Dodany: 21.11.2013 02:44|Autor: male_czarne

„Milcząca dziewczyna”


Po serii książek popularnonaukowych, reportażowych, „Och-Jakże-Mądrych” zabrałam się wreszcie za prozę. I, Panie i Panowie, przy prozie mam zamiar pozostać przez najbliższy czas. Przekonałam się bowiem boleśnie, że niemożliwością jest (przynajmniej dla mnie) napisanie wartościowego, zachwycającego lekkością pióra, a jednocześnie niebanalnego tekstu, kiedy za główną lekturę mam opasłe tomiszcza, w których połowę strony zajmują przypisy (odwołujące się do innych, równie opasłych i ważnych książek). Dlatego też po zamknięciu pliku z „Bóg zapłać” Tochmana, wciąż siedząc w pociągu trasy Lublin – Opole, postanowiłam odprężyć się i poczytać, jak to ktoś kogoś zabija. Wybór padł na Tess Gerritsen i jej „Milczącą dziewczynę”.

Fabuła powieści osnuta jest wokół starej, banalnej, można by powiedzieć, sprawy morderstwa z samobójstwem – kucharz z niewielkiej knajpki w bostońskim Chinatown wpada w szał zabijania, strzela do klienteli, by na końcu skrócić też swoje życie. Policja bada ślady, patolog dokonuje sekcji zwłok, pojawia się konkluzja nietknięta właściwie wątpliwością. Zaskoczone, oszołomione wydarzeniem rodziny zostają pozostawione z bolesnym brzemieniem – ich bliscy zginęli głupią, całkowicie przypadkową śmiercią. Żona i córka kucharza „rozpływają się” w powietrzu. Trawione winą? Wstydem? Uciekające przed koszmarami, w których ojciec i mąż zamienia się w unurzanego we krwi zabójcę-szaleńca? Nie wiadomo.

Koniec, śledztwo zamknięte. Tylko budynku, w którym mieścił się „Czerwony Feniks”, nikt nie chce kupić. Powiadają, że Chińczycy są przesądni, pamiętają zbyt dobrze, czują obecność śmierci i zła czającego się w szparach nieszczelnych okien, w lekko obdrapanych ścianach.

Zapewne sprawa masakry w „Czerwonym Feniksie” nie wyszłaby poza pomieszczenie archiwum policji, gdyby nie pewna kobieta, a raczej jej zwłoki odnalezione na dachu budynku w chińskiej dzielnicy Bostonu. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu Zaczynają pojawiać się pytania, na które Jane Rizolli i jej partner Barry Frost nie mogą udzielić prostych i oczywistych odpowiedzi. Wraz z młodym detektywem Johnnym Tamem – łącznikiem między amerykańskim i chińskim światem oraz medyczką sądową Maurą Isles będą próbowali dotrzeć do prawdy.

To moja pierwsza książka autorstwa Tess Gerritsen, jednakże dwie główne bohaterki – Maura i Jane – znane mi są z serialu „Rizolli & Isles”. Zdziwi się jednak ten, kto spodziewa się dokładnego odwzorowania postaci. Jane nadal pozostaje dziarską policjantką, nieustannie próbującą udowodnić swoją wartość jako jedynej kobiety-detektyw w bostońskim wydziale zabójstw; Maura zaś nie straciła nic ze swojego uroku i nadal łączy upodobanie do mody z wysokiej półki z twardym opieraniem się wyłącznie na faktach. Kobiety mają jednak inną sytuację rodzinną, niż ta pokazana w serialu. Pojawiają się wątki dotyczące ich przeszłości, których bez lektury poprzednich powieści nie sposób do końca zrozumieć. Nie przeszkadza szczególnie to w odbiorze, a może stanowić zachętę do zapoznania się z pozostałymi częściami cyklu.

„Milcząca dziewczyna” jest intrygujący, kryminałem o wartkiej fabule poprzetykanej odnośnikami do obcej, ale przy tym fascynującej chińskiej kultury. Magia chińskich legend, baśniowość niepozbawiona jednak ostrości, czasem okrucieństwa sprawia, że jest to frapująca lektura. Pokazuje, jak bardzo bolesne potrafi być życie pozbawione prawdy, jakakolwiek by ona była. Azjatyccy imigranci, ich Chinatown jak nieustannie pulsująca, zbita, żywa tkanka, w której jednak można poczuć się jak wyrzutek, nawet będąc częścią tego organizmu. Matka szukająca informacji o swoim dziecku za wszelką cenę, chociaż straciła nadzieję i marzy o informacji, że ono zaznało już spokoju – niepewność, co się stało z córką, stanowi największą torturę. Matka, która rezygnuje z kontaktu z dzieckiem w imię nowego związku.

Właśnie – matki. Można powiedzieć, że macierzyństwo stanowi jeden z wątków „Milczącej dziewczyny”, nie pokazany wprost, lecz zarysowujący się delikatnie w postawach, myślach czy działaniach bohaterów. Matką kilkuletniej Reginy jest Jane, Maura zaczyna „matkować” nastolatkowi, który uratował jej życie. Gerritsen pokazuje wielość możliwości realizowania macierzyństwa i konsekwencje obrania takiej, a nie innej drogi. Maura stwierdza, że właściwie niczego nie wie o Julianie, którego przygarnęła do swojego domu. Jane walczy z mężem (notabene agentem federalnym) o prawo do „wykonywania zawodu”, gdyż on wolałby ją widzieć bezpieczną w domu wraz z małą córeczką. Dla Rizolli to rozwiązywanie zagadek kryminalnych i „czynienie świata bezpieczniejszym” dla Reginy zdaje się właściwym wyborem. Podobnie pozostałe bohaterki, których losów nie chciałabym zdradzać. W tym macierzyńskim kontekście zirytował mnie tylko niepomiernie wątek Angeli Rizolli, która wydaje się dosłownie „książkowym” przykładem podwójnych standardów stosowanych wobec kobiet i mężczyzn. Rozwódka, planuje zawrzeć małżeństwo ze swoim nowym partnerem Vincem Korsakiem, z którym żyje od półtora roku. Jane trudno się z tym pogodzić, ale zdaje się, że jej obawy motywowane są przede wszystkim troską o szczęście matki, o to, by nie doznała zawodu i krzywdy. Na detektyw spada jednak niewdzięczna rola poinformowania swoich braci o planach matki. I tu się zaczyna zabawa – Frankiemu i Mike’owi zupełnie nie przeszkadza fakt, że ich ojciec zostawił rodzinę, by związać się z Lalunią (jak Jane nazywa jego nową partnerkę), jednakże nie mogą pogodzić się z zachowaniem matki. Świetnie obrazuje to fragment z rozmowy Jane z Frankiem:

„– Na litość boską, przecież ona wciąż jest zamężna.
– Tak. Z mężczyzną, który zostawił ją dla jakiejś Laluni.
– Nie mów tak o tacie.
– Cóż, przecież to prawda.
– To nie potrwa długo. Tata wróci do domu, zobaczysz. Musi się tylko wyszaleć […] I nie masz nic przeciwko temu, że robi z mamą te rzeczy? – dopytywał się Frankie.
– Jakoś nie przeszkadza ci to, że tata robi te rzeczy z Lalunią.
– To co innego. Jest mężczyzną.
Teraz Jane naprawdę się wściekła.
– A co? Mama nie ma prawa robić tych rzeczy? – odparowała.
– Przecież to nasza matka!”*.

Pomijając temat słuszności/niesłuszności postawy Penelopy czekającej na „szalejącego” mężczyznę, „Milczącą dziewczynę” czyta się naprawdę dobrze. Idyllę wciągającej sprawy kryminalnej psuje jedynie zakońenie, które niesamowicie przypomina zamknięcie innej bardzo popularnej powieści. Pozostawia to poczucie, że Gerritsen nie chciało się wymyślić czegoś oryginalnego i posłużyła się trochę już oklepanym rozwiązaniem. Mimo tego polecam „Milczącą dziewczynę”. W sam raz na podróż pociągiem czy listopadowy wieczór z kubkiem gorącej herbaty.


---
* Tess Gerritsen, „Milcząca dziewczyna”, wyd. Albatros, 2012, s. 328.


[Recenzję opublikowałam także na swoim blogu]



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 607
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: