Dodany: 27.05.2009 21:11|Autor: koczowniczka

Jak można w ciągu kilku godzin przeczytać książkę, nad którą pisarz pracował przez wiele lat?!


Zdarza się, że w moje ręce wpada książka, na którą od dawna czekałam. Postanawiam sobie, że będę czytała ją wolno i wnikliwie, ani mi w głowie "pożeranie" jej, bo jestem wielką przeciwniczką szybkiego czytania. Ale fabuła okazuje się tak ciekawa, że staję się bezsilna i czytam szybko, o wiele za szybko. I po kilku godzinach losy bohaterów są znane, książka przeczytana, a może raczej: zaliczona... A potem mam dziwne wyrzuty sumienia. Czy to wina autora, że czytałam za szybko? W takim przypadku mogę obiecać sobie, że kiedyś do tej książki powrócę.

Czy myśleliście kiedyś o tym, że pisarze bardzo długo pracowali nad książką, latami o niej myśleli, gromadzili materiały, dobierali odpowiednie słowa, potem poprawiali, poprawiali... Jak można w ciągu kilku godzin przeczytać książkę, nad którą ktoś pracował przez wiele lat?! Czy to nie jest nieładne i niegrzeczne w stosunku do osoby, którą cenimy? Czy szybkie czytanie, pożeranie książki to lekceważenie wysiłku pisarza?





(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3547
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 9
Użytkownik: jakozak 27.05.2009 21:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Zdarza się, że w moje ręc... | koczowniczka
Nie, nie myślałam. :-)
Gdy książka jest rzeczywiście wspaniała (według moich kryteriów), czytam ją i smakuję każde zdanie. Gdy czegoś jej brak albo, gdy ma nadmiar rozwlekłości i dygresji - takiej smędzącej - nie mam żadnych wyrzutów. Uważam, że autor ma to, na co sobie w mojej opinii zasłużył.
Na szczęście mamy tak rozmaite poglądy, upodobania i podejścia do opisywanych tematów, że każdy niemal dobry pisarz ma swoich zwolenników i przeciwników. :-)
Użytkownik: koczowniczka 27.05.2009 21:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie, nie myślałam. :-) G... | jakozak
Hm, wydaje mi się, że właśnie trzeba smakować każde zdanie, zapamiętywać jak najwięcej i doceniać ogromny wysiłek pisarza. Czytać wartościową książkę bardzo szybko to jak wejść brudnymi butami na świeżo umytą przez kogoś podłogę; ot, lekceważy się i niszczy czyjąś pracę.
Przy okazji muszę się pochwalić, że zdobyłam wreszcie "Wybór Zofii", a pamiętam, że jakiś czas temu pisałaś o tej książce i nabrałam na nią wprost niebywałej ochoty. Zobaczymy... jeszcze nie zaczęłam jej czytać. Trzymam na niedzielę :)
Użytkownik: jakozak 28.05.2009 15:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Hm, wydaje mi się, że wła... | koczowniczka
Za długa i za przykra na jeden dzień. Jakieś 700 stron tragedii.
Użytkownik: Szeba 27.05.2009 21:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Zdarza się, że w moje ręc... | koczowniczka
Nie, nie jest, nie martw się, bo kiedy już książkę przeczytamy, nawet jeśli szybko-za szybko, to przecież może się zdarzyć, że zostanie ona z nami jeszcze bardzo bardzo długo.
Użytkownik: koczowniczka 27.05.2009 22:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie, nie jest, nie martw ... | Szeba
Tak, to prawda. Ja też mam takie, które, choć przeczytane szybko, pamiętam przez wiele lat.
Użytkownik: Marylek 27.05.2009 22:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Zdarza się, że w moje ręc... | koczowniczka
A wiesz, że ja tak myślę o gotowaniu? Nie lubię gotować. Ogromną ilość czasu poświęca się na gromadzienie produktów, przygotowywanie, wstępną obróbkę, obróbkę cieplną, doprawianie, dodatki, układanie, podawanie - a goście zjadają wszystko w dziesięć minut i nic z tej całej pracy nie zostaje! ;) To przecież okropne!

