Dodany: 31.05.2008 17:40|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Opowieści z kołyski
Green Risa

1 osoba poleca ten tekst.

Matka też człowiek


Arcydzieło to oczywiście nie jest, ale na tle większości amerykańskich powieści satyrycznych wypada całkiem nieźle. Perypetie młodej, a właściwie nie tyle młodej, co świeżo upieczonej mamusi niemowlęcia płci żeńskiej, noszącego "oryginalne" imię Parker (tu wyjaśnienie dla nieznających angielskiego i/lub realiów amerykańskich: w przełożeniu na warunki polskie można sobie wyobrazić, że Bogu ducha winna dziewuszka ma na imię Nowak lub Wójcik, co na szczęście w świetle obowiązujących u nas przepisów jest jeszcze niemożliwe), mogą bawić, mogą irytować na zasadzie: „co ona tu wymyśla, przecież macierzyństwo jest takie proste i cudowne!” (taką właśnie postawę prezentuje Julie, przyjaciółka Lary) – ale jeśli odrzucimy elementy przerysowane, może się okazać, że nie są wcale tak bardzo odmienne od doświadczeń tej i owej czytelniczki.

Bo wcale nie tak rzadko nowy obywatel świata odbiega od podręcznikowego wzorca, a wtedy rzeczywiście „nie śpisz całą noc, po czym zaczynasz całodzienny dyżur, jesteś na każde zawołanie tej maleńkiej, płaczącej osóbki, która ma w nosie twoje śmiertelne zmęczenie oraz to, że znajdujesz się na krawędzi wyczerpania nerwowego”[1]. Wtedy rzeczywiście można pomyśleć: „Nie ma już mnie. Nie ma już nas. Jest dziecko i ot, tak, po prostu, nic poza nim”[2]. I wcale nie wyssany z palca jest portret niemowlęcia, które „nie potrafi ssać nawet przez trzydzieści sekund, żeby nie wpaść w śpiączkę i (...) budzi się nagle, umierając z głodu, dwadzieścia lub trzydzieści lub czterdzieści pięć minut później”[3], a bez względu na to, do jakiego stopnia jest najedzone, absolutnie nie ma zamiaru usnąć gdziekolwiek indziej niż w wehikule będącym w ruchu (przez które to pojęcie rozumie się wózek, ewentualnie ramiona spacerującej po pokoju matki). Ani graniczące z patologią poczucie zawiści wobec innych matek, którym udało się urodzić wzorowego potomka, domagającego się karmienia co trzy godziny z obowiązkową przerwą nocną, a w międzyczasie śpiącego jak aniołek we własnym łóżeczku, względnie radośnie gaworzącego do siebie. Ani żal do męża, który jak gdyby nigdy nic chodzi sobie do pracy i spotyka tam kobiety wyspane, zadbane i radosne. Ani to napięcie neurotycznych rodziców, „których dzieci powinny być najlepsze, kiedy okazuje się, że inne dzieci mają lepsze wyniki”[4] – wcześniej przewracają się na brzuszek, mają bardziej kształtne główki albo mniej odstające uszy...

Polskim matkom na razie jeszcze oszczędzone są męki zajęć edukacyjnych dla niemowląt, prowadzonych przez osobistość mądrzejszą od wszystkich pediatrów i psychologów razem wziętych, i starania o przyjęcie potomka do prestiżowego żłobka, stanowiącego jedyną gwarancję przyjęcia do jeszcze bardziej prestiżowego przedszkola („Oprócz czterech pytań wymagających dłuższych wypowiedzi pisemnych (...) jest jeszcze sześć stron »Informacji na temat rodziny«, które są tak wyczerpujące jak raport FBI o najważniejszych osobistościach świata polityki”[5], ale kto wie, jak długo jeszcze?

A jeśli nawet do tego nie dojdzie, to i tak warto przeczytać zapiski sfrustrowanej matki, w których spod warstwy mniej lub więcej komicznych scenek sytuacyjnych wyłania się przeświadczenie, że matka to nie tylko najpierw żywy inkubator, a potem wehikuł, stołówka i pielęgniarka w jednym; to pełnoprawny człowiek, który ma prawo być zmęczony, wyczerpany, zirytowany, ma prawo zapragnąć chwili wytchnienia i nie mieć z tego tytułu poczucia winy. Rodząc dziecko, kobieta nie staje się automatycznie aniołem, który nigdy nie podnosi głosu, cierpliwie znosi wszystkie przeciwności i ze słodkim uśmiechem opowiada wszem i wobec, że jest najszczęśliwszą osobą na świecie. Zrozumienie tego – w czym Larze pomaga wydatnie ekscentryczna jamajska niania i niedoszła macocha, ale równie dobrze może być to dowolny rozsądny człowiek albo... literatura – pozwala matce uniknąć poczucia, że została skrzywdzona przez nieświadome niczego dziecko, zaś dziecku – odczuwania niezdrowych emocji emanujących z matki-męczennicy, z zaciśniętymi zębami zmieniającej pieluchy...

Autoironiczny styl i nieco zbyt duża jak na mój gust objętość wątku powrotu ojca Lary i jego romansu mogą trochę drażnić – ale wartość terapeutyczna pozostaje.



---
[1] Risa Green – „Opowieści z kołyski”, przeł. Joanna Piątek, Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2007, s. 11.
[2] Tamże, s. 12.
[3] Tamże.
[4] Tamże, s. 199.
[5] Tamże, s. 143.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3493
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 6
Użytkownik: Panterka 08.06.2008 12:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Arcydzieło to oczywiście ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Po przeczytaniu tej recenzji identyfikuję się z bohaterką książki;-).
Co do prestiżowych żłobków etc - niestety, już zaczyna u nas to funkcjonować. Prywatne przedszkole, którego wychowankowie bez trudu dostają się do szkół Piwoniego, rodzice wybierający szkołę na kilka lat przed, dziecko egzaminowane w wieku 5-6 lat (lepiej pięciu, jak do szkoły pójdzie w zerówce, nie będzie problemu ze znalezieniem miejsca później) przez kilka godzin BEZ obecności rodziców (czy nadaje się do TEJ szkoły, czy nie zaniży średniej szkoły, nie ujmie jej prestiżu).
Moje dziecko poszło do prywatnego przedszkola i właśnie go przepisuję do zwykłego. Żeby potrafił przepchać się, w razie potrzeby przepychając się łokciami. Żeby był nadal dzieckiem a nie szczurem w wyścigu.
Żeby nie musiał w listopadzie w pierwszej klasie pisać dyktand na znajomość "u", "ó", "ż" i "rz" (i wcale nie żartuję!!!).
A książka do schowka.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 08.06.2008 14:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Po przeczytaniu tej recen... | Panterka
Omatko, a co to są szkoły Piwoniego? Ja już do tyłu jestem w tym temacie, bo mam dziecko dorosłe, a u nas na wsi w ogóle za bardzo wyboru nie ma, jeśli chodzi o placówki edukacyjne; dopiero w mieście powiatowym i dopiero od szczebla gimnazjum, ale też niewiele...
Prawdę powiedziawszy, czasem żałuję, że w ogóle posłałam dziecko do przedszkola, ale miałam do wyboru - zrezygnować z pracy albo to właśnie, bo na nianię nie było mnie stać. Było tylko jedno w rozsądnej odległości i tylko państwowe. Przepychania się łokciami, owszem, uczyło; tylko że "tutejsze" dzieci, a nie "miastowe" - te, jak tylko spróbowały, zaraz zostawały oznakowane jako niegrzeczne, rodzicom prawiono kazania przy wszystkich w szatni, za to kiedy koleś-chuligan potargał takiemu sweter, wychowawczyni twierdziła, że "musiał sam to sobie zrobić"...
Natomiast przyznam, że przeczytanie tej książki przed 18 laty byłoby mi bardzo pomogło - z pewnością bardziej, niż wszystkie podręczniki nie wspominające w ogóle o dzieciach, które MUSZĄ żerować nie rzadziej niż co dwie godziny bez przerwy nocnej, nie uznają spania we własnym łóżku, a zresztą gdziekolwiek by nie spały, to sypiają o połowę mniej niż wzorcowe niemowlę, moczą pieluchy (pampersy w tamtych czasach dostępne były głównie w Peweksie albo z darów zagranicznych) albo ulewają ZAWSZE gdy zostaną ubrane na spacer, etc.
Użytkownik: Panterka 09.06.2008 10:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Omatko, a co to są szkoły... | dot59Opiekun BiblioNETki
Sama dokładnie nie wiem, co to są szkoły Piwoniego, wiem że prywatne, że "solidnie edukują dzieci" i że rodzice stają na głowie, by dziecko dostało się do tej prestiżowej szkoły. Ale skoro rozmowa kwalifikacyjna odbywa się bez udziału rodziców i dzieci są przyuczane, że NIE WOLNO mówić rodzicom o czym się podczas takiej rozmowy mówiło i co się czyniło - to ja wolę posłać dziecko do zwykłej szkoły. Nie mam aspiracji, moje asem być nie musi.
A sama pamiętam, jak próbowałam uspokoić wrzeszczące nocą niemowlę z błyskiem mordu w oczach i zaciśniętymi zębami:-).
Użytkownik: hburdon 09.06.2008 10:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Sama dokładnie nie wiem, ... | Panterka
O ile mi wiadomo, istnieje dokładnie jedna "szkoła Piwoniego", prywatna własność pana Leonarda Piwoniego, mieszcząca się w Szczecinie. Faktycznie świetnie edukuje, tzn. dzieci się po niej dostają do najlepszych szczecińskich liceów. Pierwsze słyszę o rozmowach kwalifikacyjnych bez udziału rodziców i przyuczaniu, żeby o niczym nie mówić rodzicom - czy jesteś pewna swoich informacji?
Użytkownik: Panterka 10.06.2008 20:42 napisał(a):
Odpowiedź na: O ile mi wiadomo, istniej... | hburdon
Opowiadały mamy osobiście zainteresowane, tzn. takie, których dzieci ową rozmowę przeszły. Też były zdziwione.
Użytkownik: Daruma 06.12.2009 13:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Arcydzieło to oczywiście ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Czytając te książkę widziałam w głównej bohaterce siebie w przyszłości. Te same lęki, problemy ;-) Jak dla mnie powieść bardzo zabawna, styl jak najbardziej mi pasował (uwielbiam taką ironię). Fakt, że motyw ojca był troszkę przesadzony, ale to chyba było potrzebne dla uzasadnionego wprowadzenia macochy.
Książeczkę gorąco polecam.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: