Dodany: 14.06.2014 22:10|Autor: Frider

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Tajemnicza wyspa
Verne Jules (Verne Juliusz)

Zagubieni


Przygoda się nie starzeje, jej oblicze może się zmieniać, ale wciąż pozostaje młode.

Pojęcie przygody ewoluowało na przestrzeni wieków. W czasach współczesnych Verne'owi o przygodę było chyba łatwiej i jednocześnie była bardziej niebezpieczna. Na Ziemi wciąż istniały tereny nieoznaczone na mapach, gdzie nigdy nie stanęła stopa Europejczyka. Oceany i morza stanowiły niebezpieczne miejsca, po których pływać ośmielali się tylko najodważniejsi i na których schronienia (oraz łatwego łupu) poszukiwali piraci. Ludzie często nie szukali przygody - ona znajdowała ich sama. Świat poza utartymi szlakami stanowił zagadkę. Granice państw były płynne, niestrzeżone i w dużej mierze umowne. Człowiek decydujący się przekroczyć linię horyzontu znanego świata musiał się liczyć z poważnymi konsekwencjami, których nie potrafił przewidzieć. Przygoda mogła łatwo zakończyć się śmiercią. Dzisiaj dysponujemy nawigacją satelitarną, telefonią komórkową i satelitarną, znakomitymi mapami szczegółowo pokazującymi każdy zakątek Ziemi. Poszukiwacze przygód przed wyprawą odwiedzają specjalistyczne sklepy, w których zaopatrują się w najnowsze zdobycze techniki, minimalizujące ryzyko i maksymalizujące wygodę awanturnika. Nie ma znaczenia, czym chcesz się zająć - czy postanowiłeś zostać nurkiem, czy wspinać się na najwyższe góry, z pomocą przyjdzie ci technika oferująca wsparcie, które ułatwi ci (albo wręcz umożliwi) przeżycie największych emocji w skrajnie trudnych warunkach. A dwieście lat temu, w czasach Juliusza Verne'a? Byłeś tylko ty, nóż i strzelba jednostrzałowa, ewentualnie kompas. Teraz do przeżycia przygody potrzebujesz głównie dużej sumy pieniędzy, wtedy potrzebowałeś dużo odwagi, determinacji i szczęścia.

Juliusz Verne pisze bardzo prostym językiem. Siła jego prozy nie zasadza się na stylu, ale na pomysłach, które rozwija w powieściach. W czasach mu współczesnych rzeczy, o których pisał (takie jak łodzie podwodne, podróże w kosmosie) były czystą fantastyką (naukową, ale jednak fantastyką) lub stanowiły egzotyczną podróż do miejsc fikcyjnych, nieznanych bądź poznanych bardzo słabo. Do tej drugiej grupy należy „Tajemnicza wyspa”. Mało jest motywów równie atrakcyjnych dla prawie każdego czytelnika, jak możliwość znalezienia się na bezludnej wyspie. Perspektywy wiążących się z tym zdarzeń są praktycznie nieograniczone, każdy następny autor powieści może na tym temacie zbudować coś zupełnie innego i wszystkie pozycje będą tak samo porywające.