A kiedyś widziałam w telewizji rozmowę z Maciejem Kuroniem, który powiedział, że najpiękniejsze dla niego w gotowaniu jest to, że on potrafi pracować nad jakimś daniem np. dwa dni, bo musi, dajmy na to, coś wstępnie zamarynować albo namoczyć, a potem - jak wyżej - goście pochłaniają wszystko w kilkanaście minut i on wtedy odczuwa ogromne zadowolenie, bo to oznacza, że wszystkim smakowało i to jest super. A w końcu on był kucharzem.

O książkach nigdy tak nie myśłałam, bo w przeciwieństwie do raz zjedzonej potrawy, do książki można wrócić. Są takie książki, które czytałam dwa-trzy razy, są też takie, które czytałam pięć-sześć razy. Przyznasz, że jeśli wraca się do niegdyś przeczytanej książki, to już nie dla akcji, bo przecież jest znana, ale dla czegoś innego: języka, stylu, rozsmakowywania się w każdym słowie właśnie, albo w jakichś poszczególnych partiach utworu, albo dla atmosfery, och! dla stu innych rzeczy!

Dlatego myślę, że nia ma niczego złego ani ubliżającego pisarzowi w tym, że "pożeramy" jego książkę w ciągu paru godzin. Ważne jest to, czy nam się po tym odbija, czy też czujemy się dobrze, miło nasyceni. ;)
Użytkownik: Io 30.05.2009 16:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Zdarza się, że w moje ręc... | koczowniczka
Nie myślałam, że to lekceważenie pisarza albo niegrzeczność - w końcu tak po prostu jest, że pisze się wolno, a czyta szybko. Ale też nie lubię tego, że najpierw się czeka i czeka latami, potem - chwila ulgi, kiedy wreszcie jest - a po dwóch dniach... znowu się czeka... latami...

Jedyna rada, to trochę mniej kochać pisarzy żyjących;)
Użytkownik: McAgnes 30.05.2009 21:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Zdarza się, że w moje ręc... | koczowniczka
Hm, sądzę, że gdybym była pisarzem, czułabym się wspaniale, gdyby ktoś nie mógł się od mojej książki oderwać i pochłonął ją tak szybko, jak tylko zdołał.
Użytkownik: Rigel90 23.12.2011 22:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Zdarza się, że w moje ręc... | koczowniczka
Jako osoba, która trochę pisze i tłumaczy (jak pewnie większość ludzi tutaj i nie tylko tu) a zarazem gorliwa czytelniczka i studentka literatury - trochę się uśmiechnęłam po przeczytaniu Twojej opini, gdyż jestem zwolenniczką bardzo szybkiego czytania. Tak, pożeram książki. Tak, robię to świadomie. Tak, jestem z tego dumna. Tak, im szybciej - tym większa satysfakcja. Jeśli ktoś potrafi czytać szybko a jednocześnie jego odbór utworu nic na tym nie traci (a wierzę, że tak jest, to sprawa pamięci i indywidualnych predyspozycji) - nie widzę problemu. Zresztą ja nie z takich, co czytają raz i potem z oporem wracają, bo sytuacja zmusza. Jeśli książka mi się podoba i z jakichkolwiek względów uważam, że warto ponownie do niej wrócić, to czasem czytam tę samą pozycję raz na kilka miesięcy - tak potrafię kochać książkę. Zwykle po przeczytaniu danego utworu oczywistym jest dla mnie fakt, że zaprzyjaźnię się z nim już na zawsze, gdyż tak jest genialny, przynajmniej w moim odczuciu. Natomiast jeśli książka jest kiepska, to przepraszam bardzo, wierzę w najszczersze intencje pisarza, który na pewno chciał uczynić swój utwór interesującym, ładnym i dobrym literacko, ale dlaczego mam tracić czas na "smakowanie" czegoś, od czego może mi się zrobić niedobrze?
Jeśli idziecie do kawiarnii i podają tam coś wyjątkowo niezjadliwego/niepijliwego, lecz wg własnej receptury, wracacie tam raz na jakiś czas, by jeść to, co wam nie smakuje, skoro ktoś włożył tyle serca w przygotowanie dania? Albo gdyby jakieś lekarstwo lub urządzenie elektroniczne, po którym spodziewacie się działania zgodniego z oczekiwaniami i zapewnieniem producentów, działało wręcz odwrotnie, narażalibyście swoje zdrowie lub życie tylko dlatego, że ktoś przy świetle latarki w nieprzespane noce opracowywał daną recepturę?

Oczywiście ci ludzie mogli iść po lini najmniejszego oporu, przygotowując produkty wybrakowane a klientów mieć za nic, ale tego nie wiemy, tak jak i nie wiemy, czy dany pisarz tworzy z potrzeby serca, czy może z powodów komercyjnych.

Najpierw jest książka, jeśli ona się podoba, można bliżej przyjrzeć się pisarzowi. Dekonstrukcyjnie to zabrzmiało, absolutnie dekonstrukcji, jak zresztą żadnej innej metodologii literaturoznawczej, nie popieram, ale idea close (text) reading jest mi bardzo bliska. Tak, mnie, osobie, która preferuje szybkie czytanie.

Bo to autor tworząc tekst, tworzy jednocześnie pomost do samego siebie, po którym możemy się przechadzać wedle naszego uznania. Przecież on pisze dla nas i pomijając działania niezgodnie z prawem (w tym autorskim) możemy robić z tekstem co tylko chcemy. Autor się tego spodziewa, my także, ale dlaczego ma być odwrotnie? Dlaczego mamy stawiać autora przez tekstem? Żeby zaistniał utwór musi być i Twórca, to oczywiste, lecz w imię czego mamy Twórcę stawiać na pierwszym miejscu? Przecież samo istnienie Autora nie implikuje istnienia tekstu, natomiast są teksty - anonimowe, różnorodne kompilacje tworzone przez wielu twórców, jak mity czy legendy.

Cóż z tego, że istnieje sobie Jan Kowalski, który wielkim prozaikiem jest, skoro nie mamy dojścia do żadnego z jego utworów? W takim wypadku dla mnie ów pan Kowalski mógłby wcale nie istnieć. Jeśli natomiast mamy utwór pt. "Iks", to badając utwór dochodzimy w końcu do osoby pana Kowalskiego, poprzez analizę tekstu, to raz, poprzez badanie biografii autora, dwa. Ale czytamy o miejscu urodzenia i szkołach jakie ukończył Jan Kowalski nie dlatego, że jest sam z siebie taki osobnik, lecz dlatego, że chcemy wiedzieć coś więcej o zacnej personie, która stworzyła genialnego "Iksa", chcemy może poznać jego motywy, interesuje nas osobowość tego wielkiego człowieka, w końcu możemy zafazować się na niego lub nawet w nim podkochiwać etc.


Może moja reakcja jest trochę przesadzona, ale dziś przeczytałam również pewien komentarz w sieci, jakoby mówienie z brakiem swojego ojczystego akcentu w języku obcym oraz wszelkie próby pozbycia się było nieetyczne.

Nie namawiam nikogo do anarchizmo-egocentryzmu, ale branie pod uwagę własnej wygody, preferencji czy praw w przypadku rozrywki bądź nauki nie jest niczym złym. Autor też człowiek, też czyta i pewnie niejednokrotnie szybciej niż nam się wydaje. Pewnie nachodzi go myśl "Tyle lat siedzę i tyram a ktoś w jeden wieczór rozprawia się z dziełem mojego życia.", ale jestem pewna, że nie ma nam tego za złe, bo nawet jeśli nie traktuje tak książki, to zrywa np. kwiatek, na którego idealny kolor i kształt płatków Natura pracowała miliardy lat lub czyni inną rzecz, lecz podobną.

Bo tak właśnie skonstruowany jest świat:)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: