Dodany: 03.06.2008 21:18|Autor: anne
Anioł
Wszystko zaczęło się od tego, że obudziłam się jako anioł. No w sumie to nic wielkiego. Albo wręcz przeciwnie: jest to na tyle wielkie, że aż niewyobrażalne. Fakt jest jednak faktem, więc innego wyjścia niż ubrać się i pójść do pracy nie widziałam.
Podczas ubierania skrzydła trochę mnie zaczęły uwierać, a aureola kilka razy zahaczyła o guziki od marynarki, sama nie wiem jakim sposobem. Zrezygnowałam z niej w końcu, po czym zdecydowałam się na luźniejszą sukienkę i żakiet. Pióra na skrzydłach trochę protestowały, ale uciszyłam je kilkoma mocniejszymi szarpnięciami. Włosy przez noc zrobiły się trochę dłuższe i jaśniejsze, więc spięłam je w kok, który trochę to ukrywał. Tak przygotowana wyszłam w chłodny zimowy ranek.
Droga do pracy minęła spokojniej niż zwykle. Nie czekałam na autobus, łatwiej mi się szło, a ludzie przepuszczali mnie w węższych przejściach z błogim uśmiechem na twarzy. W zamian próbowałam im błogosławić, ale nie wychodziło mi to chyba najlepiej. Po piątym przechodniu, który przewrócił się na puszce po coca-coli, przestałam próbować.
Kiedy stanęłam przed budynkiem korporacji, w której pracuję, uderzyło mnie dziwne, nostalgiczne uczucie. Palcem otarłam małą łezkę rodzącą się w kąciku oka. Nie zdziwiło mnie specjalnie, że połyskiwała wszystkimi kolorami tęczy. Przechodząc przez drzwi obrotowe skinęłam głową recepcjonistce, która jak zwykle pochłonięta pasjansem, nie odwróciła od niego wzroku.
- Dzień dobry. Widziałam kilku klientów przed pani gabinetem, no i nasz stary Nerwusek już pewnie czeka na kozetce. A przy okazji, zauważyła Pani, jak silnie dziś świecą żarówki? - oznajmiła monotonnym głosem, który sugerował, że właśnie odkryła ostatniego asa i zakończy zwycięsko kolejną rozgrywkę.
Pracuję jako psycholog – terapeuta – osoba od podawania kawy. Polega to na tym, że siedząc w gabinecie wysłuchuję zwierzeń czterdziestoletniego informatyka, który wciąż mieszka z matką. Ale informatykiem jest dobrym, więc oczekuje się ode mnie, że postawie go na nogi w ciągu godziny, po czym dalej będzie mógł bawić się w Boga w języku Java, czy C++. Poza tym w porze lunchu zbieram zamówienia i realizuję je w pobliskiej kafejce. No i oczywiście czasem piszę raporty o stanie psychicznym załogi mojego działu, jednak podejrzewam, że można inaczej nazwać to zajęcie jako „tworzenie zadrukowanych podkładek pod herbatę dla szefa”.
Przechodząc przez framugę (polityka otwartych drzwi w dosłownym sensie), myślałam o tym, jak wytłumaczyć, że mama przez solenie ogórkowej nie chce zatruć organizmu Jej Kochanego Synka. Zdziwiłam się jednak – na kremowej kanapie obok Nerwuska siedział Archanioł.
W tym momencie świat zrobił „plum”.
Rejestrowałam poszczególne sygnały. Światło. Rozmyte. Szmer. Zapach – chyba koniczyna. Moje serce biło szybko, w rytm rodzącego się życia. Trzask. Padłam. Zaraz. Już.
- Jak przestaniesz odgrywać komedię, to może będę w stanie wpisać cię do rejestru i wytłumaczyć zakres obowiązków – oznajmił skrzydlaty błądząc wzrokiem po pergaminie, który nagle pojawił się w jego rękach. W dłoni pojawiła mu się nagle mała paczuszka. - Tu jest służbowa pieczątka. Raporty co miesiąc. Na każdy większy dobry uczynek pokwitowanie. Pensja będzie pojawiać się na koncie. - To powiedziawszy wyciągnął srebrny stempel zza pazuchy i przybił mi ramię. - Witaj w rodzinie Agencji Wspomagania Ziemskiego jako oficjalny Anioł Stróż klasy C. Aby ubiegać się o wyższą klasę, trzeba złożyć wniosek i zdać egzamin. Dowidzenia, życzę miłego dnia. - To mówiąc, wstał i zaczął rozpływać się w powietrzu.
- Przepraszam bardzo, ale czy ja o coś takiego prosiłam? - Zadałam pytanie nazbyt silnym głosem. Powoli zaczynałam mieć dość.
- A ktoś się ciebie o coś pytał? - Rzucił z rozdrażnieniem. - Wszyscy jesteśmy trybikami jednej wielkiej machiny. - westchnął filozoficznie. Jak na mój gust, mało oryginalnie.
Odwrócił się i podszedł do framugi. A ja stałam i czułam jak szczęka opada mi do poziomu podłogi. Nagle odwrócił się. Zdążyłam zauważyć, że jego oczy wyglądają jak szafiry, które ktoś wetknął w miejsce tęczówek i źrenic. Zafascynowana tym widokiem usłyszałam, jak przez mgłę:
- Spotkania branżowe odbywają się co piątek wieczór. Będziesz wiedziała, gdzie. - I nagle rozpłynął się w powietrzu, wzorem Kota z Cheshire, pozostawiając po sobie aluzję nienagannego uśmiechu w atmosferze.
Stałam przez chwilę w miejscu. Przypomniałam sobie o Nerwusku. Powoli, chcąc uniknąć nieprzewidzianych zachowań, podeszłam do niego. Wyglądał całkiem zwyczajnie. Jak na niego.
Włosy miał w nieładzie. Prostokątne okulary w czarnej oprawie przekrzywiły się i porysowały się widocznie. Ogólnie, obraz siedmiu nieszczęść i klęski żywiołowej.
To dziwne, że na jego wargach tkwił rozanielony, błogi uśmiech.
- Ja myślę, proszę Pani, – odezwał się nagle – że chyba marnuję pani czas. Dzisiaj poszukam mieszkania, dobrze? A może pomogłaby mi Pani? Ma Pani takie spokojne rysy twarzy...
- ...Myślę, że recepcjonistka chętnie ci w tym pomoże. - Uznałam, że nie mogę dopuścić do tego, by ten mały zalążek dobrego pomysłu przerodził się w potok wielkich słów i małych czynów. - Bardzo lubi pasjanse, powinieneś kiedyś do niej zagadać.
Nieoczekiwanie Nerwusek wstał, zarzucił marynarkę na plecy i pogwizdując wyszedł z mojego gabinetu. Gdy wyszedł, odetchnęłam głęboko i niespodziewanie dla samej siebie zaczęłam się śmiać.
- Mózg ludzki jest jedną, wielką tajemnicą – Rzekłam sentencjonalnie.
Mój wzrok padł na pudełko z pieczątką. Położyłam przed sobą czystą kartkę. Pojawiły się na niej słowa:
„POKWITOWANIE:
Zaświadczam, że wpłynęłam pozytywnie na losy człowieka.
Był to Dobry uczynek klasy II, dokonany na osobie...”
Z uśmiechem podpisałam dokument.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.