Chyba nigdy nie polubię Konwickiego
Od czasu mojej uniwersyteckiej edukacji książki, które aktualnie czytam dzielą się na dwie kategorie: te które narzucane odgórnie czytam jako uczelniane lektury i te, na które naprawdę mam ochotę, a zwykle nie mają wiele wspólnego z filologią.
I jakoś zwykle udaje się to pogodzić. Dramat zaczyna się dopiero, kiedy z jednej strony mam nawał lektur i tekstów teoretycznych, a z drugiej jakiś pojedynczy łakomy kąsek.
Pamiętam, że zaraz przed zaczęciem ferii zimowych wykupiłem chyba połowę jednego z krakowskich antykwariatów. Wśród moich nabytków znalazł się "David Copperfield" Dickensa (do tego w lśniącym wydaniu Zielonej Sowy). Wystarczyły dwa rozdziały przeczytane w zatłoczonej osobówce, żebym wpadł jak śliwka w kompot.
I wtedy do akcji wkroczyła Moja Ukochana, przypominając mi:
- Miałeś przeczytać Konwickiego. Omawiacie zaraz po feriach.
- Przecież przeczytam, Kochanie - odparłem. - Będę czytał jednocześnie.
Jednak wobec tego, że postępy w czytaniu Dickensa nie szły w parze z postępami w czytaniu "Sennika współczesnego", "David Copperfield" został skonfiskowany.
- Dostaniesz jak przeczytasz tego Konwickiego - oznajmiła mi Moja Ukochana i żadne prośby i groźby nie zdołały jej przejednać. I nagle zdumiewająco szybko połknąłem tą cegłę Konwickiego, aby później z lubością wrócić do Londynu.
Cóż, teraz historia się powtarza. I znowu jednym z głównych bohaterów jest Konwicki. Tym razem "Kalendarz i Klepsydra". A po drugiej stronie ringu stoi Kuczok ze swoją "Sennością" - prezentem od Mojej Ukochanej.
Widmo konkwistaty znów zapadło nad Misiakiem.
Ech, mówię Wam, źle się czyta książkę, kiedy w zasięgu wzroku na innej okładce siedzi zamyślona Małgorzata Kożuchowska. Może stąd moja niechęć do "Kalendarza i klepsydry". Podczas lektury ciągle zadaję sobie pytanie, po co właściwie Konwicki to napisał. Dla mnie na dzisiaj jest to zbiór tego co mu atrament na pióro przyniosło. Średnio ciekawe, mało spójne i nie zmierzające do jakiegoś wyrazistego końca.
W dodatku Konwicki szafuje takimi słowami jak "onanizm" czy "prezerwatywa", może chcąc, aby "Kalendarz i klepsydra" wydała się bardziej pikantna w treści. Niestety mnie to tylko irytuje.
Ech...
Słowem do Konwickiego chyba nigdy się nie przekonam. Biedny Tadek nie ma ku temu... hm... warunków. W każdym razie w konkurencji z Dickensem i Kuczokiem przegrał:)
ps. Na domiar złego właśnie przyszły mi książki z podaja. "Psychoza" i "Zła godzina". I ciesz się tu Czytelniku...
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.