Dodany: 14.04.2008 03:39|Autor: librarian

Księżna z ulicy Bloomsbury


Jest rok 1971. Ponad dwadzieścia lat od dnia, w którym Helene Hanff wysłała pierwszy list do Marks & Co., londyńskiego antykwariatu mieszczącego się przy 84 Charing Cross Road, z prośbą o książki, pisarce w końcu udało się pojechać do Anglii. Stało się to w dużej mierze dzięki wydaniu "84 Charing Cross Road". Książka zawierająca amerykańsko-angielską korespondencję pomiędzy autorką i antykwariuszem Frankiem Doelem, ukazała się w 1970 roku w Nowym Jorku i zdobyła pisarce rzesze wielbicieli po obu stronach oceanu. Amerykańskie wydawnictwo Reader's Digest, zafundowało jej bilet na samolot, a angielski wydawca Andre Deutsch zaprosił do Londynu na promocję angielskiego wydania książki. Marzenie Helene nareszcie ziściło się, leciała do swojego ukochanego miasta.

Całą podróż i przeżycia w Londynie Helene Hanff opisała w książce pt. "The Duchess of Bloomsbury Street" z nieodmiennym poczuciem humoru i zdrowym dystansem do niespodziewanej sławy. Helene porównywała siebie do Kopciuszka, który z wybiciem północy, znowu przeobrazi się w nikomu nieznaną amerykańską literatkę z wiecznymi kłopotami finansowymi, donaszającą stare swetry i nie wychylającą nosa poza Manhattan.

Wiedziała, że podróż swoich marzeń zawdzięcza Frankowi Doelowi, i rzeszy wielbicieli, którzy podobnie jak Nora, żona Franka i Sheila, jego córka, z wielką niecierpliwością czekali na jej przyjazd i starali się jej pobyt organizować, umilać i urozmaicać, jak tylko potrafili. Ani na chwilę nie przestała być za to wdzięczna. Przez całe życie Helene była więcej niż skromną śmiertelniczką, a jedynym luksusem na jaki sobie pozwalała były książki. Z powodu recesji lat dwudziestych która boleśnie dotknęła jej rodzinę, Helene nie ukończyła uniwersytetu. Jednak pomimo tego że brak środków finansowych przerwał jej edukację, była zupełnie nieźle wykształconym samoukiem, swoją wiedzę zawdzięczając miłości do literatury oraz niezliczonym lekturom. Helene była osobą o wielkiej pasji, nieprzeciętnej inteligencji, a przy tym niesłychanie skromnym człowiekiem.

"Całe życie chciałam zobaczyć Londyn. Chodziłam na angielskie filmy tylko po to aby patrzeć na ulice i domy. Patrząc w ciemnościach na ekran kinowy, chciałam móc przechadzać się tymi ulicami, to mnie ssało jak głód. Czasami wieczorem w domu kiedy odkładałam opis Londynu Hazlitta lub Leigh Hunta ogarniała mnie fala podobna do tęsknoty za własnym domem. Chciałam zobaczyć Londyn tak jak starzy ludzie chcą jeszcze raz zobaczyć swój dom przed śmiercią. Mówiłam sobie, że to naturalne u pisarki i miłośniczki książek urodzonej w języku Szekspira. Ale siedząc na ławce na Bedford Square [w Londynie], nie myślałam wcale o Szekspirze ale o Mary Bailey" [1]

Mary Bailey, urodzona w Filadelfii w 1807 roku była jedynym przodkiem Helene wzbudzającym jej zainteresowanie. Jako dziecko Helene lubiła patrzeć na starą robótkę hafciarską odziedziczoną po Mary i wyobrażać sobie ją i to o czym myślała, tęskniła za Anglią, tak ja mogła za tym krajem tęsknić Mary.

Zaopatrzona w listy plecające, adresy i telefony wielbicieli lub ich przyjaciół, z walizką o skromnej zawartości: "3 łatwe do prania sukienki, 2 kamizelki, 2 pary rękawiczek, kapelusz, bliźniak, wełniany szal, sukienka wieczorowa, torebka wieczorowa, buty wieczorowe, gorset", Helene wsiadła do samolotu. W głowie kłębiło jej się tysiące myśli, martwiła się jak to będzie jak nikt nie wyjdzie jej na spotkanie, jak poradzi sobie sama w obcym mieście. Okropnie przejęta, właściwie bliska paniki, wylądowała na lotnisku w Heathrow, gdzie oczekiwać miał na nią czytelnik-wielbiciel, a także Nora i Sheila, które miały zawieźć ją do hotelu.

