„Dobro istnieje! Nie tylko zło i diabeł, i głupota. Zło jest bardziej energiczne, potrafi działać z szybkością błyskawicy [...], dobro natomiast w przedziwny sposób lubi zwlekać. W wielu przypadkach ta fatalna dysproporcja przynosi straty nie dające się nigdy odrobić. [...]
Ale dobro wraca, spokojnie, niespiesznie, jak ci flegmatyczni, elegancko odziani, palący fajkę dżentelmeni detektywi w staroświeckich powieściach kryminalnych, którzy pojawiali się na miejscu zbrodni nazajutrz po jej popełnieniu. Wraca powoli – jakby ono jedno nie dysponowało żadnym nowoczesnym pojazdem, ani samochodem, ani samolotem, ani rakietą, ani nawet rowerem – ale jednak wraca, nieśpiesznie jak pielgrzym, nieuchronnie jak świt. Niestety, wraca zbyt wolno, tak jakby nie chciało pamiętać, że my jesteśmy tragicznie uwikłani w czas, że mamy bardzo mało czasu. Dobro postępuje z nami tak, jakbyśmy byli nieśmiertelni; ono samo jest w pewien lekki, suchy sposób nieśmiertelne i, zdaje się, przypisuje nam tę samą właściwość, lekceważąc czas i ciało, nasze starzenie się i nasze znikanie.
Dobro jest od nas lepsze”.[231-232]
-----
„... w pewnym sensie ruchliwe, rzeczowe jaskółki, zajęte polowaniem i urokami błyskawicznych przelotów, gwiżdżące radośnie i przenikliwie, reprezentują żywioł ironii, podczas gdy poważne, czarne kosy, potrafiące spędzać godziny całe nieruchomo na telewizyjnej antenie, na kominie, na gałązce topoli czy jesionu, mogą śmiało uchodzić za upostaciowanie ekstazy. Śpiew kosa jest pochwałą świata, jaskółka natomiast jest odrobinę cyniczna. [...] W dodatku jaskółka – jak każdy ironista, który potrzebuje przecież pokarmu dla swej ironii, pokarmu i ofiar – lubi towarzystwo. [...] Natomiast kosy, gdy intonują swój śpiew, szukają samotności.
W świecie sztuki ekstaza i ironia rzadko spotykają się ze sobą; najczęściej sabotują się nawzajem, próbują się osłabić wzajemnie, ekstaza chce raz na zawsze pozbyć się swego przeciwnika, pogrzebać go pod marmurem powagi, podczas gdy ironia próbuje ośmieszyć zwolenników wzniosłości. W Europie natomiast przez dwa miesiące jaskółki spotykają się z kosami, współżyją z nimi pokojowo – ignorując się, ale nie szkodząc sobie nawzajem; wizg jaskółek splata się z pieśnią kosów.
Zdarzają się chwile, kiedy słyszy się nie jednego, pojedynczego kosa, tylko cały ich chór; niekiedy, gdy budziłem się o świcie, słyszałem nieprawdopodobnie żarliwy śpiew kosów unoszący się ponad uśpionym jeszcze miastem. Miłosny śpiew kosów, odpowiadających sobie nawzajem, pobudzających się do jeszcze większej ekspresji, a niżej, pod dachami domów, pod kołdrami i kocami, pod bawełnianymi prześcieradłami, śpi nieczuła miejska ludzkość, ludzkość nafaszerowana środkami nasennymi i uspokajającymi, pogrążona w swych freudowskich troskach, badająca swoje wspomnienia, spisująca klęski i zwycięstwa, broniąca się przed proroctwami. Ponad dachami miasta unosi się gęsta chmura śpiewu. Powietrze drży z przejęcia. Tylko drzewa słuchają kosów, drzewa i mury. A przecież ich śpiew, mimo iż nie można go porównać ze śpiewem artystycznym, z ariami Bacha, mimo że jego sens umyka całkowicie naszej zdolności rozumienia, mimo że, słuchamy za długo, może objawić pewną monotonię, wypowiada też i nas, ludzi; to jest miłosny śpiew, to jest także nasz śpiew, śpiew śpiących i zakochanych albo tych, co niegdyś kochali. Jaka szkoda, że śpimy wtedy, że nas nie ma, że nasze uszy utopione są w ciepłej substancji poduszek.
I pomyśleć, że w każdym europejskim mieście [...], codziennie o świcie, od marca do czerwca, rozlega się ten niewiarygodny koncert, pełen pasji, dziki, namiętny koncert, budzący żal i zazdrość – koncert niewysłuchany, idący prosto do nieba, koncert bez recenzji, bez publiczności, bez nagród, bez honorariów, bez próżności artystów”. [199-200]
----
„... obrona poezji to nie jest obrona pewnej profesji, książek, księgarń, bibliofilów, egzaltowanych czytelników, spotkań autorskich dla dwudziestu osób; to nie jest nawet obrona poetów [...] Obrona poezji to obrona czegoś, co tkwi w człowieku, fundamentalnej zdolności doświadczania cudowności świata, odkrywania boskości w kosmosie i w drugim człowieku, w jaszczurce i w liściach kasztanów, dziwienia się i zastygania na długą chwilę w tym zdziwieniu. Jeżeli ta zdolność uwiędnie, rasa ludzi będzie nadal istniała, ale gorzej, inaczej niż przez tysiąclecia, kiedy nie było cywilizacji, która by poezji – w tej czy innej postaci – nie umieszczała w swym centrum prac ludzkich”. [128]
-----
Adam Zagajewski „W cudzym pięknie”
W cudzym pięknie (
Zagajewski Adam)
, Wydawnictwo a5, Kraków 2007.
-----
Bardzo dziękuję Oli (Buszującej) za pożyczenie mi książki. :)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.