cytat z książki
– Żebyś wiedział, com ja biedy miał z tą upartą szlachtą, Wojnat, duszka, zbuntował zaścianek, wzięli się mnie wygnać jak liszkę z nory. Spasali zboże, grabili dobytek, raz nawet zbili Grenisa, że spuchł jak kadka i febry dostał ze strachu. Poczekajcie, myślę! Zebrałem ich raz przed gospodą i mówię: "Mili braciszkowie! Oto macie wóz i przewóz! Albo będziecie grzeczni chrześcijanie, to wam się odwdzięczę, albo będziecie jak poganie, to was ukarzę. Wybierajcie!". [...] Zaczęli się śmiać, młodzież przedrzeźniać, pokazałem im figę: "Poczekajcie nowiu!" powiedziałem i poszedłem. [...]
Na nowiu trzeciego wieczora zrobiłem im spektakl. Nałożyłem czarną opończę, wziąłem garnek z węglami, wypuściłem swoje bestyjki, co do nogi, i nie oglądając się na prawo i lewo poszedłem sobie ulicą grając na flecie. [...]
Powstał gwałt. Kto żyw, wyszedł patrzeć; śmieli się, wołali, potem ich strach zdjął; kobiety pochowały dzieci, starzy zaczęli radzić i posłali najśmielszych za mną! [...]
Machnąłem trzy razy rękami, zrobiłem kijem koło, na węgle narzucałem liścia i trawy i gadałem jakimś językiem, którego nikt nie rozumiał, bo go nie ma na świecie! A potem nabrałem w garnek żołędzi i tym samym porządkiem zawróciłem do domu. [...] Dalejże ja tedy od drzwi do drzwi ciągle mamrocząc i pod każdym progiem nasypałem garść żołędzi i poszedłem spać!
– No i cóż się stało? – zagadnął Marek, ubawiony mimo woli.
– Stał się cud, synku! Szpiegi opowiedzieli wszystko, ale żołędzi wziąć nie chcieli, a nazajutrz rano zamiast nich znaleziono po progiem bób!
[...] Uwierzyli tedy wszyscy, bo trzeba takiego wypadku, że jednocześnie z tym zaczęły się klęski. U Feliksa urodziło się cielę z pięciu łapami, u Jana Arminasa piorun zabił wołu, no i nareszcie stary Downar umarł. Mało mu się należało, bo miał sto lat i tyfus, ale zawsze mi usłużył. [...]
Poszli do proboszcza, żeby mnie wygnał z kościoła, ale on ich wygnał z plebanii, no i po tygodniu gromadą oddali mi wizytę, przeprosili, przysięgli zgodę, tak że nareszcie zlitowałem się, z całą ostentacją pozbierałem bób, którego nikt tknąć nie chciał, pomachałem znowu rękami, rozbiłem garnek i obiecałem im pomoc wszelką i opiekę. Możem nie czarownik?*
---
* M. Rodziewiczówna, "Dewajtis", Wydawnictwo Literackie, Kraków 1957, s. 57–59.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.