Francuski pisarz zaproponował piątkę bohaterów (oraz psa) zrządzeniem losu lądujących po podróży balonem na bezludnej, nieoznaczonej na mapach wyspie. Przeciwności losu cementują przyjaźnie i zbliżają charaktery, ludzie, którzy na początku byli tylko nieznajomymi połączonymi tym samym celem, w trakcie pobytu na wyspie zmieniają się w przyjaciół na śmierć i życie. Dobrani zostali według zasady „każdy ma coś, dzięki czemu uzupełnia innych”: jest więc inżynier - mózg grupy, inteligentny i pełniący rolę skarbnicy wiedzy technicznej; jest wytrwały i optymistyczny marynarz, potrafiący pracować za dwóch i zawsze z uśmiechem na twarzy; jest reporter stanowiący głos rozsądku - jego opinia przeważa w wątpliwych kwestiach; jest także chłopiec - dzielny, niefrasobliwy i będący kopalnią wiedzy przyrodniczej. I jeszcze wyzwolony Murzyn, wciąż niewolniczo oddany swojemu dawnemu panu (inżynierowi) - człowiek do wszystkiego, głównie znakomity kucharz. Ludzie ci zaczynają swoje życie na wyspie z niczym. Dosłownie z niczym, znaleźli się na niej bowiem bez żadnych narzędzi i broni, tylko w tym, co mieli na sobie. Dzięki wiedzy, uporowi, wytrwałości i pracowitości udaje im się stworzyć namiastkę cywilizacji - produkują gliniane naczynia, szyby do groty, w której mieszkają (i którą otworzyli dzięki wyprodukowanej własnoręcznie nitroglicerynie), konstruują telegraf, wytapiają żelazo, szyją ubrania, uprawiają zboże i warzywa, oswajają zwierzęta. Juliusz Verne posługuje się tutaj bez skrupułów uproszczeniami - ciężkie i skomplikowane prace jego bohaterowie wykonują w rekordowym czasie i bez widocznego wysiłku. Być może jestem zbyt surowy, ale wydaje mi się, że autor znacznie przesadził z możliwościami rozbitków. A może po prostu, jako dziecku współczesnych czasów, brak mi rozmachu, wiary i umiejętności ludzi XIX wieku... Nieważne - realne czy nie, czyny piątki „kolonistów” (jak sami siebie nazywają) są imponujące i czyta się o nich z przyjemnością (choć jednak z niedowierzaniem). Autor dużo miejsca poświęca faunie, florze, zjawiskom pogodowym, szczegółowo przedstawia prace techniczne i chemiczne, którymi zajmują się rozbitkowie. Ma to swój urok - uprawdopodobnia zarówno miejsce, w którym się znaleźli, jak i ich losy, a co więcej, pozwala się wczuć w atmosferę dzikiej, egzotycznej wyspy.

Już sama bezludna wyspa zwiastuje przygodę, ale dlaczego w tytule znalazło się słowo "tajemnicza"? Czy chodzi o to, że bohaterowie trafiają w nieznane miejsce, które muszą zbadać i dostosować do swoich potrzeb? Częściowo na pewno tak, istnieje jednak jeszcze inna tajemnica, która przez całą powieść stanowi zagadkę nie tylko dla czytelnika, ale także dla kolonistów. Jej rozwiązanie jest łącznikiem z dwoma innymi dziełami Juliusza Verne'a - „Dziećmi Kapitana Granta” oraz „20 000 tys. mil podwodnej żeglugi”.

To, co było pociągające w jego powieściach dwieście lat temu, jest tak samo atrakcyjne teraz, chociaż z trochę innych powodów. Czytelników współczesnych pisarzowi fascynowały dzielność i szlachetność bohaterów jego książek, egzotyczne miejsca, w których owi bohaterowie się znaleźli i niezwykłe przygody, w których przyszło im uczestniczyć. A obecnie? Obecnie Verne'a czyta się z nostalgią za światem, który już nie istnieje, przygodami, które już nigdy nie będą mogły się wydarzyć. Tęsknimy za białymi plamami na mapach, za odważnymi odkrywcami, ale i za niegodziwymi łotrami, którzy zawsze byli skazani na porażkę. Światy Verne'owskie są czarno-białe, proste i przewidywalne, i dzięki temu pociągające przez łatwość wyborów, których czasami muszą dokonywać postacie z jego utworów.

