Spod pióra literackiego Rembrandta
Ten chłopczyk na cmentarzu to Pip (właściwie Filip Pirrip, ale jego dziecięcy język nie potrafił właściwie oddać tej zbitki). Patrzy na rodzinny grobowiec - tu spoczywają jego rodzice, a także pięciu małych braciszków, którzy bardzo wcześnie przestali walczyć o życie. Jeszcze nie wie, że za chwilę spotkanie z zezwierzęconym galernikiem na zawsze odmieni jego życie. Ofiaruje mu tytułowe wielkie nadzieje - obiecujące perspektywy. Zresztą bardziej kuszące niż czekająca go praca w kuźni.
Jeszcze jest sobie zwyczajnym małym chłopcem, tak podobnym do wielu innych małych chłopców pędzących nieciekawy żywot na kartach angielskich powieści. Czuje się dobrze na cmentarzu. W domu czeka na niego siostra-megiera Georgiana Gargery, wiecznie obwiązana kuchennym fartuchem, utyskująca na życie i niestrudzenie "własnoręcznie" (głównie za pomocą kija nazywanego Łoskotem) wychowująca zarówno małego brata, jak i męża - lokalnego kowala o dobrym sercu.
Pip jeszcze nie zdaje sobie sprawy, że istnieje Pani Havisham - upiorna kobieta żyjąca na szczątkach swej niedoszłej weselnej uczty. Nie wie, że stanie się jej osobą do towarzystwa i będzie woził ją na wózku wśród resztek sukni ślubnej, spróchniałych stołów i kołaczy oplecionych pajęczyną.
Pip jeszcze nie zna smaku miłości - nie wie, że wkrótce pozna Estellę o zjawiskowej urodzie i z bryłą lodu zamiast serca. Nie wie, że będzie płakał z upokorzenia, dla swojej miłości poświęci nawet najlepszego przyjaciela - o nie, nie wie, na razie jest jeszcze małym chłopcem - przyszłym pomocnikiem kowala.
Nie ma pojęcia, co to prawdziwy sukces - jego życie jest zaplanowane, będzie biegło niewyboistą, uczciwą drogą. Nie śni mu się nawet, że ludzie będą się kłaniać do ziemi, aby zdobyć jego względy. Zresztą niedługo się o tym przekona. Jednak jaką cenę przyjdzie mu za to zapłacić?
Dickens jak zwykle opowiada przejmującą historię - ciekawą, dramatyczną, pełną emocji, historię zdolną przyprawić o łzy. I tak jak zawsze pokazuje pełen kunszt swojego pędzla - to istny Rembrandt literatury. Być może "Wielkich nadziei" nie zaludnia aż tyle postaci, ile gości w autobiografii Davida Copperfielda czy w Klubie Pickwicka. Jednak są one wnikliwie, przejmująco opisane; to bohaterowie czasem tragiczni, czasem komiczni - ale zawsze głęboko ludzcy.
Przy tym wielki angielski pisarz nie stroni od wykwintnego humoru, który z pewnością nieraz u czytelnika wywoła salwy śmiechu. Nie mogę się powstrzymać, żeby nie przytoczyć fragmentu, w którym główny bohater relacjonuje amatorskie przedstawienie "Hamleta" (Miły Czytelniku tej recenzji, nie omijaj tego cytatu, naprawdę warto!):
"W miarę jak akcja dramatu się rozwijała, następowały drobne, acz interesujące fakty. Wydawało się, że król nieboszczyk był przed śmiercią dręczony kaszlem, który najwidoczniej zabrał ze sobą do grobu, a potem znów przyniósł na ziemię. Duch króla dźwigał upiorny rękopis owinięty dokoła berła. Zaglądał co chwila do owego manuskryptu z takim lękiem, jak gdyby był zwykłym śmiertelnikiem i obawiał się, że zgubi wątek. Ta okoliczność prawdopodobnie sprawiała, że galeria co pewien czas krzyczała do Ducha: "Przewróć kartkę", co doprowadzało go do rozpaczy. (...) Za każdym razem, gdy niezdecydowany książę rzucał jakieś pytanie lub wyrażał wątpliwości, publiczność przychodziła mu natychmiast z pomocą. Kiedy na przykład szło o to, by rozstrzygnąć kwestię: »Czy lepiej jest dla szlachetnego umysłu cierpieć«, ktoś wrzasnął, że tak, inny znowu, że nie, a trzeci głos, przychylając się do obu pozostałych radził: »Podrzuć monetę i wylosuj, co lepiej!«, aż zaczęła się ogólna sprzeczka na sali. (...) Ale na najokropniejsze próby został wystawiony w scenie na cmentarzu. (...) Kiedy [książę] odziany w czarny, uroczysty płaszcz, wchodził przez tę bramę, z publiczności wołano przyjaźnie, ku grabarzowi, kopiącemu grób: »Te, uważaj, przyszedł szef pilnować jak pracujesz!« (...) Przybycie ciała w pustej trumnie, której wieko nieustannie odskakiwało, wywołało wybuch hałaśliwej wesołości, która wzrosła jeszcze, gdy w jednym z grabarzy niosących trumnę, poznano znajomego"*.
Na zakończenie wypada chyba powiedzieć, że to właśnie Charles Dickens - obok takich osób, jak Emily i Charlotte Brontë, Oskar Wilde, Jane Austen czy William Makepeace Thackeray - sprawia, że po literaturę angielską, pomimo upływu lat, sięgamy do dziś z niekłamaną przyjemnością. Cóż, zdaje się, że dobra literatura nigdy się nie starzeje.
Gorąco polecam. Spokojnie możecie żywić co do tej książki wielkie nadzieje. Na pewno się nie zawiedziecie.
---
* Charles Dickens, "Wielkie nadzieje", tłum. Karolina Beylin, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 1999, s. 293-295.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.