"Samolot rozpoczął lądowanie. Siedziałam zesztywniała, mówiąc sobie, że jeśli nikt nie wyjdzie mi na spotkanie, poczekam po prostu na lotnisku na następny samolot do Nowego Jorku i wrócę do domu. W tym momencie dał się słyszeć głos: << Miss Hanff proszona jest o zidentyfikowanie się przed członkiem personelu.>> Skoczyłam na nogi i podniosłam rękę do góry, po to tylko aby zaraz przekonać się, że w pobliżu nie było nikogo z personelu. Pozostali pasażerowie ustawiający się w kolejce do opuszczenia samolotu, z ciekawością gapili się na mnie, czerwoną ale ogarniętą ulgą (...) Dotarłam do stewardesy, która żegnała się z wysiadającymi pasażerami i powiedziałam jej że to ja jestem Miss Hanff. Wskazała w dół rampy i powiedziała: <>. Istotnie stał tam, wysoki jak wieża Colonel Blimp, z szerokim uśmiechem na twarzy, otwartymi ramionami, czekający aby postawić moje delikatne stopy na brytyjskiej ziemi. Schodząc w dół na jego spotkanie, pomyślałam: <>." [2]

Colonel Blimp, wielbiciel ale i pracownik lotniska, odebrał Helene prosto z samolotu i dostarczył w ręce oczekujących Nory i Sheili omijając odprawę celną. Po serdecznym przywitaniu wdowa i córka Franka Doela odwiozły ją do hotelu, gdzie czekały na Helene liczne listy i zaproszenia oraz bardzo wypełniony grafik.

Następnego dnia po udzieleniu wywiadu do prasy, Helene zostaje zwieziona na Charing Cross Road. Księgarnia już nie istnieje, nie ma książek, ani nawet półek kiedy Helene wchodzi do pustego pomieszczenia i dotykając poręczy odbywa cichą rozmowę z Frankiem: "No i co Frank? Wreszcie udało mi się". [3]

Już w pierszych dniach, Helene polecona przez przyjacółkę starszemu angielskiem dżentelmanowi, udaje się w jego towarzystwie na wycieczkę po Londynie. Jej przewodnik, Pat Buckley przyzwyczajony do typowych turystów ignorantów z Ameryki jest przewodnikiem tylko z obowiązku, nie obiecując sobie zbyt wiele po Helene, traktuje ją z wyższością i lekką niechęcią. Po prostu oddaje przysługę przyjaciółce której obiecał, że pokaże Amerykance parę miejsc w Londynie.

"Zaprowadził mnie do pubu pod nazwę The George, i otwierając drzwi powiedział zupełnie lekkim, obojętnym tonem: <> Poczym naprawdę przeszłam przez drzwi przez które kiedyś przechodził Szekspir, do pubu który znał. Usiedliśmy przy stole pod ścianą, oparłam się głową o tę ścianę, którą kiedyś dotykała głowa Szekspira, i tego nie da się opisać. Pub był zatłoczony. Ludzie stali przy barze i wszystkie stoły były zajęte. Nagle poczułam złość z powodu tych wszystkich ograniczonych obywateli oddających się piciu i jedzeniu bez śladu świadomości tego, gdzie się znajdowali i powiedziałam poirytowana: <> W momencie kiedy wypowiedziałam te słowa, uświadomiłam sobie, że się mylę. A on odpowiedział zanim ja zdążyłam: << O, nie. Ludzie są dokładnie ci sami>>. I oczywiście tak było. Wystarczyło spojrzeć ponownie aby zobaczyć, o tam, ten blondyn z brodą to Sędzia Spłyć* zwracający się do barmana. Dalej przy barze, Tkacz Mikołaj Podszewka* zwierzał się ze swoich okrutnych zmarwień szpiczastogłowemu Bardolphowi. Przy stole po prawej, w kwiecistej sukience i białym kapeluszu o kształcie doniczki, pani Chybcik*, ochmistrzyni, wydawała z siebie morderczy śmiech". [4]

Kolejna atrakcja, Tower of London robi na naszej, zakochanej w historii i literaturze Anglii, obserwatorce o bujnej wyobraźni, większe od spodziewanego wrażenie. Przyglądając się ceremonii zmiany warty i patrząc na grube kamienne mury Helene myśli o krwawych czynach i królowych angielskich. Jej towarzysz i przewodnik mówi od niechcenia: << Nie opuścili ani jednej nocy przez siedemset lat >>. Aż trudno w to uwierzyć. Cofając się zaledwie trzysta lat, myślisz o Londynie podczas Wielkiego Pożaru, Wielkiej Zarazy, rewolucji Cromwella, wojen napoleońskich, pierwszej i drugiej wojny światowej -
<< Zamykali Tower z całą tą ceremonią >>, zapytałam go, << codziennie, nawet podczas Blitzu? >> << O, tak >> odpowiedział.
Napiszcie TO na grobie Hitlera, powiedzcie TO temu wielkiemu amerykańskiemu patriocie Werhnerowi von Braun, którego bomby zniszczyły co czwarty dom w Londynie" [5]

Mijają dni. Codziennie Helene spotyka się z wielbicielami, jest zapraszana na obiady i kolacje, jej kalendarz wypełniony jest po brzegi obowiązkami autorki. Zdumieniem napawa ją fakt, że w deszczowy wtorek ustawia się długa kolejka czytelników przed budynkiem przy 84 Charing Cross Road, w oczekiwaniu na autograf. Niektórzy mają pod pachą kilka lub kilkanaście egzemplarzy dla rodziny i przyjaciół. Wreszcie, jako ostatni, podchodzi Pat Buckley, który zdaje sobie sprawę z tego jak bardzo pomylił się w pochopnej ocenie tej Amerykanki, i z przepraszającym uśmiechem podaje jej dwie książki do podpisania, jednocześnie zapraszając ją na kolejną wycieczkę po Londynie.

Helene zapisuje w dzienniku: "Czuję się jakby sam Bóg wychylił się z nieba i przykleił mi złotą gwiazdę na czole." [6] Wracając z kolejnego przyjęcia na jej cześć, obwieszcza w recepcji hotelowej: "Od tej pory jestem powszechnie znana jako Księżna z Bloomsbury. Albo przynajmniej z ulicy Bloomsbury." [7]

W drodze do Windsor na lampkę sherry z siostrami Pata Buckley, Helene odwiedza Dom dla Zmęczonych Koni. Odwiedzają ich tam właściciele przynosząc ciastka z kremem. Siostry mieszkają przy siedemnastowiecznej ulicy w jednym z szeregowych domków z czasów królowej Anny z pięknym różanym ogrodem. W domu przez długie lata mieszkał duch, do którego siostry się szalenie przywiązały i bardzo przeżyły fakt, że je któregoś dnia opuścił. Z okna łazienki widać czy królowa aktualnie przebywa na zamku: jeśli z masztu powiewa flaga oznacza to, że królowa jest na miejscu.

Helene zapisuje wrażenia z wycieczek do wszystkich tak drogich jej miejsc: szkoła w Eton, Oxford, Trinity College, podwórko po którym stąpał John Donne, kaplica Johna Henry'ego Newmana, Royal Chapel w Marlborough, Stratford, Buckingham Palace, Fleet Street i Lombard Street, St. Paul's Cathedral, Pickwick Club i pub "George and Vulture" ["Jerzy i Sęp"] w którym bywał sam Pickwick, Covent Garden, muzeum Dickensa, Regent Park i Chelsea. W Kościele Aktora, Helene niespodziewanie wzrusza się przy pamiątkowej tablicy z imieniem Vivien Leigh.

Wycieczkom, wędrówkom, kolacjom i przedstawieniom wydaje się nie mieć końca, a jednak pomału czas pobytu Helene w Londynie wypełnia się, sześć tygodni mija i należy udać się na lotnisko Heathrow aby odlecieć do Nowego Jorku.

Siedząc w samolocie Helene przywołuje w pamięci poznane twarze, próbuje zatrzymać Londyn, ale Nowy Jork i myśli o domu pomału lecz stanowczo zaczynają zajmować miejsce wspomnień. Po powrocie Helene uporządkuje wspomnienia i wyda je w kolejnej książce, a teraz:

"Nasza zabawa skończona. Aktorzy
Byli duchami, zgodnie z zapowiedzią,
I rozpłynęli się w zwiewnym powietrzu.
A jak ulotna materia tych wizji,
Jak nasze bezcielesne widowisko,
Tak i pałace świetne, wieże w chmurach,
Wzniosłe świątynie,ba, cały ten glob
Ze wszystkim, co ma na swojej powierzchni,
Kiedyś rozwieje się, nie zostawiając
Strzępu mgły nawet. Jesteśmy surowcem,
Z którego sny się wyrabia, a życie
To chwila jawy między dwoma snami.*

Odpoczywaj w pokoju, Mary Bailey."[8].

Dziennik z pobytu w Londynie przeistoczył się w zabawną i interesującą książkę, dokumentującą podróż, wrażenia z wywiadów udzielanych mediom, spotkań z czytelnikami i wielbicielami, odwiedzanych miejsc, pełną niejednokrotnie bardzo śmiesznych zdarzeń i obserwacji. Nie sposób przywołać wszystkie. Jest to lektura lekka i dowcipna, a jednocześnie pełna pokory i uwielbienia dla dziedzictwa kulturowego. Działa bardzo zaraźliwie, ma się natychmiast ochotę wskoczyć w samolot i udać się na wycieczkę do... Londynu.

-----
*Tłumaczenia imion postaci ze sztuk szekspirowskich oraz fragmentu monologu Prospera z "Burzy" są autorstwa Stanisława Barańczaka. ["William Shakespeare. Sto słynnych monologów". Wybór, przekład, wstęp i opracowanie Stanisław Barańczak. Wydawnictwo Znak, Kraków 1996.]
Pozostałe tłumaczenia są moje własne. "The Duchess of Bloomsbury Street" o ile mi wiadomo nie ukazała się nigdy po polsku.

------------------------------------------------
[1] "The Duchess of Bloomsbury Street". J. B. Lippincott Company. Philadelphia & New York, 1973, str. 21: "All my life I've wanted to see London. I used to go to English movies just to look at streets with houses like those. Staring at the screen in a dark theatre, I wanted to walk down those streets so badly it gnawed at me like hunger. Sometimes, at home in the evening, reading a casual description of London by Hazlitt or Leigh Hunt, I'd put the book down suddenly, engulfed by a wave of longing that was like homesickness. I wanted to see London the way old people want to see home before they die. I used to tell myself this was natural in a writer and booklover born to the language of Shakespeare. But sitting on a bench in Bedford Square it wasn't Shakespeare I was thinking of; it was Mary Bailey."

[2] Tamże, str. 14: "The plane began its descent and the passengers moved about, collecting hand luggage. I had no hand luggage. I sat frozen and told myself that if nobody met me I would sit in the airport till the next plane left for New York and fly home. At which moment the voice spoke again into the intercom: <>. I leaped to my feet and held up my free hand (one hand being permanently attached to the pants) only to find there wasn't a member of the staff in sight. The other passengers, lining up to leave the plane, stared at me curiously as, red-faced but awash with relief (...) I reached the stewardess who was saying goodbye to the disembarking passengers, and told her I was Miss Hanff. She pointed to the bottom of the ramp and said: << The gentleman is waiting for you>>. And there he was, a big, towerin Colonel Blimp with a beaming smile on his face and both arms outstreched, waiting to get my dainty feet onto British soil. As I went down the ramp to meet him, I thought: << Jean was right. Keep a diary>>."

[3] Tamże, str. 22: "How about this, Frankie? I finally made it."

[4] Tamże, str. 30-31: "He took me to a pub called The George, and as he opened the door for me he said in that light, neutral voice: << Shakespeare used to come here >>, I mean I went through a door Shakespeare once went through, and into a pub he knew. We sat at a table against the back wall and I leaned my head back, against a wall Shakespeare's head once touched, and it was indescribable. The pub was crowded. People were standing at the bar and all the tables were full. I was suddenly irritated at all those obtuse citizens eating and drinking without any apparent sense of where they were, and I said snappishly: << I could imagine Shakespeare walking in now, if it weren't for the people >> And the minute I said it I knew I was wrong. He said it before I could: << Oh, no. The people are just the same>>. And of course they were. Look again, and there was a blond, bearded Justice Shallow talking to the bartender. Further along the bar, Bottom the Weaver was telling his ponderous troubles to a sharp-faced Bardolph. And at a table right next to us, in a flowered dress and pot-bellied white hat, Mistress Quickly was laughing fit to kill".

[5] Tamże, str. 31: "They haven't missed a night in seven hundred years. The mind boggles. Even going back only three hundred years, you think of London during the Great Fire, the Great Plague, the Cromwell revolution, the Napoleonic wars, the First World War, the Second World War - <>, I asked him, every night, even during the Blitz?>> <
[6] Tamże, str. 37: "I feel as if God had leaned down from heaven and pasted a gold star on my forehead."

[7] Tamże, str. 39: "I am hereafter to be known as the Duchess of Bloomsbury. Or Bloomsbury Street, at least."

[8] Tamże, str. 137:
"Our revels now are ended, These our actors
... were all spirits and
Are melted into air, into thin air...
The cloud-capped towers, the gorgeous palaces,
The solemn temples... dissolve
And, like this insubstantial pageant faded,
Leave not a rack behind. We are such stuff
As dreams are made on...

Rest in peace. Mary Bailey."

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5767
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 15
Użytkownik: verdiana 14.04.2008 09:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Jest rok 1971. Ponad dwad... | librarian
Coraz bardziej lubię Helen dzięki Tobie i coraz większej nabieram ochoty na jej książki. W dodatku właśnie zatęskniłam za Londynem. :-)
Użytkownik: Bozena 15.04.2008 00:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Jest rok 1971. Ponad dwad... | librarian
Sama przyjemność w czytaniu. Super, Librariako. Zastanawia mnie tylko (poważnie) czemu tego listu/listów Helene nie wysłała do rodzimych antykwariatów? To, czego szukała - naprawdę nie było w jej kraju do zdobycia? Ocean nadaje tajemniczości...
Tyle lat.
Bardzo sympatycznie opisałaś to wszystko, bo i sympatyczna chyba to przyjaźń była. Co też te książki potrafią z ludźmi wyczyniać. Książki.

Londyn? Mimo wszystko: Paryż.:)
Użytkownik: verdiana 31.01.2009 20:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Sama przyjemność w czytan... | Bozena
Na to pytanie odpowiada fragment innej czytatki Librarianki:

"Korespondencja obejmuje lata 1949-1969, rozpoczynając się w październiku 1949 kiedy to „biedna pisarka o antykwarycznym guście książkowym” mieszkająca w Nowym Jorku, dostrzega w literackim czasopiśmie ogłoszenie firmy Marks & Co, przy 84 Charing Cross Road w Londynie, specjalizującej się w sprzedaży starych książek, i w poszukiwaniu książek niedostępnych dla jej kieszeni, nawiązuje z firmą korespondencję. Niebawem okazuje się, że porządne wydania używanych książek są tańsze w Anglii, nawet po doliczeniu kosztów przesyłki, niż ich nowo wydane odpowiedniki w Nowym Jorku. Wniebowzięta Helene śle coraz to nowe zamówienia do Anglii".

