Dodany: 21.12.2013 01:19|Autor: miłośniczka

Książka: Modliszka
Matuszkiewicz Irena

2 osoby polecają ten tekst.

Krótko o obyczajach godowych owadów i jeszcze krócej na temat książki


Książka objęta patronatem BiblioNETki.

Modliszka. Stworzenie, którego samica podobno uśmierca partnera podczas stosunku. Wydawać by się zatem mogło, że samce owych owadów mają nieciekawe, smutne i krótkie – albo długie acz wstrzemięźliwe – życie. Nie wszyscy jednak wiedzą, że u modliszek nie każdy akt seksualny kończy się takim wybrykiem. Jak twierdzi Renata, przyjaciółka głównej bohaterki powieści Ireny Matuszkiewicz, dzieje się tak tylko wtedy, kiedy samica jest nieprzeciętnie głodna, a samiec nie tak jak trzeba bierze się do rzeczy. Ale to tylko luźna dygresja.

Członkinie klubu wciąż atrakcyjnych kobiet (w skrócie kwaku; i tu mam wielki żal do pana Pawła Panczakiewicza, projektującego okładkę* – jeśli się już nie doczytało, albo tylko coś tam liznęło, to można zrezygnować z umieszczenia na tejże okładce nazwy klubu, zamiast pisać o jakimś "klubie wciąż atrakcyjnych pań" – bo to akurat ma znaczenie, podobnie jak wyżeł, który okazał się labradorem) modliszką na własny użytek ochrzciły ludzi popularnie nazywanych wampirami energetycznymi, oraz tych, którzy, udając życzliwość, wykorzystują innych dla własnych celów. Kandydatek do mało dumnego miana niemiłego owada jest w powieści kilka, choć zastanawia mnie coraz bardziej, czy nie jest nim Milena, główna bohaterka. Ale chwila, chwila, zaczynam od końca, a przecież jestem wam winna kilka słów wprowadzenia.

Milena Płoszyńska właśnie rozstaje się z mężem z dość prozaicznego powodu. Otóż okazało się, że jej nieporadny Lucjan spodziewa się potomka, który jednakże ma być dzieckiem innej kobiety, podobno miłej i życzliwej. Na dodatek syn Mileny z pierwszego małżeństwa, student politechniki Radek Kłapot, przywozi do domu porażającą wiadomość: spodziewa się córki. Bohaterce życie przewraca się do góry nogami. Wyrzuca z domu niewiernego małżonka, przygarnia pod swój dach Joannę, partnerkę Radka. Ponadto decyduje się na przyjęcie do swojej pracowni protetycznej pracownika na pełen etat oraz nawiązuje całkiem bliską relację z nową sąsiadką, tajemniczą Laurą Widacką. Można zatem powiedzieć, że Milenę poznajemy w przełomowym dla niej momencie.

No i co tu się dzieje? Problem właśnie w tym, że niewiele. Niewiele jak na 485-stronicową powieść. Ot, żyje sobie Płoszyńska z dnia na dzień, ktoś obok się rozstaje, ktoś inny zaprasza na sylwestra, czasem trzeba skoczyć do fryzjera, na którego na co dzień nie ma czasu. Akcję urozmaicają informacje na temat Lucjana i jego nowej „właścicielki”, jakie Milena zdobywa od osób postronnych – swojej byłej teściowej i życzliwej pani Lody. Zaczyna się bierna obserwacja codzienności w domu na Lisiej. Tak to właśnie widzę – jako bierną obserwację, coś na kształt oglądania telenoweli. Przez cały czas czytania „Modliszki” miałam wrażenie, że to telecodziennik. Włącza się go do obiadu, owszem, odejść od niego niełatwo, bo taki życiowy i w ogóle, trzeba się orientować, czy ci pójdą na tego brydża, a tamci odbiorą babce mieszkanie, ale jeśli w międzyczasie zechce nam się napić kawy, bez wielkiego żalu udamy się do kuchni. Przecież w ciągu pięciu minut nic istotnego nam nie ucieknie, a gdyby nawet, to wszystko, co trzeba, będzie można wywnioskować z kolejnych kilku scen.

Dlatego mam wrażenie, że pomysł Ireny Matuszkiewicz powinien zostać zrealizowany przez którąś ze stacji telewizyjnych, i nie, nie żartuję, nie piszę też tego złośliwie ani nie kokietuję. Po prostu tak sądzę. Jako powieść nie sprawdza się wcale. Interesuje, ale bez przesady, polotu w niej niewiele, czyta się lekko i łatwo, ale zapomina prędko. Język owszem, bardzo poprawny i nawet całkiem barwny, dlatego też sądzę, że autorkę stać było na więcej. Myślę, że „Modliszka” mogłaby być dobrą powieścią, gdyby… No właśnie. Od rana się zastanawiam, co powinno stać po „gdyby”! I nie wiem, naprawdę nie wiem. Jestem natomiast przekonana, że telenowela opowiadająca o życiu Mileny Płoszyńskiej nadawana w godzinach popołudniowych miałaby swoich wiernych widzów i przyciągałaby przed ekrany tych, którzy chcą się zrelaksować po ciężkim dniu albo po prostu łakną codziennej porcji rozrywki w towarzystwie tych samych postaci (jestem fanką pewnego serialu, wiem więc, że do bohaterów można się przywiązać jak do własnego psa).

Reasumując: ni to ziębi, ni to grzeje, jest przyjemnie, acz nieco odmóżdżająco (pomimo pewnych nawiązań do literatury czy filozofii w rozmowach pań). Całkiem przyzwoita rozrywka. Nic więcej, nic mniej. Czyli średnio, czyli trójka.

Z tego wszystkiego nie wiem nawet, po co tak się rozpisałam o modliszkach. W zasadzie nie mają żadnego znaczenia dla telecodziennika. Kto chce, ten się będzie zastanawiał nad wampiryzmem głównej czy też innych bohaterek. Ja już zaczynam o nich zapominać.

Szkoda. Mogło być lepiej.


---
* Irena Matuszkiewicz, „Modliszka”, wyd. Prószyński i S-ka, 2013.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1820
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: