ciemności dwa lwy i deszcz z nieba. Gdy głęboki jęk zamilkł, ustał wszelki ruch. Lew leżał z łbem nieco odwróconym na bok, jakby z gestem niesmaku. Dwa wielkie drapieżniki spoczywały martwe na plantacji kawy, a wokół panowała głucha, nocna cisza.
12.
Początkowo Iks nie mógł pogodzić się z wtargnięciem do naszego prywatnego świata chudej niezdarnej dziewięciolatki o piersi płaskiej jak u chłopca. Wkrótce jednak przywykł do jej obecności, a nawet przyznał, że wygodnie jest mieć kogoś na posyłki, kogoś, kto wykonywałby za niego nieprzyjemną czarną robotę w obozie.
Tak oto Igreka stopniowo gromadziła wiedzę o świecie poza murami pałacu, dopóki nie poznała w końcu właściwej nazwy każdej ryby i ptaka i nie umiała z równą wprawą posługiwać się harpunem jak łukiem myśliwskim. Ostatecznie Iks stał się z niej tak dumny, jakby to on w pierwszym rzędzie zaprosił ją, by się do nas przyłączyła.
Igreka była z nami wśród czarnych skalistych wzgórz nad doliną rzeki tego dnia, gdy Iks upolował zabójcę bydła. Stary, pokryty bliznami lew-samiec o czarnej grzywie, falującej w rytm jego kroków niczym pole pszenicy na wietrze, obdarzony był głosem niczym grom z niebios. Spuściliśmy na niego sforę moich psów i podążyliśmy za nimi. Zegnały lwa z pastwiska, na którym zabił ostatniego wołu, w głąb kamienistego terenu. Otoczyły go u wylotu skalistego wąwozu. Lew zauważył nas, kiedy tylko się zbliżyliśmy, i roztrącił psy na boki, szarżując na nas.
Gdy pędził ku nam, sapiąc i rycząc, moja pani stała niezachwianie jedynie o krok za lewym ramieniem Iksa, naciągając do oporu swój drobny łuk. Oczywiście to Iks zabił bestię, posławszy z sykiem strzałę z potężnej Lanaty prosto w rozwarte szczęki, lecz wówczas ujrzeliśmy w pełni odwagę Igreki.
Przypuszczam, że to właśnie owego dnia Iks po raz pierwszy uświadomił sobie prawdziwą naturę uczucia, jakim ją darzył, natomiast jeżeli chodziło o moją panią, łowy i pogoń na zawsze powiązane były z obrazami i wspomnieniami o jej ukochanym. Od tego czasu stała się zapalonym myśliwym.
13.
A Iks pobladł śmiertelnie, albowiem błyskawicą przebiegła mu myśl, że lew, goniąc przede wszystkim za końmi, może istotnie pominąć w pędzie trupa Igreka, a w takim razie Zet z największą pewnością zarżnie kolejno ich oboje.
Więc ciągnąc ze zdwojoną siłą za rękaw krzyknął:
– Daj mi strzelbę!... Zabiję lwa!
B-ów zdumiały te słowa, ale C., który widział jeszcze w P.-S., jak Iks strzela, począł natychmiast wołać:
– Daj mu strzelbę! On zabije lwa!
14.
Lew wyłonił się powoli.
Pustynne lwy, jak już wspomniano, nie przypominają lwów z sawanny. Kiedyś przypominały – kiedy pustynia była jeszcze zieloną równiną*. Wtedy miały czas, by leżeć leniwie przez całe dnie i wyglądać majestatycznie między regularnymi posiłkami złożonymi z kóz. Ale sawanna zmieniła się w step, potem w suchy step, a kozy, ludzie i wreszcie nawet miasta zniknęły.
Lwy pozostały. Jeśli jest się dostatecznie głodnym, zawsze znajdzie się coś do jedzenia. Ludzie wciąż przecież musieli przemierzać pustynię. Żyły tu jaszczurki. Żyły węże. Nie była to luksusowa nisza ekologiczna, ale lwy trzymały się jej jak śmierć, czyli to, co czekało większość ludzi po spotkaniu z pustynnym lwem.
Z tym ktoś już się spotkał.
Lew miał splątaną grzywę. Na jego skórze krzyżowały się stare blizny. Zbliżał się, ciągnąc za sobą bezwładne tylne łapy.
– Jest ranny – zauważył Iks.
– To świetnie. Nieźle można sobie takim podjeść. Trochę łykowaty, ale...
Lew upadł; sterczące żebra poruszały się ciężko. Z lewego boku zwierzęcia sterczała włócznia. Muchy, które na każdej pustyni potrafią znaleźć coś do jedzenia, poderwały się gęstym rojem.
Iks odłożył miecz. Igrek schował głowę w skorupie.
– No nie – wymamrotał. – Na świecie żyje dwadzieścia milionów ludzi, a jedyny, który we mnie wierzy, to wariat i samobójca...
– Nie możemy go tak zostawić – oświadczył Iks.
– Ależ możemy. Możemy. To przecież lew. Lwy należy zostawiać w spokoju.
Iks przyklęknął. Lew otworzył żółte, zaropiałe oko. Był za słaby, żeby próbować gryźć.
* Tzn. zanim mieszkańcy pozwolili kozom paść się wszędzie. Nic tak sprawnie nie tworzy pustyni jak kozy.
15.
– To mój wóz – odparł woźnica – wynajęty do przewiezienia dwóch lwów, które gubernator Oranu przesyła w podarunku Jego Królewskiej Mości.
– Duże te lwy? – kontynuował przesłuchanie Iks.
– Większych nie widziałem – odezwał się drugi mężczyzna, jadący na przedzie wozu – a jestem dozorcą lwów, to moje zajęcie. W pierwszej klatce jest lew, a w drugiej lwica; jedno i drugie bardzo wygłodniałe; śpieszymy się, by dotrzeć do miejsca, gdzie je będzie można nakarmić.
– A nie – powiedział Iks. – Najpierw otworzysz te klatki i wypuścisz lwy na mnie; pokażę bestiom, kim jest Iks.
(...) dozorca zaś z ociąganiem otwiera pierwszą klatkę, w której lew-samiec straszliwy siedzi.
– Nuże! – krzyknął Iks. – Nuże!
Lew przeciągnął się, rozwarł paszczę, ziewnął, wywalił długi jęzor, po kociemu obmył nim pysk, wreszcie wystawił łeb z klatki i przypatrzył się Iksowi ślepiami jak rozżarzone węgle. Iks wytrzymał ten wzrok, a nawet jakby odepchnął go swoim nieustępliwym spojrzeniem, i czekał, aż lew, przyjmując jego wyzwanie, opuści klatkę. Zwierzę jednak nie kwapiło się widać do pojedynku, ponieważ, rozejrzawszy się na różne strony, cofnęło łeb do klatki, odwróciło się tyłem do Iksa, wygodniej się ułożyło i zamknęło oczy.
– Nuże! – krzyknął znowu Iks. – Podrażnij go kijem, żeby wyszedł tu do mnie!
– Do tego nie zmusicie mnie, wasza pełnokrwistość – odparł dozorca. – Mnie pierwszego rozszarpie, gdy go podrażnię. Zechciejcie się zadowolić, wasza wzajemność, tym, czegoście już dokazali. Skoro przeciwnik wasz nie stanął na placu, mimo że miał po temu wszelką możliwość, siebie tylko niesławą okrył i uznał najwidoczniej wasze zwycięstwo.
– Masz rację – zgodził się po krótkim namyśle Iks. – Pozwalam ci zamknąć klatkę i wezwać tych, którzy obawiali się oglądać mój pojedynek z bestiami.
Kiedy wszyscy skupili się wokół rycerza, pytając, co właściwie zaszło, dozorca lwów szczegółowo opowiedział o męstwie Iksa, przed którym stchórzył lew tak dalece, że bał się nawet opuścić otwartą klatkę i bez boju uznał zwycięstwo Iksowe.
16.
W kontekście Iksy była to prawda. Nie potrafił jej niczego odmówić. Pan Igrek miał nawet skryte marzenie, w którym pomagał Iksie. Byli razem w kotlinie Kalahari i Iksie zagroził lew. Pan Igrek zawołał, ściągając uwagę lwa na siebie, po czym król zwierząt odwrócił się i zaryczał. Iksa zyskała szansę ucieczki, on zaś rozprawił się z lwem za pomocą noża myśliwskiego. Marzenie byłoby całkiem niewinne, gdyby niejeden drobiazg: Iksa nie miała na sobie ubrania.
Z rozkoszą by ją ocalił – nagą czy ubraną – przed lwem, ale to była inna sprawa. Musiał nawet złożyć fałszywe doniesienie na policję, co go naprawdę przeraziło, mimo że funkcjonariusze nie pofatygowali się nawet, by przyjechać na wizję lokalną. Popełnił zatem przestępstwo, a wszystko dlatego, że był miękki. Należało odmówić.
17.
