Ślady Prousta w Nowym Jorku i nie tylko
Zwiedzałam Nowy Jork a ściśle Manhattan w lecie, w czasie trzydziestostopniowych upałów, kiedy to wszyscy szanujący się nowojorczycy pośpiesznie oddalają się z miasta, aby uniknąć zarówno piekielnych temperatur jak i tłumów zmierzających na pokaz fajerwerków z okazji 4 lipca. Może dlatego niezatarte wrażenie pozostawiły we mnie dwa miejsca, ktore okazały sie oazami chłodu i spokoju w całym tym hałasie i upale: Central Park oraz kolekcja dzieł sztuki Henry'ego Clay Fricka.
Manhattan to multimilonowy, multikulturowy hiper ul. Tutaj dawne i nowe budynki nieustannie ścigają się o palmę pierwszeństwa, i dzięki temu ulice dolnego Manhattanu przypominają górskie wąwozy. Najlepiej tę niesamowitą zabudowę ogląda się z punktów widokowych na Empire State Building lub z tarasu widokowego Rockeffeler Centre albo Metropolitan Museum of Art. Warto też kupić bilet na obwożący turystów doubledecker z którego można dokonać pierwszego rzutu oka na miasto i zorientować się w jego geografii. Potem chodząc wąwozami mamy nadzieję na lepszą orientację w terenie, co niestety nie zawsze sprawdza się w praktyce. Odległości w Nowym Jorku są nieobliczalne. Na pierwszy rzut oka wydaje nam się, że przejście na piechotę od Rockefeller Centre z 48 do 42 giej ulicy, czyli kilka przecznic na południe, a potem kilka na wschód - to drobiazg, jednak w praktyce przy 30 stopniowym upale, wędrówka tymi wąwozami, w nieustannym hałasie, przy akompaniamencie wycia syren policyjnych lub karetek pogotowia (tylko ten kto przeżył syreny nowojorskie wie co to znaczy) jest zadaniem naprawdę wyczerpującym. Gdy wreszcie zgodnie z planem udaje się spoconemu turyście dobrnąć do miejsca gdzie powinien znajdować się słynny ze stylu art deco budynek Chryslera, nijak nie możemy zorientować się który to z drapaczy chmur. W końcu na pytanie "Który to jest Chrysler Buiding?" Strażnik stojący na rogu 43 ulicy i Lexington Avenue, bez zmrużenia oka, odpowiada: "Opierasz się o niego".
Zwiedzając Manhattan często powracałam myślą do Helene Hanff, która mieszkała gdzieś przy Madison Avenue, po wschodniej stronie czyli na tzw. Upper East Side i która spędziwszy tu większą część swojego dorosłego życia, uważała się za rodowitą mieszkankę NJ i jako taka napisała nawet żartobliwą książeczkę zatytułowaną "Apple of my eye: a personal tour of New York" czyli "Zrenica oka czyli osobiste zwiedzanie Nowego Jorku".
W owej książeczce czytamy na przykład:
"Mieszkam tu i szczerze nienawidzę Metropolitan Muzeum" [1]
Zdziwienie nasze jest ogromne. Jak to? Osoba wykształcona, kulturalna, oczytana, tak zanurzona w sztuce i literaturze, jak Helene, wypowiadająca takie zdanie? Przeciez Metropolitan Museum of Art posiada przebogate zbiory sztuki europejskiej i amerykańskiej, średniowiecznej a także starożytnej Grecji i Rzymu, Dalekiego i Bliskiego Wschodu.... Tyle że owo wspaniałe Muzeum rozrosło się kosztem Central Parku.
Helene obserwując rozbudowę Muzeum bez ogródek wyraziła swoją dezaprobatę i zdziwienie, że w tym mieście drapaczy chmur, Muzeum nie pnie się w górę ale wszerz i zachłannie pożera połacie cennej zieleni.
"Nie wiem ile jeszcze hektarów zajmie Muzeum, gdy dwa nowe budynki, jeden po północnej, a drugi po południowej stronie, zostaną wykończone. Wiem natomiast, że te hektary są wydarte z Parku, który nie należy do Muzeum, za to należy do mnie. Do mnie a także do miliona innych nowojorczyków, dla których życie w Nowym Jorku byłoby nie do pomyślenia bez Parku " [2]
Przeszłam kilkukrotnie Manhattan oraz Central Park wzdłuż i wszerz, i natychmiast zidentyfikowałam się z obawami Helene wyrażonymi trzydzieści lat temu. Życie na Manhattanie byłoby nie do zniesienia bez Parku. Dobrze, że Muzeum jest, ale dobrze, że już się nie rozrasta.
Central Park, dziesięciokrotnie wiekszy od warszawskich Łazienek, czterokrotnie od londynskiego Hyde Parku, jest płucami Manhatanu, miejscem odpoczynku i wytchnienia, terenem sportowym, rekreacyjnym, towarzyskim, kulturalnym. Tu odbywaja się szekspirowskie przedstawienia pod gołym niebem i liczne koncerty. Central Park jest niczym krakowskie Planty, bez nich miasto straciłoby coś nie do odrobienia w żaden inny sposób. Mnóstwo w nim malowniczych zakątków, a także wielka ilość ławek, jakże mile widzianych przez ledwo powłóczącego nogami wyczerpanego turystę. Pod wieczór zapalające się staroświeckie latarnie nadają parkowi baśniowy nastrój. Myślałam sobie: "Helene jestem z Toba", kiedy tak wędrowałam alejkami parkowymi oddając się rozlicznym rozmyślaniom książkowym i filmowym. Filmowym, bo przecież Nowy Jork jest chyba najczęściej występującym miastem we współczesnej sztuce filmowej.
Był jednak moment, w którym cieszyłam się, że Helene nie stoi przy mnie. Po prostu nie dałaby mi spokojnie obejrzeć jednej z najpiękniejszych kolekcji na świecie. Mam tu na myśli zbiór malarstwa i dzieł sztuki zgromadzonych przez Henry'ego Clay Fricka. Jest to obok Central Parku, najpiękniejsza rzecz jaką widziałam w Nowym Jorku. Uroda tej kolekcji zawierającej malarstwo europejskiego od średniowiecza, poprzez renesans, wiek siedemasty, osiemnasty i dziewiętnasty aż do postimpresjonistów, oraz liczne dzieła sztuki zdobniczej jak dywany, meble, porcelana i rzeźba, po prostu zapiera dech w piersiach. Helene potępiała właściciela kolekcji Fricka za krwawą likwidację strajku metalowców w Homestead w konglomeracie węglowo-stalowym, którego był, wraz ze słynnym Andrew Carnegie, współpartnerem oraz menadżerem.
Jaka by nie była historia Henry'ego Clay Fricka, nie da się zaprzeczyć, że kochał, doceniał i rozumiał sztukę. Kolekcja obrazów i dzieł sztuki, którą stworzył jest organiczną i nie dającą się rozdzielić czy poprzestawiać całością. Nie tylko sam wybierał wszystkie obrazy i dzieła sztuki, a także decydował gdzie i jak mają wisieć. Często jednoczył obrazy rozdzielone przez różne koleje losu na przykład portrety małżonków.
W porównaniu do ogromych muzeów takich jak MOMA czy MET, jest to kolekcja którą można ogarnąć i którą się można nasycić.
