Gdy kukułka woła, kormoran ma kłopoty, a rudzik dostaje nowe piórka
Od pewnego czasu miałem ogromną potrzebę sięgnięcia po dobry i niebanalny kryminał. Niestety, autorzy skandynawscy (jakkolwiek mam ogromny szacunek dla ich twórczości) nie potrafią przyciągnąć mnie swoim północnym klimatem. Nie przepadam też za nieustanną gonitwą głównego bohatera na złamanie karku ani epatowaniem niepotrzebną w wielu miejscach brutalnością. Jestem zdecydowanym zwolennikiem książek, które poprzez działania postaci powoli odkrywają swoje tajemnice, zachowując od początku do końca logiczną spójność wątków głównych i pobocznych oraz świata przedstawionego. Z tych powodów mnóstwo czasu poświęcam na wybieranie książek tego gatunku.
Pewnego dnia, kilka miesięcy temu, moją uwagę zwróciła pozycja znajdująca się na honorowym miejscu w jednej z warszawskich księgarni. Wzrok przykuła klimatyczna okładka (Wydawnictwo Dolnośląskie, 2013), przedstawiająca kroczącego samotnie mężczyznę w długim płaszczu. Z racji niecierpliwego oczekiwania na kolejny sezon „Sherlocka”, natychmiast miałem nieuzasadnione skojarzenie z tą popularną produkcją BBC. Zaintrygowany tytułem, machinalnie sięgnąłem po dość grubą książkę. Informacja, że nieznane nikomu nazwisko jest pseudonimem autorki znanej z serii o młodym czarodzieju, znacznie zwiększyło moje zainteresowanie. J.K. Rowling stworzyła kryminał? Jako wierny (mimo nieubłaganego upływu lat) fan Harry’ego Pottera musiałem przekonać się, czy „Robert Galbraith” zanotował udany debiut. Szczególnie że J.K. Rowling próbowała już swoich sił w innych gatunkach literackich (doceniony przez krytyków „Trafny wybór”).
W tym miejscu należy odnotować zamieszanie wywołane przez ujawnienie, kto krył się za tajemniczym pseudonimem. Notowania na serwisie Amazon i sprzedaż poszybowały w zastraszającym tempie w górę. Czy była to ze strony autorki próba sprawdzenia, jak jej powieść broni się sama, bez udziału mediów i znanego nazwiska? Czy może w grę wchodził również chwyt marketingowy z chłodną kalkulacją zysków wywołanych medialnym szumem? Pozostawiam te pytania każdemu do prywatnej oceny i przejdę do zachwalanej przez wielu fabuły.
Historia zaczyna się w pewien zimowy wieczór, kiedy w Londynie ginie znana modelka Lula Landry. Policyjne śledztwo nie wykazuje niczego niepokojącego (jakżeby mogłoby być inaczej w powieści detektywistycznej). To, że sławna, bogata gwiazdka popełnia samobójstwo, nie dziwi komisarza Carvera ani opinii publicznej. Brat modelki nie może się jednak pogodzić z taką oceną wydarzeń i obsesyjnie trwa przy tezie o brutalnym morderstwie. Do rozwikłania zagadki potrzebuje detektywa. Przypadek (?) sprawia, że staje się nim główny bohater „Wołania kukułki” – Cormoran Strike.
Zgodnie z konwencją gatunku, protagonista jest mężczyzną „po przejściach”. W tym przypadku weteran wojenny z Afganistanu, który w Londynie próbuje utrzymać się z pracy prywatnego detektywa. Niespodziewanie znajduje pomoc w osobie pracownicy z Tymczasowych Rozwiązań – Robin Ellacott. Jak potoczy się ich współpraca? Mogę tylko zdradzić, że moment ich poznania się był nadzwyczaj gwałtowny i bolesny.
Ta dwójka stanowi mocny filar, na którym opiera się powieść. Rowling wykonała swoje zadanie w niezwykle solidny, wręcz rzemieślniczy sposób. Robin nie stanowi wyłącznie „tła” dla działań głównego bohatera. Jej zaangażowanie i czynny udział w śledztwie (z czasami naiwnym podejściem do pracy detektywa) od początku wzbudzają sympatię. Z kolei w osobę Strike’a trzeba się bardziej „wgryźć”. Początkowo ta postać nie wzbudzała podczas lektury żadnych, dosłownie żadnych moich emocji. Ta obojętność rozwiała się na szczęście w trakcie lektury kolejnych stron. Ze zdumieniem odkryłem, że zaczynam mu kibicować. W tym oczywiście ogromna zasługa Rowling. Przemyślenia detektywa i jego zamiary ukryła zarówno przed Robin, jak i przed czytelnikami. Moim zdaniem, był to udany zabieg. Dzięki niemu panna Ellacott stała mi się jeszcze bliższa, Strike zyskał na szacunku, a zakończenie sprawiło, że siedziałem i dosłownie „połykałem” kolejne strony z dreszczami emocji. Uważam, że dodatkową zaletą „Wołania kukułki” jest relacja Strike'a i Robin. Część czytelników z pewnością będzie zawiedziona, jednak dzięki takiemu podejściu powieść Brytyjki wybija się z „sensacyjnego tłumu”.
Autorka nie zapomina też o świecie zewnętrznym. Londyn, w którym rozgrywa się akcja, nakreśliła niezwykle barwnie i drobiazgowo. Jej powieść śmiało można polecić w pakiecie z przewodnikiem po stolicy Wielkiej Brytanii. Gwar miasta, atmosfera londyńskich pubów i poszczególnych dzielnic potrafią pobudzić wyobraźnię do działania. Dodatkowym smaczkiem jest świat celebrytów, gwiazd mody i mediów, który Rowling obnaża, pokazując skrywane tajemnice i grzeszki należących do niego postaci.
Fabuła rozwija się w sposób, który może zniechęcić miłośników gwałtownych zwrotów akcji w stylu Dana Browna. Strike przesłuchuje kolejne osoby, przeprowadza szereg szczegółowych rozmów, które skrupulatnie zapisuje. Nie licząc zakończenia, trudno znaleźć momenty, w których autorka podkręca tempo do granic możliwości. Dzięki temu można jednak zauważyć, że żadna postać nie została przedstawiona powierzchownie. Rowling, co udowodniła już w „Trafnym wyborze”, potrafi nakreślić sieć powiązań, jednocześnie prezentując relacje społeczne pomiędzy „ludźmi gazet” i przeciętnymi obywatelami. W takich fragmentach „Wołanie kukułki” zmienia się w sprawnie skonstruowaną powieść obyczajową.
Od strony technicznej powieść wypada naprawdę dobrze. Ogromna zasługa leży oczywiście po stronie tłumaczki - Anny Gralak, która przetłumaczyła wcześniej „Trafny wybór”. Za minus można uznać wyrazy spolszczane na siłę, np. „lancz”. Nie zaburzają one jednak przyjemności poznawania tajemnicy Luli Landry.
Książka oczywiście ma swoje wady. Wielu uzna za minus brak akcji i wolne tempo wydarzeń. Innym będzie przeszkadzać, że autorka powiela schematy. Można śmiało powiedzieć: „Detektyw, asystent, rodzinne tajemnice, wszystko już było. Galbraith stworzył tanią kalkę Doyle’a”. Owszem, być może nie ma tutaj wielu zaskakujących rozwiązań, jednak dzięki temu czytelnik dostaje do ręki sprawdzony produkt. Jest nim klasyczny kryminał w dobrym anglosaskim stylu.
„Wołanie kukułki” z pewnością nie stanie się prekursorem nowego stylu w pisaniu kryminałów. Nie dołączy również do grona modnych ostatnimi czasy powieści sensacyjnych z błyskotliwym śledczym. Strike nie został bowiem wykreowany (na szczęście) na wspaniałego geniusza w dochodzeniu do prawdy. Detektyw i powieść stają się przez to o wiele bardziej przystępni. Łatwo dostrzec, że utwór J.K. Rowling (można sobie darować pseudonim) ma dostarczać czytelnikowi rozrywki. Z tego zadania się wywiązuje. Niedoskonałości i brak ambitniejszych rozwiązań można zrzucić na to, że mamy do czynienia z debiutem pisarki w nowym dla niej gatunku.
Książka zapoczątkowała cykl o londyńskim detektywie. Czy w kolejnym tomie Rowling udowodni, że nie jest autorką jednej serii? O tym będzie można przekonać się już niedługo. Za kilka miesięcy pojawi się „Jedwabnik”, który nie będzie mógł liczyć na taryfę ulgową związaną z debiutem. Czy umocni pozycję autorki w świecie kryminału? Jej umiejętności i solidna „Kukułka” pozwalają tego oczekiwać.
Kim jest tytułowa kukułka i dlaczego woła? Czego od Strike’a oczekuje Bristow? Jakie zadania i relacje połączą dziewczynę z Tymczasowych Rozwiązań i detektywa? Odpowiedź kryje się na kartach powieści.
Polecam, naprawdę warto przeczytać.
[Recenzję opublikowałem wcześniej na moim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.