Sprawiłeś mi ogromną ulgę, toteż wybaczam ci twoją bezczelność, także twemu słudze przebaczam, choć widział mnie z głową pod twoją pachą i słyszał, jak jęczałem. Ale wybaczam mu dlatego, że doprowadził mnie do śmiechu swoim komicznym skakaniem. – I zwracając się do Iksa dodał: – Zrób to jeszcze raz!
Na co Iks obruszył się i odparł:
– To nie licuje z moją godnością.
Igrek uśmiechnął się i rzekł:
– Zaraz zobaczymy. – Przywabił lwa, a ten podniósł się i przeciągnął całym cielskiem, aż mu zatrzeszczało w stawach, patrzył przy tym na swego pana mądrymi oczyma. Król wskazał na Iksa, lew zaczął leniwie zbliżać się wymachując ogonem, a Iks cofał się przed nim wpatrując się w niego jak zaczarowany. Nagle lew otworzył paszczę i wydał głuchy ryk. Wtedy Iks odwrócił się i uchwyciwszy się wiszącej przy drzwiach draperii wdrapał się po niej na górną framugę drzwi, kwicząc ze strachu, gdy lew wyciągnął za nim łapę. A król śmiał się do rozpuku i mówił: – Czegoś równie śmiesznego jeszcze nigdy nie widziałem! – Lew usiadł na podłodze i oblizywał się, a Iks siedział na framudze drzwi i trząsł się ze strachu. (...)
W tej chwili Iks zaczął wołać z framugi drzwi żałosnym głosem:
– Zabierzcie to okropne zwierzę, bo zlezę na dół i zabiję je. Ręce mi już mdleją i tyłek mnie boli od siedzenia na tym niewygodnym miejscu, które nie licuje z moją godnością. Doprawdy zlezę i zabiję je, jeśli natychmiast go stąd nie zabierzecie.
Igrek śmiał się jeszcze bardziej niż przedtem, słuchając tego odgrażania się, potem jednak udał powagę i rzekł:
– Doprawdy szkoda by mi było, gdybyś zabił mego lwa, bo od małego rósł na moich oczach i stał się moim przyjacielem. Toteż odwołam go, żebyś nie popełnił zbrodni w moim pałacu. – Przywołał lwa do siebie, a Iks zlazł po draperii i zaczął rozcierać zesztywniałe nogi, patrząc na lwa z wielkim gniewem, aż król znów się roześmiał i bijąc się po udach powiedział: – Doprawdy komiczniejszego człowieka nie widziałem jeszcze w życiu. Sprzedaj mi go, a zrobię cię bogaczem!
18.
Okrążywszy północno-wschodni kraniec jeziora Urmia, wkrótce znów się znaleźli w wysokich, nagich górach. Wędrując wciąż przed siebie, na noc raz się zatrzymali u Żydów w Tabryzie, potem w Takestanie. Iks nie widział większej różnicy między tymi miejscowościami a wsiami poznanymi w Turcji. Były to nędzne górskie osiedla na skalnych rumowiskach z wylegującymi się w cieniu ludźmi i kozami kręcącymi się przy wspólnej studni. Kaszan był taki sam, tyle że na bramie miał lwa.
Prawdziwego wielkiego lwa.
– To sławne zwierzę. Mierzy czterdzieści pięć piędzi od nosa do ogona – powiedział z dumą L., jakby lew był jego własnością. – Zabił go dwadzieścia lat temu szach Abdallah, ojciec obecnego władcy. Lew przez siedem lat siał zniszczenie wśród miejscowego bydła, aż w końcu Abdallah wytropił go i zabił. W Kaszanie co roku uroczyście obchodzą rocznicę tego polowania.
W miejsce ślepiów lew miał wprawione suszone morele, jęzor z kawałka czerwonego filcu. A. z pogardą pokazał, że wypchany jest szmatami i suchym zielskiem. Wiele pokoleń moli wyżarło stwardniałe na słońcu futro, świecące teraz plackami łysej skóry, lecz łapy zwierza przypominały kolumny, miał też prawdziwe zęby, wielkie i ostre jak groty oszczepu, tak że Iksa aż przeszedł dreszcz, gdy ich dotknął.
– Wolałbym się z nim nie spotkać – mruknął.
A. uśmiechnął się po swojemu, z wyższością.
– Większość ludzi przechodzi przez życie nie oglądając na oczy lwa.
19.
Przejmujący chłód także zmniejszył się. Przez jakiś czas orszak maszerował w milczeniu, po kostki grzęznąc w piasku. Nagle między Azjatami znowu wszczął się tumult i rozległy się wołania:
– Sfinks!... patrzcie, sfinks!... Już nie wyjdziemy żywi z pustyni, kiedy ciągle pokazują się nam widziadła...
Rzeczywiście na białym pagórku wapiennym bardzo wyraźnie rysowała się sylwetka sfinksa. Lwie ciało, ogromna głowa w czepcu egipskim i jakby ludzki profil.
– Uspokójcie się, barbarzyńcy – rzekł stary Libijczyk. – To przecie nie sfinks, tylko lew, i nic wam nie zrobi, gdyż zajęty jest jedzeniem.
– Zaprawdę jest to lew! – potwierdził książę zatrzymując się. – Ale jak on podobny do sfinksa...
– On też jest ojcem naszych sfinksów – wtrącił półgłosem kapłan. – Jego twarz przypomina rysy człowiecze, a jego grzywa perukę...
– Czy i nasz wielki sfinks, ten który pod piramidami?...
– Na wiele wieków przed Menesem – mówił Iks – kiedy jeszcze nie było piramid, rosła w tym miejscu skała podobna do lwa leżącego, jakby bogowie tym sposobem chcieli oznajmić, gdzie zaczyna się pustynia.
Ówcześni święci kapłani kazali mistrzom dokładniej obrobić skałę i braki jej dopełnić za pomocą sztucznego muru. Mistrze zaś, częściej widując ludzi aniżeli lwy, wyrzeźbili twarz ludzką i tak urodził się pierwszy sfinks...
– Któremu oddajemy cześć boską... – uśmiechnął się książę.
– I słusznie – odparł kapłan. – Pierwsze bowiem zarysy tego dzieła zrobili bogowie, a ludzie wykończyli je także pod natchnieniem bogów. Nasz sfinks ogromem i tajemniczością przypomina pustynię, ma postać duchów błąkających się w pustyni i tak przeraża ludzi jak ona. Jest on zaprawdę synem bogów i ojcem trwogi.
20.
Za jego plecami miękko pacnął opadający śnieg. Iks się obejrzał; teraz spod śniegu wystawał łeb jednego z lwów. Lew warczał na niego i znajdował się bliżej, niż powinien, prawie przy furtce palcu zabaw. (...)
Na prawo znów z cichym pacnięciem opadły płaty śniegu. Iks odwrócił się i w odległości jakichś sześćdziesięciu kroków zobaczył dwa pozostałe lwy: uwolnione już od okrywającej je pierzyny, stały obok siebie. Zielone szpary oczu skierowały w jego stronę. Pies wykręcił łeb.
(To się zdarza tylko wtedy, kiedy nie patrzysz)
O! Hej...
Rakiety się skrzyżowały i runął twarzą w puch, na próżno wymachując rękami. Znowu nasypało mu się śniegu do kaptura, za kołnierz i do butów. Iks wygrzebał się z trudem i z dzikim łomotem serca spróbował stanąć na rakietach,
(tajny agencie, pamiętaj, że nim jesteś)
ale upadł do tyłu. Przez chwilę leżał wpatrzony w niebo, myśląc, że prościej byłoby dać za wygraną.
Potem, na wspomnienie tego czegoś w betonowym tunelu, postanowił się podnieść. Dźwignął się i spojrzał na żywopłot. Trzy lwy zbiły się teraz w gromadkę o niecałe czterdzieści stóp od niego. Pies pobiegł w lewo, jakby chciał odciąć Iksowi odwrót. Śnieg opadł ze zwierząt i tworzył jedynie puszyste krezy wokół ich szyj i pysków. Wszystkie wpatrywały się w chłopca.
Iks oddychał bardzo szybko, a przerażenie niczym szczur wwiercało się i wgryzało w jego mózg. Zmagał się ze strachem i z rakietami. (...)
Obejrzał się do tyłu i na chwilę szybko oddech uwiązł mu w gardle, po czym zaczął się wydobywać jeszcze szybciej. Najbliższy lew, oddalony zaledwie o dwadzieścia stóp, pruł śnieg niczym pies wodę w sadzawce. Pozostałe dwa biegły z lewej i prawej strony, nadając mu tempo. Przypominały patrol wojskowy, a pies, wciąż na lewo od nich, zwiadowcę. Najbliższy lew miał łeb zwieszony. Grzbiet potężnie uwypuklał mu się nad szyją. Lew zadarł ogon, jak gdyby przed sekundą, zanim Iks się obejrzał, machał nim w tył i w przód, w tył i w przód. Iksowi przypominał olbrzymiego domowego kota, który świetnie się bawi myszą, zanim ja zabije.
21.
– Dowiem się, jak go przetłumaczę do końca. W pierwszym rozdziale najczęściej powtarzają się słowa: „czupryna”, „grzywa” i „usta” albo „gardła”, które krzyczą albo ryczą, ale...
– „Czupryny” i „gardła, które ryczą”? – przerwała Iksa – mowa chyba o lwie, prawda?
To mówiąc, zjadła czereśnię.
Zawsze nienawidziłem tej kobiecej umiejętności, by dochodzić do prawdy bez wysiłku, najkrótszą drogą. Teraz ja zastygłem, wpatrując się w Iksę.
– Lew, to oczywiste... – wyszeptałem.
– Ale nie rozumiem – ciągnęła Iksa, nie przejmując się zbytnio całą sprawą – czemu autor uważał ideę lwa za tak tajną, że musiał ukryć ją pod postacią... jak powiedziałeś?
– Eidesis. Dowiemy się, jak skończę przekład. Tekst eidetyczny można pojąć jedynie wtedy, gdy się go przeczyta od deski do deski – mówiąc to, myślałem: „Lew, to oczywiste... Jakim cudem sam na to wcześniej nie wpadłem?”.
– No dobrze – Iksa uznała rozmowę za zakończoną, zgięła długie nogi, które dotąd trzymała wyciągnięte na krześle, odstawiła talerz z czereśniami na stół i wstała – tłumacz dalej, to zobaczymy.
– Co najdziwniejsze, Igrek niczego nie zauważył w oryginalnym rękopisie... – dodałem.
22.
Lwica senna i naga nie czuje więzienia,
leżąc spogląda w oczy lwu, panu stworzenia.
On się przybliża, cały w grzywie i w męskości,
a jakaś pani patrzy – i płacze. Z zazdrości!
23.
Nieświadomie sprawowała nad nim kontrolę, a on to akceptował. Igrek unosił i przekręcał łeb, wskazując Iksie, gdzie ma drapać, i poddając się rozkoszy, jaką sprawiało to jego zmysłom, ona zaś czerpała przyjemność z tego, że jemu było przyjemnie. Weszła na głaz, aby dosięgnąć lwa z drugiej strony, i oparła się na jego grzbiecie, wtem przyszło jej coś do głowy. Nie zastanawiając się, po prostu, przełożyła drugą nogę .i wdrapała się na jego grzbiet, tak jak to często czyniła z Zetą.
Lew nie spodziewał się tego, ale ramiona obejmujące jego szyję były mu znajome, a ciężar niewielki. Przez chwilę żadne z nich się nie poruszyło. W czasie wspólnych polowań Iksa zastąpiła sygnał dawany procą przez ruch ramienia, poparty jej głosem, który był odpowiednikiem słowa "naprzód". Przypomniała sobie o tym i bez wahania dała sygnał oraz krzyknęła słowo.
Igrek skoczył do przodu, a ona czując pod sobą pracę jego mięśni, uchwyciła się grzywy. Lew z gracją właściwą swemu rodzajowi pognał w głąb doliny, niosąc na grzbiecie kobietę. Iksa przymrużyła oczy. Za nią powiewały pasemka włosów, które wymknęły się z warkoczy. Nie miała kontroli nad kotem. Nie kierowała Igrekiem, tak jak kierowała Zetą – jechała tam, dokąd ją zabrał, i czyniła to chętnie, czując przy tym ogromną radość.
24.
Gustaw Mohr napisał mi o dziwnym zdarzeniu, które zaszło na grobie Iksa. Nigdy nie słyszałam o czymś podobnym. „Masajowie – pisał – donieśli komisarzowi okręgu Ngong, że wiele razy o wschodzie i zachodzie słońca widywali lwy na grobie Iksa w górach. Przychodziły tam lew i lwica, stawały przy grobie lub kładły się na nim, długo tam pozostając. Widzieli je również Hindusi przejeżdżający tą drogą samochodami do Kajado. Po Pani wyjeździe teren wokół grobu wyrównano, tworząc obszerny taras. Zdaje mi się, że to miejsce przyciąga lwy, bo mogą stamtąd doskonale obserwować równinę, pasące się na niej bydło i dziką zwierzynę”.
Słuszne to i zaszczytne, że lwy przychodziły na grób Iksa i obdarzyły go pomnikiem godnym Afryki.
A dla mogiły twej poszanowanie.
Pomyślałam, że nawet Nelson ma przy swoim pomniku na Trafalgar Square tylko lwy z kamienia.
==========
Dodane 20 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu