O wszelkich odcieniach fantazji
Miałem kiedyś figurki różnych postaci komiksowych: Batmana, Robina, Supermana i innych takich gostków w obcisłych trykotach. Określenie "figurki" było dla mnie zbyt wyszukane, więc nazywałem je "ludzikami". Mamo, kup mi ludzika. No i bawiłem się tymi ludzikami, a w związku z tym one musiały przechodzić niejedną torturę. Na przykład wkładałem Supermana do pojemniczka, zalewałem wodą i tak zamarynowanego wstawiałem do zamrażalnika. Następnego dnia wyciągałem zahibernowanego superbohatera i umieszczałem w wyimaginowanej fortecy jakiegoś szwarccharakteru. Że niby go pojmał i uwięził. Co ciekawe, w roli tych złych występowały zazwyczaj lalki siostry. Ponieważ wyglądały one mało złowieszczo i jak na mój gust zbyt różowo, przerabiałem je na własną potrzebę za pomocą mazaków, taśmy klejącej i nożyczek (nie pytajcie...). Batman wraz z Robinem zakradali się do siedziby wroga i staczali z nim zażarty bój o uwolnienie kolegi po fachu. Walka była bezlitosna, zawzięta i długa: ludziki zyskiwały kolejne rany (twarze oraz bicepsy zalane mazakową krwią i sińcami), lalka-arcywróg traciła kończyny (wyjmowały się), włosy (paliły się) i mutowała (kończyny nie zawsze trafiały na swoje miejsce i czasem były zastępowane widelcem albo wyrzutnią rakiet). Batman wpadał do akwarium z żółwikami, Robin rzucał mu sznurówkę z przywiązanym na końcu spinaczem biurowym i wyciągał go ze szponów tych morderczych bestii, a jednocześnie - pewnej śmierci. W końcu stojący pod biurkową lampką Superman się rozmrażał (nie przewidziałem, że to potrwa aż tyle czasu), strzelał laserem z oczu, ratował świat od kolejnego zła, a ja wracałem do odrabiania lekcji. I wszyscy żyliby szczęśliwie, gdyby nie siostra i jej niedorzeczne pytanie: "co ty gnojku zrobiłeś z moją lalką?!".
Dlaczego zdradzam tutaj coś, co powinienem opowiadać na kozetce u psychologa? To mój mały hołd dla wyobraźni dziecka, a wyobraźnia w powieści Jo Walton ma znaczenie nie do przecenienia.
Morwenna (dla bliskich Mori, Mor, Mo) jest rezolutną nastolatką. Morganna (dla bliskich również Mori, Mor, Mo) także jest rezolutną nastolatką. Tak, Morwenna i Morganna to siostry bliźniaczki - obie obdarzone niebywałą wyobraźnią, rozwijaną stale poprzez lekturę książek fantasy i sci-fi. Dzieciństwo przebiega im błogo, ubarwione zabawami opierającymi się w całości na potędze fantazji. Jednak wtedy następuje zderzenie z rzeczywistością (dosłownie) i w wyniku wypadku samochodowego Morganna traci życie, a Morwenna zostaje kaleką. Dalsze wydarzenia, których nie będę streszczał, bo mi się nie chce, kończą się dla piętnastoletniej wówczas dziewczynki szkołą z internatem. I w tym miejscu zaczyna się właściwa historia, a także zyskuje znaczenie tytuł powieści. Mori to introwertyczka stale próbująca sobie poradzić z utratą drugiej połowy siebie. Sytuacja niczego jej nie ułatwia - uciekając od zaborczej matki, trafia pod opiekę ojca, którego do tej pory nie znała, a ten wysyła ją do szkoły, gdzie jest jedyną Walijką pośród Angielek, w dodatku poruszającą się o lasce. Jedynym wytchnieniem wśród tego nie do końca przyjaznego otoczenia jest dla dziewczynki lektura książek i to właśnie książki, obok wyobraźni, są drugim fundamentem powieści.
Mori czyta, czyta obłędnie dużo. Fascynuje ją przede wszystkim literatura fantasy i science fiction. Każda lektura skłania ją do refleksji, myślenia na temat poruszanych w książkach wątków, doszukiwania się bliźniaczych sytuacji w rzeczywistości. "Wśród obcych" to przede wszystkim głęboki ukłon autorki wobec literatury. Zewsząd atakują tytuły powieści, nazwiska autorów mniej i bardziej znanych. Mori regularnie odwiedza biblioteki i księgarnie, targa ze sobą kilogramy książek, czyta je, zachwyca się jednymi, krytykuje inne. I to właśnie dzięki książkom znajduje w tym wrogim świecie bezpieczny krąg przyjaciół. Odważnie założę, że skoro czytasz te słowa, to w jakimś stopniu lubisz literaturę, cenisz jej towarzystwo i odczuwasz przyjemność w sytuacji, gdy powieść ulubionego (ukochanego?) autora leży i na Ciebie czeka. Zauważysz więc u bohaterki mnóstwo cech, którymi sam(-a) się charakteryzujesz i pasję, której zapewne i Tobie nie brakuje. Mori jest czytelnikowi bliska, łatwo natychmiast polubić tę dziewczynę i to bez grama litości ze względu na jej kalectwo.
A propos bogactwa tytułów i odniesień do nich. Akcja powieści rozgrywa się na przełomie lat 1979-80, nie uświadczymy tam więc dzieł nowszych i całość skupia się na klasyce gatunku (m.in. Tolkien, Zelazny, LeGuin). Należałoby więc być czujnym z uwagi na fragmenty, które mogłyby w jakiś niepożądany sposób zdradzić nam szczegóły powieści, której nie znamy, a chcielibyśmy w przyszłości po nią sięgnąć. Na ile się orientuję, nie są to rozstrzygające i kulminacyjne detale rujnujące przyjemność z samodzielnego zapoznania się z danym tytułem, ale ostrzeżenie odnotować warto. Inną, bardziej bolesną kwestią jest fakt, że wiele z wspominanych przez Mori powieści nie doczekało się polskiego przekładu, a ze względu na wiek tych dzieł nie spodziewałbym się rychłego tłumaczenia. Wielka szkoda i trochę to przykre dla polskiego czytelnika.
Co ważne, Jo Walton pozostawia w naszych dłoniach sposób interpretacji powieści. Tylko od nas zależy, jak odczytamy historię Mori: czy uwierzymy w magię i wróżki (choć sama bohaterka grymasi na infantylność i nieadekwatność tego słowa, to jednak nie potrafi znaleźć trafniejszego), czy twardo będziemy trzymać się rzeczywistości i całość potraktujemy jako pokaz wyobraźni dziecka. Czy matka bohaterki jest Królową Ciemności i arcywiedźmą, czy po prostu zaborczą rodzicielką? Czy trzy siostry są czarownicami rzucającymi na wszystkich swój urok i naginającymi innych do własnej woli, czy najzwyczajniej w świecie kobietami o wielkim posłuchu i autorytecie? Czy to magia, czy zbieg okoliczności? Miła jest taka swoboda odbioru i nie ośmielę się zasugerować, ku której możliwości bardziej się skłaniam.
Każdy krótki rozdział powieści opatrzony jest datą i wpisuje się w stylistyczne ramy pamiętnika. Może dlatego Morwenna tak bardzo przypominała mi nieco starszą wersję Lisy z "Dzieci z Bullerbyn". Mnóstwo tutaj jej osobistych uwag, trafnych obserwacji, rzecz jasna pozbawionych już tej naiwności, którą charakteryzowały się zapiski Lisy. Dziewczyna wyraźnie dojrzewa, budzi się w niej seksualność i przyznam, że kilka jej wyznań (zanotowanych tak naturalnie i mimochodem) wprawiło mnie w niemałe osłupienie. Tego się po tobie, Mori, nie spodziewałem! I nie mam tutaj na myśli zakupu pierwszego biustonosza.
"Wśród obcych" to zajmująca, ciepła oraz wdzięczna lektura i muszę przyznać, że jedną niedzielę prawie całą poświęciłem na śledzenie pamiętnika Mori. To na pewno komplement z mojej strony. Czy powieść zasługuje na wszystkie te nagrody, którymi została obsypana - nie ocenię, bo nie w tym rzecz, by się sugerować laurami (poza tym mógłbym kogoś skrzywdzić, pisząc, że nie zasługuje). Natomiast na pewno wyróżniłbym ją za to, że narobiła mi ochoty na ponowną lekturę "Władcy Pierścieni", na przykład. A do tego niezbędna jest już umiejętność wpływania na odczucia czytelnika.
[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.