Opowieść o matce i córce
UWAGA! Recenzja zdradza treść utworu!
Po raz pierwszy sięgnęłam po te wspomnienia w wieku siedemnastu lat. Po przeczytaniu wpadłam w rozpacz. Nie, nie dlatego, że bolały mnie losy Autorki, ale moja niewrażliwość. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że nie potrafię wywołać w sobie choćby krzty sympatii do bohaterki? Może cień współczucia, ale nie sympatii. Ja, współczująca każdemu skrzywdzonemu, której smutne oczy dzieci z domów dziecka śniły się po nocach... Może nieco zbyt patetycznie stwierdziłam, że książka ta obnażyła prawdę o moim człowieczeństwie i czym prędzej wyrzuciłam ją z serca i głowy.
Minęły lata, skończyłam szkołę średnią, zbliżam się do finału studiów, a lista przeczytanych książek znacznie się zwiększyła. Jeszcze raz sięgnęłam po Ligocką. Sama nie wiem, czego się spodziewałam. Potoku łez czy może dogłębnego zrozumienia poranionej ludzkiej duszy?
Wspomnienia te są bardzo obszerne, obfitują w wiele szczegółów. Nie jestem szczególną fanką jakichkolwiek biografii, ale bardzo dziwi mnie jedna kwestia. Skoro Ligocka urodziła się w 1938 roku, to skąd u niej ta zadziwiająca pamięć do drobiazgów? Czy to już fikcja literacka? Może popisuję się teraz brakiem elementarnej wiedzy dotyczącej pisania wspomnień, ale doprawdy nie rozumiem. Ja ze swojego wczesnego dzieciństwa pamiętam jedynie kilka – kilkanaście obrazów.
Książkę można podzielić na dwie części: dzieciństwo i dojrzałe życie. Podczas gdy pierwszą czytało mi się bardzo dobrze, to druga kompletnie mnie zawiodła. Takie dzieci jak Autorka określa się mianem trudnych. Faktycznie, wiele przeżyła, dziecinne lata spędziła ukrywając się, nie miała zabawek, nie wychodziła pobawić się z innymi dziećmi, często chorowała. Jednak to, co wybacza się dziecku, nie przystoi już człowiekowi dojrzałemu. Wydaje mi się, że skoro Ligocka tak wcześnie musiała dojrzeć, to odbiła to sobie później. Uciekanie w chorobę, wieczna histeria i zamartwianie się. Jeden nieudany związek, drugi, trzeci… Odpychanie od siebie matki, uciekanie w świat artystyczny, który opisuje jakby mimochodem, ale z dumą. Opowieści o pierwszych pocałunkach z Piotrem Skrzyneckim, założycielem legendarnej już Piwnicy pod Baranami, strojeniu się i wydawaniu wszystkich pieniędzy na szpilki, a później niemal żebranie o jedzenie wywołują we mnie, niestety, niesmak. Może się mylę, ale mnie takie zachowanie, czyli z jednej strony depresja, a z drugiej opowieści o klipsach, kojarzy się z dużym dzieckiem. I powtarzane często słowa „moja wina, to ciągle moja wina” to nie jej wyznanie, ale w tym momencie pusty slogan.
To nie życie Autorki jest świadectwem tamtych czasów, ale jej matki. To jest dopiero przykład! Pochodząca z inteligencji kobieta, która zmuszona była do egzystencji w getcie, która nie wstydziła się prosić wszystkich o pomoc, nie dla siebie, ale dla swojego ukochanego, jedynego dziecka. To nie była kobieta wychowana na lwicę, miała być tylko żoną i matką. A jednak okoliczności zmusiły ją do podjęcia tak radykalnych kroków. Cierpiała w samotności, nie umiała przeciwstawiać się córce, która ciągle biegała gdzieś z artystami i nie chciała, aby matka ułożyła sobie na powrót życie. Zmarła także w samotności.
Bardzo szanuję Romę Ligocką za szczerość. Bez skrępowania opowiada o swoich histeriach, uzależnieniu od leków, o aborcji, a także o swoich uczuciach w stosunku do matki i ojca. Nie ukrywa też swojej krótkiej fascynacji komunizmem, co szczególnie cenię, bo naprawdę wiele osób, które przeżyły to samo, ciągle się wypiera swoich politycznych sympatii.
Teoretycznie rozumiem przesłanie tej książki: jak wojna potrafi zmienić życie człowieka i oddziaływać na nie bardzo długo. Mam jednak mieszane uczucia. Autorka była dzieckiem, dzieci widzą, zapamiętują, ale chyba nie wszystko. Wydaje mi się, że to nie wojna wywarła na nią taki wpływ, ale wszystkie te rozmowy po. Powrót ojca z obozu, nocne rozmowy, wspominanie cierpienia i rozpamiętywanie win. Z drugiej strony jednak rozumiem, że tych demonów nie da się po prostu wyrzucić z pamięci i świadomości. Bez względu na to, co Autorka by zrobiła, to i tak pozostanie z nią. Być może w mojej recenzji momentami przeczę sama sobie. Nazywam Ligocką dużym dzieckiem, by po chwili rozgrzeszać ją traumatyczną przeszłością. Jak już wyżej powiedziałam, mam bardzo mieszane uczucia. Irytacja często irracjonalnym zachowaniem dorosłego człowieka miesza się ze współczuciem i chociaż próbą zrozumienia jej cierpienia.
Wspomnienia te nauczyły mnie jednego. To nie wiedza o zagładzie Żydów, nie wiedza o powojennym, odradzającym się życiu Krakowa. To wiedza o kobiecie, która pokazała mi, że można całkowicie zmienić swoje życie dla swojego dziecka.
Jednego jestem pewna, nie jest to książka do przeczytania i zapomnienia.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.