Książka z joginem w quasi-raybanach na okładce o uwagę dopraszała się już od dawna. Ale, ale, wreszcie zabrałam się do nadrabiania zaległości – także z uwagi na powiązania z moim obecnym projektem naukowym. Jak głosi podtytuł, dzieło opisuje flirty Autora z istotami wyższymi – i z grubsza o to chodzi, bo to taka wyprawa przez świecie religii. Czytaliście
Podróż Teo (
Clément Catherine)
(skądinąd świetna, polecam)? – Weiner stworzył coś podobnego, tylko w mniejszym zakresie religii i z większą dawką tak zwanego jaja.
Ale, jak nakazuje Święte Prawo Zaczynania Od Początku, zacznijmy od początku. Eric Weiner, pisarz i dziennikarz, pewnego dnia trafia na ostry dyżur. Nagły atak bólu brzucha okazuje się niegroźny dla zdrowia, ale brzemienny w skutki dla rozwoju duchowego – otóż pielęgniarka na oddziale zadaje Ericowi pytanie fundamentalne pytanie: "Czy odnalazłeś już swojego Boga?". A on sobie uświadamia, że nie do końca. No i się zaczyna.
Osiem rozdziałów, osiem religii/form duchowości: sufizm, buddyzm, katolicyzm (franciszkanie), raelianizm (sic!), taoizm, wicca, szamanizm i kabała. Zakręcona podróż po religiach przynosi mnóstwo wątpliwości, pytań i nowych znajomości, a nawet spotkanie z pudlem, który ewidentnie nie ogarnia szamanizmu. Nie jest to szczęśliwie kiczowata laurka dla rozmaitych religii, przesadnie uduchowiona czy natchniona, czego się obawiałam. Weinerowi udało się coś bardzo trudnego: znaleźć złoty środek pomiędzy dowcipem, ironią, poprawnością polityczno-religijną a kilkoma naprawdę mądrymi myślami. I to dla każdego, czy "zwiedzane" religie zna, czy też nie. Tak się złożyło, że zasady wszystkich wyznań – no, może prócz raelianizmu – znam w stopniu więcej niż przyzwoitym, niemniej nie czułam się znużona ani zarzucona stosem prawd oczywistych. Całość została podana lekko i prosto, ale nie zbyt lekko i nie prostacko – małym smaczkiem jest to na przykład, że każdy rozdział otwiera ogłoszenie jak z rubryki "Flirt towarzyski". Moje ulubione dotyczy szamanizmu: "BDPM [czyli: Biały Dezorientacjonista Płci Męskiej], który ma już dość mistyfikacji, pragnie ustatkować się z odpowiednim dla siebie bóstwem. Wiek nie gra roli. Mile widziani miłośnicy zwierząt"*.
Podczas lektury odczuwałam przypływ sympatii dla Autora z wielu powodów, od specyficznego poczucia humoru po zrozumienie i podzielanie jego umiłowania do zakreślania ołówkiem Ważnych Zdań w książkach (mój egzemplarz "Poznam sympatycznego Boga" nosi wiele śladów ołówka, wyznam).
Coś dla religijnych, mniej religijnych, za lub nawet przeciw: mieszanka rozrywki z nienachalnym przekazem metafizycznym zawsze "na tak".
---
* Eric Weiner, "Poznam sympatycznego Boga", przeł. Julita Mastalerz, wyd. Carta Blanca 2011, s. 267.
[recenzję opublikowałam również na moim blogu czytelniczo-literackim]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.