W kolekcji Henry'ego Clay Fricka natrafiłam na ślad Prousta o czym z radością donoszę wszystkim Biblionetkowiczom, którym ta postać jest bliska, a szczególnie kochanej Czajce naszej. Jest to mianowicie obraz Whistlera przedstawiający hrabiego Roberta de Montesquiou-Fezensac, który jest uważany za prototyp postaci barona de Charlusa z "W poszukiwaniu straconego czasu". Oto i on:
http://collections.frick.org/VieO1022$22461*1792492
Henry Clay Frick, pomimo ogromnych milionów, był postacią nacechowaną tragizmem. Nigdy nie pogodził się ze śmiercią swojej ukochanej córeczki Marty zwanej Rosebud. Sam omal nie stracił życia stając się ofiarą zamachu odwetowego po stłumieniu strajku. Wkrótce potem zrezygnował nie tylko ze współpracy z Andrew Carnegie i swojego stanowiska w konglomeracie, ale i ze znajomości z Carnegim. Mieszkali niedaleko siebie przy 5 Aleji na Manhattanie, ale nigdy już nie zamienili ze sobą słowa. Jak wieść niesie gdy u schyłku życia, Andrew Carnegie przysłał posłańca aby pogodzić się z dawnym partnerem, Henry przekazać miał taką oto wiadomość: "powiedz panu Carnegie że zobaczymy się w piekle."
Obrazy i dzieła sztuki, ktore wybierał odzwierciedlają wiele wydarzeń z jego własnego życia, przedstawiają postacie i sytuacje podobne do bliskich mu osób, a pozy postaci na obrazach wielokrotnie podobne są do fotografii rodzinnych. Dowiodła tego Marta Frick, jedna z potomkiń Henry'ego, przeprowadzając badania rodzinnej historii i rodzinnych fotografii. Zarówno postacie jak i wydarzenia z życia Fricków były jakby dokumentowane kolejnymi obrazami. Przez to kolekcja ta odzwierciedla życie realne i duchowe jej autora. Wiadomo, że wśród obrazów nie tylko żył i przebywał ale wręcz oddawał się ich kontemplacji, mial swoje ulubione przed którymi, jak niesie wieść, spędzał długie godziny.
Chodziłam po salach pięknego domu, nie znając jeszcze wtedy, całej historii Fricka i jego rodziny, i nie chciało mi się stamtąd wychodzić. Niedziela którą tam spędziłam była dla mnie najważniejszym i najpiękniejszym cudem nowojorskim, a Henry Clay Frick postacią, która mnie zafascynowała. Jego obecność w tym miejscu była niezaprzeczalna. Polecam to muzeum niepodobne do innych, tak wielkich, i w końcu bezosobowych tworów, wszystkim podróżnikom wybierającym się do Nowego Jorku. A tych, którzy chcieliby popodziwiać nie ruszając się z domu namawiam na zwiedzanie za pomocą komputera:
http://collections.frick.org/
Oczywiście nie mogłam nie pójść do dwóch najważniejszych muzeów nowojorskich - MET oraz MOMA. W MOMA natknęłam się na kolejny ślad Monsieur Prousta, a mianowicie jego fotografię pośmiertną wykonaną przez Man Raya, można znaleźć tu:
http://www.manraytrust.com/
Tu malutka dygresja i wiadmość dla Czajki: Czajko wybacz mi, ja ciągle Prousta nie przeczytałam. W dodatku z "Lali" dowiedziałam się, że Boy wcale dobrze nie tłumaczył. I co ja teraz zrobię biedna nie znająca francuskiego?
Po tak licznych kilometrach przechodzonych w muzeach nowojorskich, Central Park, okazywał się za każdym razem nieodzownym miejscem wytchnienia.
Po powrocie do domu natychmiast zapisałam się na listę fanów Central Parku na Facebook, aby móc dodać swe fotografie oraz śledzić losy tego fantastycznego miejsca. Tego jednego Helene była pewna - wyższości Central Parku nad Hyde Parkiem, i miała rację. Do przytoczonych powyżej argumentów dodać mogę jeden, póki co nie wyobrażam sobie pomnika polskiego króla w Hyde Parku.
-----------------------
[1] "... I live here and I hate the Metropolitan Museum with a passion". Helene Hanff "Apple of my eye - A personal tour of New York". New York, Doubleday & Company, 1978, str. 42.
[2] Tamże: str 35 "I don't know how many additional acres the museum will occupy when its two new buildings, one to the north of the main building and one to the south, are completed. What I do know is that all of its acres were torn out of Central Park, which does not belog to the Metropolitan Museum of Art, it belongs to me. Me and a million other New Yorkere for whom life in New York would be unthinkable without it."
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.