„Tajemnicza wyspa” to powieść przygodowa w bardzo tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Takie powieści nie są dramatami ani tragediami, służą jednemu celowi - dostarczeniu czytelnikowi czystej rozrywki i przyśpieszeniu pracy jego serca. Wpisane jest w nie zawsze szczęśliwe zakończenie. Nie szukajcie tutaj głębszych treści, nie nastawiajcie się na rozważania filozoficzne czy dylematy moralne, nie po to została napisana ta książka. Jeżeli macie dosyć szumu i pośpiechu wokół siebie - polityki, reklamy, straszenia wojnami, chorobami i biedą na przemian z wypowiedziami głupców uznawanych w danym momencie za modnych lub ważnych - sięgnijcie po twórczość Verne'a. Jeżeli istnieje coś takiego, jak klasyczna przygoda, to „Tajemnicza wyspa” na pewno nią jest. Pozwoli wam uciec na wyspę wyobraźni, gdzie znajdziecie azyl przeznaczony tylko dla was, zagubiony w bezmiarze oceanu codzienności.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 9180
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 12
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 16.06.2014 17:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Przygoda się nie starzeje... | Frider
Ach, jedna z moich ulubionych lektur z dzieciństwa! Zawsze zachwycał mnie ten geniusz techniczny Cyrusa Smitha, dzięki któremu rozbitkowie stworzyli sobie na pustkowiu małą cywilizację!
Użytkownik: Frider 16.06.2014 20:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Ach, jedna z moich ulubio... | dot59Opiekun BiblioNETki
Masz wspaniałą pamięć (albo dzieciństwo było całkiem niedawno:). Ja nazwisk bohaterów zupełnie nie pamiętałem przed rozpoczęciem lektury, pomimo że jako chłopiec czytałem „Tajemniczą wyspę” kilkakrotnie. Opisy prac, które wykonywali wyglądają nieprawdopodobnie, ale po zastanowieniu się doszedłem do wniosku, że taki pogląd to wina wychowania w naszych czasach (wygodnych, podających rozwiązania i gotowe produkty na tacy). To wszystko faktycznie było do wykonania. Wystarczyłoby mieć odpowiednie wiadomości, trochę zręczności technicznej, manualnej, podstawowe składniki (lub ich źródło) i można się pokusić o Cech Rzemiosł Różnych :). „Tajemnicza wyspa” zrobiła mi apetyt na „Dzieci Kapitana Granta”- nigdy ich nie skończyłem, bo mój egzemplarz książki miał potężne braki w „okartkowaniu”- efekt złego klejenia. Są wakacje i myślę, że poświęcę je Verne'owi, może Niziurskiemu, może Pagaczewskiemu....A co, niech żyje przygoda!
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 16.06.2014 21:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Masz wspaniałą pamięć (al... | Frider
Pewnie z 15 lat temu czytałam ostatni raz, jak syn był w podstawówce - w ramach głośnego rodzinnego czytania przerobiliśmy wszystkie najważniejsze lektury mojego dzieciństwa. Ale pamiętam tylko Cyrusa, Gedeona Spilletta i Murzyna Naba; chłopak chyba jakoś na H miał na imię, a marynarz wiem, że fajkę palił, jak to marynarz, i chyba bokobrody miał :-).
Dobra myśl, powtórzyć sobie całą trylogię!
A z Pagaczewskiego co - "Gąbka"? "Gospoda pod upiorkiem"? (mam w totalnych strzępach, bo introligatora dziś znaleźć to nie lada sztuka - ale mam!)
Użytkownik: Frider 17.06.2014 10:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Pewnie z 15 lat temu czyt... | dot59Opiekun BiblioNETki