:-)
Użytkownik: Bozena 01.02.2009 18:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Na to pytanie odpowiada f... | verdiana
Dziękuję.:)
Użytkownik: LiiLuu 17.04.2008 18:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Jest rok 1971. Ponad dwad... | librarian
Pięknie opowiedziane. I ten fragment o tęsknocie za tym, aby zobaczyć Londyn - też mam takie marzenie... :)
Użytkownik: Nulka 24.04.2008 04:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Jest rok 1971. Ponad dwad... | librarian
Librarianko, swietnie oddalas klimat ksiazki Heleny Hanff. Jakze wspaniale byloby wybrac sie z nia na zwiedzanie Londynu. Helene byla niezwykle inteligentna i niezalezna w swoich sadach i zachowaniach kobieta. Podziwiam ja za to i za jej poczucie humoru (umiala sie smiac z samej siebie), ktore widac w jej ksiazkach. Wyobrazcie sobie Helene na Biblionetece! To by dopiero byla uczta!)))
Użytkownik: librarian 05.05.2008 21:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Librarianko, swietnie odd... | Nulka
Teraz czytam "Apple of my eye" - opis wedrowki po Nowym Jorku. Jak to zwykle bywa, okazuje sie ze rodowita mieszkanka, nie byla w zadnym z miejsc zaznaczonych w przewodnikach dla turystow, na przyklad na Statule Wolnosci. Koniecznie sobie pozycz przed wyjazdem, stare to, ale jare. Swoja droge ciekawe co by teraz Helene powiedziala o Nowym Jorku.
Użytkownik: verdiana 31.01.2009 20:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Teraz czytam "Apple ... | librarian
Opowiedz więcej o tej książce, proszę. :-) Właśnie się zabrałam za ten temat, obejrzałam film, wzruszyłam się, zwłaszcza na końcu (Hopkins cudny!). Ale cały był wzruszający - fragmenty listów przytaczane, sam Londyn (kocham to miasto), antykwariat, który mi przypomniał o nieistniejącym już Pałacu Starej Książki. A teraz leży przede mną "The Dutchess of Bloomsbury Street".

Odkryłaś mi najpierw Helene, a teraz Ewę Stachniak, która przyjęła zaproszenie do okienka (www.biblionetka.pl/.... Dziękuję, Doroto. :-)
Użytkownik: librarian 09.02.2009 06:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Opowiedz więcej o tej ksi... | verdiana
Strasznie się cieszę Daga, nie ma nic fajniejszego niż dzielić się ulubionymi lekturami. W tym roku w lecie zwiedzałam Nowy Jork i wszędzie czułam obecność Helene. Dzięki niej i Madeleine L'Engle od razu pokochałam to miasto, przede wszystkim Central Park i niezwykłą atmosferę Manhatanu. Mogę zupełnie szczerze powiedzieć "I love New York".
Użytkownik: verdiana 09.02.2009 10:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Strasznie się cieszę Daga... | librarian
A czytałaś Nowy Jork: Przewodnik niepraktyczny (Sławińska Kamila) Sławińskiej? Mam wrażenie, że wolę czytać o NY, niż tam pojechać. :-)
Użytkownik: Chilly 10.02.2009 09:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Jest rok 1971. Ponad dwad... | librarian
Dziękuję za odkrycie Helene Hanff. Udało mi się przeczytać "84 Charing Cross Road", cudowna lektura, ciepła, zabawna. Uwielbiam poczucie humoru Helene. Mam ochotę na inne jej książki. I na film też. ;)
Użytkownik: verdiana 10.02.2009 15:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję za odkrycie Hele... | Chilly
Też właśnie przeczytałam i zachwyciłam się książką jeszcze bardziej niż filmem, ale myślę sobie, że najpierw powinno się czytać, potem oglądać film. Podczas lektury miałam w głowie obrazy z filmu i nie umiałam się ich pozbyć. Ale rozpoznawanie cytowanych fragmentów listów jest świetne! :-)
Użytkownik: Chilly 10.02.2009 16:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Też właśnie przeczytałam ... | verdiana
I właśnie tak zrobiłam, najpierw przeczytałam, potem obejrzałam film. Jest bardzo dobry, świetnie dobrani aktorzy, rewelacyjnie zagrany, no i ten antykwariat...
Jedno mnie tylko dziwi. Film jest dostępny w Polsce, a na przetłumaczenie książki żadne wydawnictwo się nie pokusiło... Szkoda, strasznie szkoda.
Użytkownik: verdiana 10.02.2009 16:08 napisał(a):
Odpowiedź na: I właśnie tak zrobiłam, n... | Chilly
To w takim razie teraz zabieram się za "The Dutchess of Bloomsbury Street", pewnie będziesz chciała być następna? ;)

Też mnie to dziwi... smutne.
Użytkownik: Chilly 10.02.2009 16:11 napisał(a):
Odpowiedź na: To w takim razie teraz za... | verdiana
Jeszcze się pytasz? Jasne, że chcę! ;>
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: