Niespodziewanie i zupełnie niechcący ten rok stał się rokiem z literaturą izraelską.
Zaczęło się w styczniu od "Co nam zostało", o której to książce popełniłem tradycyjnie nadmiernie entuzjastyczną recenzję i nadal uważam książkę Shalev za najciekawszą, jaka mi się przytrafiła w tym półroczu. Trochę manieryczną, ale ok, da się przeżyć. Krótko potem (a może przedtem? no właśnie...) przyszwendał się Amos Oz, chyba jego debiut sprzed prawie półwiecza i nie powiem, bym był zachwycony. Pewnie trafiam na nie te jego utwory co trzeba, nie na te najważniejsze i najlepsze, ale co poradzę, że rytm mnie męczy, nuży i nawet przewrotna brutalność codzienności (choćby kibucu) nie przekonuje?
Uff, może jednak zacznę od nowego akapitu. Słowa, słowa, ile słów! Całkiem niedawno był/a czytana (książka) "Do następnych mistrzostw" (lub pisarz) Eshkol Nevo, reklamowany jako młody, oczywiście bardzo zdolny, izraelski prozaik, nadzieja przyszła i nawet obecna. Spojrzałem w życiorys, ma chłopak(?) lat czterdzieści, to i pomyślałem - jest i dla mnie nadzieja! Tylko kto mi podrzuci pomysły? ja je spiszę, w stylu w zasadzie każdym, bo imitator ze mnie, porzućmy liczne skromności me!, całkiem niezły. Czyżbym musiał otwierać kolejny akapit?
Jak mus, to mus. "Do następnych mistrzostw" to książka, która me wszelkie cechy debiutu (nie, nie jest debiutem), jest młodzieńcza, chłopacka - w końcu to męski debiut, autobiograficzna, trochę przekombinowana i niechlujna. Całkiem fajna. Nawet nie wiedziałem, że wydano ją u nas, ale reklamowano bardzo w internetach najnowsze tłumaczenie ("Neuland") i jak przeczytałem, że wcześniej wydana jego książka traktuje (także) o piłce - pożyczyłem. Głupia sprawa, o kopanej chyba nawet wolę czytać, niż ją oglądać. Na szczęście nie tylko ja tak mam, bo narrator stwierdza w pewnym momencie, że piłka, zwłaszcza oglądana samotnie i to jeszcze w wykonaniu neutralnych drużyn, to po prawdzie bardzo nudna gra. Innym smaczkiem jest przepiękny wątek z kursami kreatywnego pisania, na które uczęszcza nasz bohater.
"Tam, gdzie kończy się kraj", do której w końcu dotarłem, gubiąc po drodze całą wycieczkę, jest na tym tle powieścią megahipertotalną. Coś jak Godżilla, która (który?) jest tylko powiększoną jaszczurką (chyba) i od pomniejszych pobratymców niczym się zasadniczo nie różni, ale żeby się z nią zmierzyć, trzeba być uzbrojonym po zęby.
W cierpliwość choćby.
Tomiszcze liczy 760 stron i uwypukla wszystkie zalety oraz wady książek opisanych powyżej. Jest to książka oczywiście o Izraelu. Współczesnym, ale zanurzonym w przeszłość - kilka tysięcy lat historii oddycha tym samym powietrzem co bohaterowie. O wojnie i pokoju. O miłości. O rodzinie (izraelskiej?) końca XX wieku. O dorastaniu szczęśliwym i mniej szczęśliwym z racji samego dojrzewania. Stawaniu się społeczeństwem, wchodzeniu w role pod ciągłym napięciem, nawet jeśli akurat nie wybuchają ich bomby, a nasze samoloty niczego nie bombardują.
Napisałem o "wojnie i pokoju"? Nie, ona jest zawsze. Szczególnie wtedy, gdy formalnie żadne działania wojenne nie są prowadzone. To podstawowa zasada życia w Izraelu i klucz do psychiki jego mieszkańców, zdaje się dowodzić Grosman i pewnie ma rację. Żeby mieszkać w Izraelu i nie zwariować, trzeba oswajać w sobie poczucie straty. Jak nie rzeczywistej, to zawsze prawdopodobnej.
Rozumiem, wydaje mi się że rozumiem, przesłanie tej książki, ale mam poważne wątpliwości, co do jej literackiej wartości. Wydaje mi się, ze to książka zbyt dobrze pomyślana, ba - zbyt ambitna, zbyt wiele starająca się wyjaśnić, opowiedzieć. W bardzo, co chyba jest dodatkowym utrudnieniem, atrakcyjnej formie, przynajmniej dla tzw. ambitnego czytelnika. To książka z perfekcyjnymi dialogami, niezłymi opisami i wciągającymi intro- i retrospekcjami. Uwodzi, by za chwilę zaszantażować. Finalnie wyrwać flaki.
Już tytuł jest znaczący, przynajmniej w polskim brzmieniu. Jako że kanwą fabuły jest wędrówka po bezdrożach Izraela (Palestyny?) pierwsze odczytanie jest banalnie proste. Można jednak, i pewnie należy, rozumieć go jako "miejsce (rezerwat?), w którym państwo nie ma wpływu na życie jednostki i rodziny". Grosman chyba udowadnia, że w Izraelu nie jest to możliwe, nieważne jak by się człowiek starał. I znowu - wierzę mu, chcę mu wierzyć.
"Wierzę" czy "chcę wierzyć"? Czy to jakaś różnica? Pozornie nie, ale w literaturze, na ile się na niej znam, to często granica między arcydziełem a produktem. Książka naprawdę ważną a imitacją. To już jednak rozstrzyga czytelnik. Jedyne jego prawo.
Dla odtrutki chyba wezmę Kereta. Co ja napisałem, dla odtrutki?
PS Są w Polsce wybitne utwory prozatorskie o izraelskich Arabach i/lub Palestyńczykach? Te co czytałem, przyznam niewiele, są rozdzierające emocjonalnie, jednak literacko niekoniecznie dobre. Wiem, że są dwie bodaj książki wydane przez Karakter, jedna w serii Pogranicza - ta ostatnia raczej miała mierne recenzje.
---
Tam, gdzie kończy się kraj (
Grosman Dawid (Grossman Dawid))
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.