A z Pagaczewskiego..."Przygoda na Rodos". Nic z tej książki nie pamiętam, oprócz tego, że bardzo mi się podobała "bywszy nastolatkiem". Do wakacji pasuje mi tytuł. Aha i jeszcze na półce przestawiłem na pierwszą linię ognia "Piratów z Wysp Śpiewających" Bahdaja- z tego samego powodu. Przy okazji- w tamtym roku przeczytałem cykl Kosika Felix, Net i Nika i uważam, że to pierwsza od wielu lat tak dobra, polska seria przygodowa dla młodzieży (czytałaś?). Super
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 17.06.2014 10:41 napisał(a):
Odpowiedź na: A z Pagaczewskiego..."Prz... | Frider
Nie, przez Kosika nie przechodziłam - gdy się jego książki zaczęły ukazywać, to już mój syn wyrastał z literatury tego rodzaju, no i tak jakoś głupio było brać z biblioteki...
A z wakacyjnych przygodówek z elementem fantastycznym to ja uwielbiałam jeszcze Broszkiewicza - "Wielka, większa i największa" + "Długi deszczowy tydzień" to do dzisiaj sposób na poprawę nastroju. Zwłaszcza ta druga część z genialnymi powiedzonkami typu "na serze mleczna jest lepsza" :-).
Użytkownik: Frider 17.06.2014 17:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie, przez Kosika nie prz... | dot59Opiekun BiblioNETki
No to dołączam Broszkiewicza do wakacyjnych lektur :). Mam w biblioteczce zakurzone „Bracia Koszmarek, magister i ja”, na pewno kiedyś czytane, ale dokumentnie zapomniane. Nie wiem czy to akurat dobry wybór, ale jak już jest na miejscu to grzech nie sprawdzić. Co do „Felixa...” na pewno warto- choćby po to, aby porównać co czytują współcześni nastolatkowie, z tym co czytywaliśmy my. Szczególnie polecam „Trzecią Kuzynkę”.
Mam to szczęście, że mam syna w wieku, który umożliwił mi uczestniczenie w jego nastoletnich lekturach. Bardzo zawiódł mnie cykl „Zwiadowcy”, niezbyt podobał mi się „Eragon”, seria „Artemis Fowl” była mocno nierówna itd. Zmierzam do wniosku, który mnie samego niedawno zaskoczył- mamy kapitalną prozę młodzieżową. Książki naszych rodzimych autorów przeznaczone dla dzieci i młodzieży to pierwsza liga tego typu literatury i ten stan utrzymuje się od wielu lat.
Użytkownik: Edycia 18.06.2014 14:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Ach, jedna z moich ulubio... | dot59Opiekun BiblioNETki
Moja też, będac dzieckiem. Pamiętam jak mama przyniosła mi tą książkę z biblioteki, bo byłam wtedy chora i leżałam z gorączką w łóżku. Przeczytałam w ciągu kilku dni. To była fascynująca lektura:)
Użytkownik: Lykos 17.06.2014 14:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Przygoda się nie starzeje... | Frider
Mój syn kończy właśnie drugą licealną. Podczytuję czasem jego podręczniki. Trochę ze zdziwieniem skonstatowałem, że pozytywizm był w literaturze nurtem specyficznie polskim, że w pozostałej części Europy i tej części świata, w której zaszczepiona została kultura europejska, panował wtedy realizm (gdy sam 50 lat temu chodziłem do szkoły, jakoś tego nie zauważyłem, wydawało mi się, że pozytywizm był prądem uniwersalnym nie tylko w filozofii). Nawet, gdy uznamy, że nasz pozytywizm był polską odmianą realizmu, musimy przyznać, że, zwłaszcza w jego początkowym okresie, jego specyfika: wiara w postęp, entuzjastyczne złudzenie, że ciężka i mądra praca potrafi przezwyciężyć wszystkie trudności, że trzeba się zjednoczyć w tym właśnie celu, a rezultaty pozytywne z pewnością się pojawią, sprawiała, że była to trochę dziwna odmiana realizmu.

Z pewnością odgadliście już Państwo, dlaczego napisałem ten wstęp, prawda? Przecież twórczość Verne’a, a „Tajemnicza wyspa” w szczególności, to literatura jak najbardziej pozytywistyczna! Grupa mądrych i pracowitych ludzi buduje cywilizację na dzikiej bezludnej wyspie! Stwarza warunki do w miarę bezpiecznego i wygodnego życia wykorzystując najnowsze zdobycze techniki i znajomość praw przyrody. Broni się przed brutalnym atakiem piratów, choć niezupełnie samodzielnie.

„Tajemnicza wyspa” to także jedna z moich ukochanych lektur i bardzo ubolewam, że nie potrafiłem nakłonić mojego syna do jej przeczytania. Może to świat zupełnie niedzisiejszy? Nie tylko w tym sensie, że takiej przygody już chyba nie można przeżyć we współczesnych warunkach. Nie umiem sobie też wyobrazić inżyniera, który jak Cyrus Smith umiałby rozwiązać problemy praktycznie ze wszystkich dziedzin techniki. Nasze politechniki zgodnie ze źródłosłowem uczą „wszystkich technik”, ale nie tego samego studenta. Może zresztą tak było już 150 lat temu we Francji, skoro Verne zdecydował się uczynić swoimi bohaterami Amerykanów – naród ciągle pionierski?

Kolejna refleksja – odbieram książkę jako swoistą polemikę z „Robinsonem Cruzoe”. Robinson od początku miał wsparcie w „bogactwach” nagromadzonych we wraku statku. Ale był sam, przynajmniej na początku egzystencji na bezludnej wyspie. Verne wiedział już lepiej, co może stać się z samotnikiem w takich warunkach – to Ayrton na wyspie Tabor (nawiasem mówiąc, wyspa Tabor lub Marii Teresy nie istnieje, choć można ją znaleźć na mapach w niektórych atlasach! – proszę sprawdzić np. w Wikipedii). Mimo wszystko więcej te historie łączy niż dzieli. Jednak doceniając geniusz Daniela Defoe, „Tajemnicza wyspa” wydaje mi się „prawdziwsza” mimo pewnych nieprawdopodobieństw fabuły. Zresztą artyzm Verne’a sprawia, że nie widzimy ich w trakcie lektury.

I jeszcze jedno. Widziałem dwie „adaptacje” filmowe. Cudzysłów jest tu jak najbardziej zamierzony. Obydwie traktują powieść Verne’a niezwykle swobodnie, a przecież to niemal gotowy scenariusz! Oglądałem je z dużym niesmakiem, wręcz na granicy nienawiści. Tak skopać taaaki materiał!


Użytkownik: Frider 17.06.2014 17:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Mój syn kończy właśnie dr... | Lykos
Napisałeś, że nie możesz nakłonić syna do czytania Verne'a. Coś w tym jest. Ja także podsuwałem książki Verne'a moim synom, ale po ich przeczytaniu jedyna opinia jaką uzyskałem, to było coś w rodzaju lakonicznego: „może być”. Z czego to wynika? Na pewno masz rację, że Verne przedstawia świat niedzisiejszy, to jednak nie jest wystarczające wytłumaczenie małej poczytności jego książek. Mam inną teorię- współczesna młodzież przyzwyczajona jest do nadmiaru bodźców, szumu, szybkości, bogactwa wrażeń. Żyją pomiędzy komputerem z grami i internetem, słuchawkami z muzyką na uszach (często także z internetu), filmami na życzenie. Do tego spotkania z przyjaciółmi, imprezy, czasami sport. Ich motto to: więcej, więcej, WIĘCEJ! Tego samego poszukują w filmach i książkach. Kino młodzieżowe to kolorowy oczopląs, często z idiotyczną treścią, ale bardzo widowiskowy, dynamiczny, z muzyką pulsującą razem z akcją filmu. Taki zlepek teledysków, często w 3D. Tego samego szukają w książkach, ale w książkach już się tak nie da, z czegoś trzeba zrezygnować, aby uwypuklić coś innego. Książka, w którą trzeba się wczytać nudzi ich po kilkunastu minutach, książkę prostą przelatują oczami. Tak źle i tak niedobrze. Verne zupełnie nie pasuje do ich świata- to taki „leśny dziadek”, nie powiem „frajer”, ale trochę tak to z ich punktu widzenia wygląda- jego bohaterowie to szlachetni, jednowymiarowi mężczyźni, posługujący się niemodnymi wartościami. Niemodnymi, a więc nie do przyjęcia dla naszych dzieciaków (albo wstyd się do nich przyznawać).
A w szkołach młodzież uczy się wszystkiego, z czego często w głowach nie pozostaje nic. Przeładowywani są teoretyczną, zwykle zbędną, szczegółową wiedzą na tematy, które ich zupełnie nie interesują. Trochę przypomina to zastrzyki ze sterydami- produkują supermana, który po zaprzestaniu podawania leków flaczeje jak przekłuty balon. Inna rzecz, że takie pompowanie wiedzą rozwija intelekt w sposób ogólny i chociaż z wiedzy niewiele w perspektywie czasu pozostanie, to jednak mózg wchodzi na poziom turbo, który już tak łatwo nie znika. Masz rację, że znakiem naszych czasów jest specjalizacja- nie ma i nie będzie już Cyrusów Smithów, bo na bardzo wczesnym etapie nauki każdy student wybiera jaki kierunek swojej wiedzy zechce rozwijać, nie będzie miał okazji nauczyć się praktycznych podstaw pierwotnych technik przemysłowych, ani nie będzie miał na to czasu, nawet gdyby chciał je we własnym zakresie poznać. Aha, jeszcze jedno: zatraciliśmy zmysł improwizatorski, w dużej mierze ( o ile nie w całości) opieramy się na dostępnych, gotowych produktach. Ilu z nas wpadłoby na pomysł, że dwa połączone szkiełka zegarka, wypełnione wodą, to znakomita soczewka do rozpalenia ognia za pomocą promieni słonecznych? Przecież to bardzo proste. Tylko trzeba na to wpaść. Trzeba myśleć, szukać rozwiązań.
Bohaterowie”Tajemniczej wyspy” sami odnoszą swoją sytuację do losów Robinsona. Są dumni ze swojej wyższości nad nim, uważając, że udało im się osiągnąć więcej, pomimo że na starcie posiadali mniej. I tu się pomylili, przynajmniej w jakiejś części. Mieli olbrzymią przewagę- było ich kilku. Nie można porównać możliwości jednego człowieka (nawet lepiej wyposażonego w narzędzia) do grupy kilku współpracujących przyjaciół.
Rozgadałem się, przepraszam. Poruszyłeś ciekawe tematy.
Użytkownik: Lykos 26.06.2014 10:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Napisałeś, że nie możesz ... | Frider
Napisałeś piękną i trochę emocjonalną recenzję, dlatego zdziwiła mnie Twoja ocena książki. Czy postawiłeś jej 4 dlatego, że uważasz ją tylko za książkę przygodową? Pomijając fakt, że jest to WSPANIAŁA powieść przygodowa i choćby z tego tytułu uważam, że zasługuje na więcej, moim zdaniem bardzo zapładnia wyobraźnię i pobudza do myślenia. W moim przypadku przyczyniła się też do tego, że zostałem chemikiem i że od czasu do czasu starałem się myśleć, jak bym moją wiedzę zastosował w nietypowych warunkach. Mam więc do "Tajemniczej wyspy" stosunek mocno emocjonalny i może dlatego oceniłem ją na 6. Oczywiście, ocena 4 nie jest zła i w pełni uznaję Twoje prawo do Twojej oceny. Ale ton Twojej recenzji i jej treść sprawiły, że wyobrażałem sobie, że cenisz ją wyżej, stąd moje zdziwienie.

Odnośnie Twojej opinii o wiedzy szkolnej myślę, że dyskusyjny jest zakres i szczegółowość wiadomości, w jakie wyposaża szkoła (ja uważam, że erudycja pomaga w myśleniu, że nie można nauczyć myślenia w oderwaniu od wiedzy), natomiast zgadzam się z Tobą i ubolewam, że w olbrzymiej większości przypadków z tej wiedzy szkolnej niewiele zostaje. Dowodem na to jest zachowanie uczestników teleturniejów, np. "Jednego z dziesięciu": większość uczestników ma kłopoty z odpowiedzią na pytania z zakresu gimnazjum, a niekiedy nawet szkoły podstawowej. W nauczaniu szkolnym musi więc tkwić jakiś podstawowy błąd systemowy. Teleturnieje są tylko jednym ze wskaźników jakości wiedzy społeczeństwa (a przecież uczestniczą w nich ludzie, którzy mają dobre mniemanie o swoim wykształceniu). Gorzej, że mizeria umysłowa i kulturalna odbija się w naszym życiu gospodarczym i politycznym.
Użytkownik: Frider 26.06.2014 17:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Napisałeś piękną i trochę... | Lykos
Ocenianie to nie jest moja mocna strona, a szczerze mówiąc po prostu nie potrafię oceniać w skali punktowej. Jakby to powiedzieć? Patrzę czasami wstecz na przeczytane książki i widzę, że oceny, które wystawiłem, nijak się mają do uczuć towarzyszących lekturze, lub wspomnień, jakie ta lektura pozostawiła. Wynika to z tego, że po zakończeniu książki, wystawiając ocenę, staram się być w jakiś sposób obiektywny, próbuję porównać przeczytaną książkę (i wrażenie jakie na mnie wywarła) do ocen wystawionych przeze mnie wcześniej innym książkom. I robi się z tego takie nie wiadomo co. Książek po prostu nie da się zestawiać obok siebie punktami i na ich podstawie porównywać, która była lepsza. Nie da się tego zrobić nawet w obrębie tego samego gatunku. Wystawiam oceny, ale później sam niejednokrotnie je zmieniam, dopasowuję, tworzę coś w rodzaju układanki, gdzie wszystkie oceny mają dopełniać pewien zazębiający się ranking. I nic z tego nie wychodzi. Przecież jednej książce można dać wysoką ocenę za pomysł, innej za styl, innej za poruszany temat, jeszcze innej za klimat, za „poczytność”, za całokształt odbioru wreszcie. Jak to można odnieść do oceny końcowej? Jako wypadkową? (bez sensu, bo i tak jakiś element zwykle przeważa). :)
A co do emocjonalności, to chyba ( jeżeli mówimy o wypowiedziach pisanych) jest to moja ogólna cecha (wada?). Rzadko coś pozostawia mnie w obojętności, rzadko coś bywa dla mnie szare. Zwykle książki albo bardzo mi się podobają (ewentualnie doceniam ich klasę, nawet jeżeli osobiście nie trafiły w mój gust), albo drażnią mnie niemożebnie i wywołują złośliwe uwagi. Przekłada się to na recenzje (chociaż nie uważam, że moje wypowiedzi pod książkami to recenzje, nazwałbym je raczej zapisem osobistych odczuć, bez pretensji do obiektywnej oceny) i na pewno nie każdemu musi się podobać. W przypadku „Tajemniczej wyspy” za pomysł dałbym 5, za styl 4, za klimat i poczytność 6, za wywołaną nostalgię 6, za całokształt? No właśnie, tutaj nie ma całokształtu- czytałem te książkę kilkakrotnie w różnych okresach mojego życia i w każdym z tych okresów ta ocena byłaby inna. Przekrojowo dałem 4, ale przy tej czwórce dostawiłbym jeszcze znak jakości :). Tak czy inaczej na pewno do tej książki jeszcze kiedyś wrócę, może za wiele lat ( i to też świadczy o tym, jak bardzo podoba mi się ta książka). Takie powroty są fantastyczne, to trochę taki reset wieku na czas trwania lektury.
Użytkownik: Lykos 27.06.2014 08:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Ocenianie to nie jest moj... | Frider
Uważam, że emocjonalność recenzji (czy zapisu odczuć, jak piszesz) jest raczej zaletą.
Serdecznie pozdrawiam.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: