Dodany: 16.11.2013 21:55|Autor: asia_

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

"ZAPRASZAM na FOTEL", czyli STOMATOLOGIA w LITERATURZE - KONKURS nr 171


Przedstawiam KONKURS nr 171, który przygotował Joy D.



UWAGA!

W przedstawianych fragmentach można natknąć się na drastyczne opisy. Konkurs dla ludzi o mocnych nerwach.





Gdy czuję zmęczenie,
katuje korzenie.
Dentysta, sadysta
Sadysta, dentysta
Dentysta, sadysta
Sadysta, dentysta
Z zawiści, po złości
da wiertłem po kości.
Zakleszczy, wyrywa,
z paszczęki ubywa.
Dentysta, sadysta
Sadysta, dentysta
Dentysta, sadysta
Sadysta, dentysta

Jacek Bieleński - Dentysta sadysta



Witajcie.
Zapraszam Was do złożenia wizyty w gabinecie stomatologicznym. Wiem, wiem, to nic przyjemnego, ale niestety czasami bywa konieczne.
Nie mam zamiaru strugać bohatera, odwiedziny w owych gabinetach wywołują u mnie co najmniej gęsią skórkę! A jak to przebiega u Was? Jeżeli chcecie, to podzielcie się swoimi "dentystycznymi przeżyciami".

Wybrałem 30 fragmentów z utworów, w których spotykamy się z ogólnie pojętą stomatologią.


Regulaminowa część konkursu.


Punktacja:

Po jednym punkcie za autora i tytuł, czyli do uzyskania jest 60 punktów.

- W przypadku utworu poetyckiego należy podać tytuł wiersza.


Laureaci:

Laureatem konkursu zostaje osoba, która jako pierwsza nadeśle komplet prawidłowych odpowiedzi.


Podpowiedzi:

- Konkurs rozwiązujemy w zgodzie z samym sobą, tak, jak nam to sprawia przyjemność, czyli istnieje dowolność korzystania z wszelakich źródeł.

- Podpowiedzi na forum są bardzo mile widziane. Liczę na Waszą pomysłowość, a nie na ewidentne "czołgi".

- Jeżeli ktoś chce uzyskać podpowiedzi standardowe, czyli czytałaś/eś, znasz autora, proszę mnie o tym poinformować w swoim, najlepiej pierwszym, e-mailu.


Kontakt:

Odpowiedzi przesyłamy na adres: [...]

Nie będę brał pod uwagę "anonimów", dlatego też bezwzględnie wymagam, aby w tytule maila podać swój stały nick. Proszę również o numerowanie przysyłanych do mnie maili.


Termin:

- Termin nadsyłania odpowiedzi upływa 28 listopada o godzinie 23.59.
- Moich odpowiedzi na Wasze e-maile możecie spodziewać się maksymalnie w ciągu 24 godzin.

- Rozwiązanie konkursu zostanie zamieszczone 29 listopada po godzinie 16.


Uwagi różne:

Wszystkie książki występujące w konkursie mam ocenione.


Trochę prywaty:

Czeski poeta, Konstatyn Biebl, napisał wiersz, który zadedykował swojemu ojcu. Tomik, z którego wiersz ten pochodzi, ma tylko jedną, moją ocenę, więc nie dałem go do konkursu, a że bardzo mi się podoba, umieszczam go we wstępie do konkursu.


Mój ojciec był dentystą na wsi
uśmiechy dziewcząt złociła jego ręka

Jego koronami chełpią się wieśniacy

Przychodzą pacjenci z łęgów i odludzi
z Donina Kystry i Wolenic
smętny nauczyciel pani z paskudną twarzą
Ma chyba dziś gangrenę

Przychodzą z matką dziewczynki bledziusieńkie
mają we włosach jednakowe kokardki
to siostry bolą je zęby trzonowe

Po dzwonku elektrycznym poznasz kto przychodzi
chyba że boi się dzwonić za drzwiami cicho stoi

Inaczej dzwoni proboszcz w przemokłej pelerynie
poznasz rękę nawykłą do wznoszenia monstrancji
dzwoni jak od niechcenia rozwlekle i nobliwie

Dzwonka ani nie dotkną służące i staruszkowie

Odważy się czeladnik przychodzi prosto z pracy
dzwoni głośno trzy razy jakby gdzieś wybuchł pożar

Nie krępuje się zmierza zaraz do ordynacji
rozsiada się ukazuje wnętrze wielkiej różowej gęby
nawet nie piśnie
choćbyś mu wyrwał wszystkie trzydzieści dwa zęby

Przyszła wojna przyszedł pocztą twój mundur tatusiu
żadne z nas nie umiało wtedy rozplątać sznurka

Ani waty białego włókienka z twojej kurtki ruszyć

Na pamiątkę po tobie wszystko zostało nietknięte
płaszcz powalany lapisem szabla papierośnica
w niej tylko jeden papieros: niemiecki

Z brunatną plamą na pozłotce ustnika zaschniętą


Konstantyn Biebl - Nowy Ikar i inne poezje – "Pacjenci"




Zapraszam i życzę powodzenia:




1.


  Przechodząc przez plac zobaczyła tłum ludzi tłoczących się koło wozu dziwnego kształtu; na daszku wózka stał czerwono ubrany człowiek i przemawiał donośnym głosem. Był to wędrowny kuglarz-dentysta, który zachwalał sztuczne szczęki, pasty, proszki i eliksiry.
  F. wmieszała się w tłum i śmiała się wraz z innymi z tej przemowy, w której kuglarz gwarą zwracał się do gawiedzi, wytworniejszym zaś stylem do lepszej publiczności. Wyrywacz zębów zauważył tę śmiejącą się, piękną dziewczynę i zawołał nagle:
  - Panienko, co się tak śmiejesz! Masz piękne zęby! Może mi panienka sprzeda swoje łopaty? Za każdą dam złotego napoleona!
  - Moje "łopaty"? A to co takiego? - spytała F..
  - Tak się nazywają przednie zęby. O, te dwa na górze - objaśnił uczony dentysta.
  - Okropność! - zawołała F..
  - Dwa napoleony! - mruknęła jakaś bezzębna starucha. - Ta ma dopiero szczęście! F. uciekła, zatykając sobie uszy, aby nie słyszeć zachrypniętego głosu, który wołał za nią: - Zastanów się, ślicznotko! Dwa napoleony mogą się przydać! Jeśli ci przyjdzie ochota, zajdź do gospody „Pod Srebrnym Okrętem" - tam mnie znajdziesz!
  F. wróciła do domu wściekła i opowiedziała wszystko poczciwej sąsiadce Małgorzacie: - I jak wam się to podoba? Czy to nie okropny człowiek! Że też takiemu pozwalają włóczyć się po świecie! Wyrwać mi dwa przednie zęby. To bym dopiero ładnie wyglądała. Włosy odrosną, ale zęby! Ach! Potwór, nie człowiek! Wolałabym skoczyć na bruk z piątego piętra. Powiedział mi, że będzie wieczorem „Pod Srebrnym Okrętem".



2.


Dentysta zbliżył się do niej. Był niski, pulchny. Miał małe, przekrwione oczy, a z uszu sterczały mu pęczki włosów. Położył rękę na jej ramieniu.
- Czy panienka ma zamówioną wizytę? - zapytał łagodnie.
- Nie - zaszlochała - ale wścieknę się za chwilę, jeśli mnie pan doktor nie przyjmie.
Lekarz zwrócił się do pacjentów:
- Państwo pozwolą, to jakiś nagły wypadek, wymagający natychmiastowej interwencji.
K. znalazła się w gabinecie. Dopiero teraz uprzytomniła sobie, co jej grozi. Na widok dentystycznego fotela ugięły się pod nią nogi. Z półek oszklonej szafki połyskiwały pincety, szczypce, cążki, dłutka - niby złowieszcze narzędzia tortur. Doktor zakasał rękawy i mył pospiesznie ręce w porcelanowej umywalce.
K. pociemniało w oczach. Żałowała tej nieszczęsnej chwili, kiedy zgodziła się na tę awanturniczą eskapadę. Nie wiedząc, co robić, dokąd uciekać, jęknęła jeszcze bardziej grobowo.
- Siadaj, moje dziecko - usłyszała spokojny głos dentysty. - I proszę cię, nie histeryzuj, bo takiej dorosłej pannie nie wypada. Zaraz zobaczymy, co ci dolega.
K. zamknęła oczy i powiedziała w myśli: "Wszyscy święci, ratujcie!"
Wyczuła, że dentysta zbliża się do niej.
- Otwórz usta.
Zamiast otworzyć, zacisnęła jeszcze bardziej.
- Bez histerii, moja droga! - krzyknął dentysta. - Otwieraj usta i pokaż, który to ząb.
K. otworzyła usta, a potem, nie wiedząc, co robić, pokazała palcem na dolny ząb trzonowy z prawej strony. Dentysta dotknął go lekko.
- Ten?
- Ten - odparła z ulgą.
- Dziecko, przecież to zupełnie zdrowy ząb - usłyszała głos dentysty.



3.


  O 4 rano poderwał mnie ból zęba. Wziąłem sześć aspiryn dla dzieci, żeby uśmierzyć ból. O 5 rano obudziłem rodziców i poskarżyłem się, że cierpię katusze.
  - Sam jesteś sobie winien - oznajmił ojciec. - Przepuściłeś trzy ostatnie wizyty u dentysty.
  O 5.30 poprosiłem ojca, żeby mnie zawiózł na ostry dyżur do szpitala, ale odmówił i przewrócił się na drugi bok. Dobrze mu mówić; w ogóle nie ma własnych zębów. Siedziałem, zwijając się z bólu, i patrzyłem, jak niebo jaśnieje. Szczęśliwe bezzębne ptaki rozpoczęły swoje ohydne skrzeczenie, a ja poprzysiągłem sobie, że od tej pory będę chodził do dentysty cztery razy rocznie, czy będzie mnie bolało, czy nie.
  O dziewiątej matka obudziła mnie i oznajmiła, że umówiła mnie na pilną wizytę u dentysty. Odparłem, że ból minął, i kazałem jej odwołać wizytę.



4.


  Kilka miesięcy temu tato wziął swoją szczoteczkę, obejrzał, po czym wrzucił do garnka z gorącą wodą, który stał na piecu.
- Tata, co będziesz robił? - zapytałem.
- Wyporze se szczoteczke do zębów - odparł.
- A po co?
- Żeby se umyć zęby, bo jużem nie mył pore lot.
  Tato, kiedy bolał go ząb, ssał sól albo wlewał do ust wódkę, bimber lub spirytus, długo płukał szczękę po stronie, po której był bolący ząb, po czym nie wypluwał nawet kropli, tylko wszystko przełykał. Zazwyczaj pomagało. A kiedy nie pomagało, szedł wyrwać ząb. Tato ma niewiele zębów. Wujek, kiedy żył, robił tak samo jak tato. Babcia nie miała w ogóle zębów. Za to mama, choć w ogóle nie myje zębów, ma je wszystkie, a do tego jeszcze bielutkie i nigdy nie bolał jej ząb. I my, tak samo jak mama, do niedawna nie myliśmy zębów, a mamy je bielutkie i nie wiemy, co to ból zęba. Ludzie we wsi, którzy w większości są szczerbaci, mówią, że mali M., choć są cali umorusani, to jak otworzą buzie, to się śmieją na biało.



5.


  Katastrofa wydarzyła się zaraz po imieninach, kiedy H. zaczął boleć ząb, wiadomo który, bo od miesięcy miała w nim stale powiększającą się dziurę. Była kiedyś u dentystki z Babcią i wiedziała, czym to pachnie, dlatego w domu nic nie mówiła.
  Aż tu nagle, po łyku kompotu z rabarbaru, przeszył ją nieznany dotąd straszliwy ból. Babcia zadzwoniła do Mamusi do pracy i postanowiły, że zaprowadzi H. do jednostki, gdzie przyjmowała dzieci stryjeczna siostra Tatusia. Była podobno najlepszą dentystką na świecie, ale nikt w rodzinie jej nie lubił, i była u nich tylko raz, kiedy H. B. była malutka. Wciągając ze świstem powietrze, poszła potulnie za Babcią ubraną jak do teatru, bo zawsze tak wychodziła w ważnych sprawach.
  Szły brzegiem szosy mijane przez ciężarówki i jedną furę ze snopkami słomy. Drzewa po obu stronach dawały przyjemny cień i lepiej było zawrócić, ale ból był okropny, więc świszcząc paskudnie, wlokła się, aż zdenerwowała i tak zdenerwowaną Babcię.
  Weszły do małego budynku pachnącego lekarzem. Na końcu ciemnego korytarza otworzyły drzwi do jasnego pokoju. Stała w nim obca pani ubrana w biały fartuch. Nie mogła być jej ciocią, bo uśmiechnęła się sztucznie do Babci, jakby jej nie znała, choć były po imieniu. Ciocie się zachowują inaczej. Posadziła H. na paskudnym fotelu z przyssawkami z tyłu głowy. Sama usiadła na krzesełku obok i kazała otworzyć usta. Dziwnym haczykiem zaczęła jeździć po zębach, jak dojechała, zawalił się świat, a H. zaryczała jak niedźwiedź na wybiegu koło zoo.
  Ciocia spojrzała z pogardą, lodowato kazała jej się zamknąć i wypłukać usta.
  Ona zeskoczyła z fotela i zaczęła biec w kierunku drzwi. Babcia schwyciła ją jak kota, choć wagowo były równe. Posadziły ją z powrotem i ciocia powiedziała, że ząb jest mleczny i można go już wyrwać. To była jakaś propozycja, bo H. strasznie już nie chciała mieć zębów.



6.


  Kiedy byłem jeszcze kawalerem, odwiedziłem dentystę tylko raz – bolał mnie wtedy ząb. Dentysta powiedział, że wszystkie moje zęby wymagają zaplombowania. Oprócz dwóch, którym trzeba wypełnić kanał korzeniowy. Po wstrzyknięciu w moje dziąsła niezliczonych dawek nowokainy, dentysta zapytał, czy za zabieg będę płacił prywatnie, czy z funduszu Publicznej Służby Zdrowia.
  - A szo sza łusznisza? - wymamrotałem.
  - No cóż - odpowiedział, uśmiechając się szyderczo. - Prywatny zabieg gwarantuje, że wszystkie plomby będą doskonale pasowały. A jeśli za zabieg zapłaci pani Margaret Thatcher, takiej gwarancji nie będzie.
  Widziałem, jak wygląda uzębienie pani Thatcher, więc mimo pustki w portfelu, wybrałem zabieg prywatny.
  Przez kolejne piętnaście lat nie chodziłem do dentysty i nie miałem absolutnie żadnych problemów. Nie nawiedzał mnie też pan Nieświeży, ten Od Dech. Od czasu do czasu, kiedy udało mi się odprowadzić jakąś dziewczynę do mojego mieszkania, nie padała na kolana i nie konała, gdy zbliżałem się do niej, chcąc złożyć na jej ustach pierwszy pocałunek. Niektóre z nich nawet nie mdlały.
  A później pojawia się moja żona, która wydaje 60% domowego produktu brutto na szczoteczki elektryczne, a 40% porannego czasu traci na czyszczenie zębów nitką. Wysyła mnie też co sześć miesięcy na kontrolne badania dentystyczne.
  Nie rozumiem po co jakiś facet ma mi dłubać w zębach zaostrzonym śrubokrętem, skoro i tak przetrwają one 50 000 lat dłużej niż reszta mojego mojego ciała?



7.


  Jak zwykle wieczorami na wiosnę bawiliśmy się w piłkę na dole, na drodze. Przez cały czas długa, czarna, gruba nitka zwisała O. z ust. Gdy biegał, wyglądało to bardzo śmiesznie. Chwilami zapominał widocznie o zębie, nitce i całej biedzie, śmiał się i rozmawiał jak zwykłe. Nagle jednak zaczynał markotnieć, pociągał bojaźliwie za nitkę i wzdychał.
  - Teraz jest siódma, a ty jeszcze nie wyrwałeś tego zęba - odezwał się w końcu L.. - Może jednak spróbujemy z tym żelazem?
  B. poprosił, żeby jeszcze raz pokazać mu ząb, i powiedział:
  - To przecież głupstwo, on trzyma się tylko na jednym cieniutkim pasemku skóry. Wyciągnij go, i już!
  O. wzdrygnął się, gdy to usłyszał. Właśnie to ostatnie cieniutkie pasemko jest najgorsze!
  Gdy już mieliśmy dość grania w piłkę, poszliśmy na górę do dziadziusia. Opowiedzieliśmy mu, że O. ma ruszający się ząb.
  - Musi go dziś wieczorem wyciągnąć, bo pani nauczycielka chce jutro obejrzeć dziurkę.
  Gdy L. to mówił, O. był bliski płaczu.
  - Ho, ho, tak, tak... Zęby... Gdy ja byłem mały.., zaczął dziadziuś.
  - O tak, dziadziusiu, opowiedz, jak to było, gdy byłeś mały - poprosiła A. i wdrapała się dziadziusiowi na kolana.
  Wtedy dziadziuś opowiedział, że kiedy był dzieckiem, miał tak okropny ból zęba przez cały miesiąc, że w końcu zmuszony był pójść do kowala, żeby mu wyrwał ów ząb. W gminie tej nie było jeszcze wtedy dentysty. Kowal wziął wielkie obcęgi od podków i wyrwał dziadziusiowi ząb i to strasznie bolało. Lecz gdy dziadziuś wrócił do domu, znów go ząb okropnie rozbolał. Bo kowal wyrwał niewłaściwy ząb. Potem ząb bolał dziadziusia jeszcze przez cały miesiąc, ale nie miał już odwagi iść do kowala. To tak okropnie bolało, gdy kowal rwał duże, trzonowe zęby zwykłymi cęgami. W końcu jednak ból był nie do zniesienia i dziadziuś musiał do niego pójść. Tym razem kowal wyrwał właściwy ząb. Musiał szarpać z całej siły, bo ząb siedział bardzo mocno i miał bardzo duże korzenie.



8.


  Morton, praktykując jako dentysta, był jednocześnie studentem medycyny. Kiedyś na wykładzie chemii był świadkiem, jak profesor Jackson, wdychając przy jakiś doświadczeniach pary eteru, stracił przytomność. Zrobiło to olbrzymie wrażenie na wszystkich obecnych. Morton od razu przypomniał sobie wyczytaną gdzieś wzmiankę, że jeden z największych reformatorów medycyny przezwany Paracelsusem robiąc w XVI wieku doświadczenie na kurach, do ich uśpienia używał eteru. Olśniła go genialna myśl. A może eter? Zdobył pół kwarty owego tajemniczego płynu i u siebie w domu zaczął na kurach sprawdzać doświadczenie Paracelsusa. Wprawdzie początkowo uśmiercił parę ptaków, ale wreszcie udało mu się uśpić kurę, a następnie przywrócić jej życie. Dalsze doświadczenia przeprowadzał na kotach, którym w czasie uśpienia nacinał skórę, na co zwierzęta wcale nie reagowały. Morton triumfował. Ale trzeba było sprawdzić wyniki swoich doświadczeń na ludziach. Kto ma być tym pierwszym? Po namyśle zdecydował, że on sam. Usiadł w głębokim fotelu, owinął sobie twarz ręcznikiem, który uprzednio zwilżył eterem i... zasnął naprawdę. Nie wiadomo, jak by się ten eksperyment skończył, gdyby gospodyni, u której podnajmował mieszkanie, przez jakiś szczęśliwy przypadek nie zajrzała do jego pokoju, a zobaczywszy go nieprzytomnego, zwisającego z fotela, nie narobiła alarmu. Uratowała mu życie, a jednocześnie upewniła o skuteczności działania eteru! Teraz Morton już nabrał odwagi i postanowił sprawdzić swoje odkrycie na pacjentach. Akurat nawinął się chory z wielką dziurą trzonowego zęba, której nie można było już zaplombować. Tak jak wszyscy trząsł się ze strachu, gdy usłyszał, że ząb trzeba wyrwać. Wtedy Morton zaproponował, że usunie go bezboleśnie, jeżeli jego klient pozwoli wypróbować na sobie nową, jeszcze nie stosowaną metodę. Wyjący z bólu pacjent przystał na to z radością.
  Morton posadził chorego na fotelu, a potem we czworo złożoną chusteczką przepojoną eterem nakrył mu nos i usta. Po paru oddechach pacjent, któremu przykry zapach eteru dał się szybko we znaki, odrzucił do tyłu głowę i odepchnął rękę Mortona. Ten jednak ponownie przytknął mu chusteczkę do twarzy i nie pozwolił jej usunąć. Po chwili odpychająca dłoń pacjenta opadła bezwładnie. Morton zdjął chusteczkę z twarzy, rozwarł pacjentowi szczękę, błyskawicznie założył kleszcze i w następnej sekundzie trzymał w nich okrwawiony ząb. Położył go na stoliku, a sam usiadł na krześle wycierając pot, obficie spływający mu z czoła. Pacjent, który w czasie zabiegu nawet nie drgnął, spał głęboko. Gdy po paru minutach odzyskał przytomność, a Morton pokazał mu zakrwawiony ząb, nie wierzył własnym oczom. Dopiero gdy się pomacał po szczęce i poczuł bolesność w miejscu, gdzie jeszcze niedawno tkwił ów przeklęty trzonowiec, zerwał się z fotela i zaczął z radości tarmosić swojego wybawcę. Morton był ogromnie wzruszony: nie miał wątpliwości, że właśnie w tej chwili medycyna po raz pierwszy zwyciężyła ból zadawany w czasie operacji.



9.


Dolara za ząb, zapewniał Wyrwiząb, szybka ekstrakcja i gwarantowana przyjemność. Wyrwiząb miał około pięćdziesiątki, czerwoną twarz, farbowane blond włosy i krzaczaste brwi. Agnello od razu się domyślił, że ten typ nie jest dentystą i że on dostanie zakażenia, ale potem napotkał wzrok Leny. Wzrok kobiety, która żyje na innej planecie, gdzie ani ból, ani zło nie mogą jej dosięgnąć. Kobiety bez wieku, praktycznie okrytej tylko własnymi włosami. W zbyt ciasnym gorsecie ściskającym piersi nastolatki, z cienkimi nogami w dziurawych siatkowych pończochach.
Zebrał się na odwagę. Wyszedł na przód. Tłum klaskał w ręce. Usiadł na fotelu. Ponętne Szczypczyki zawiązały mu białe płótno wokół szyi. Wyrwiząb Bezbólu wychwalał się, tłumacząc, że jego ręce są lekkie jak nóżki ważki i że swoich pacjentów hipnotyzuje pięknem. Ponętne Szczypczyki zaczęły się kręcić wokół niego, potrząsając biodrami, pośladkami, piersiami – wszystkim, co miały do pokazania, a co w większości piękne nie było. Raczej sflaczałe jak przejrzałe figi, łuszczące się lub przelewające. On wpatrywał się w wystające kości Leny. Wąskie biodra, ostro zarysowane obojczyki, łopatki jak dwa nawiasy. Albo dwoje skrzydeł. Szczypczyki śpiewały: „Uleczę cię, nie oszpecę, będziesz marzyć, nie majaczyć”, i inne wierszyki na tym samym poziomie artystycznym. Otworzył usta. Wyrwiząb Bezbólu przytrzymał jego język metalową szpatułką. Szczypczyki śpiewały, fałszując. Wyrwiząb zawiązał nitkę wokół zęba. Naprawdę to nie była nitka, tylko niezwykle długa taśma – miała co najmniej dziesięć metrów. Szczypczyki tańczyły, przesuwając taśmę między udami, wkładając ją do ust, ssąc, liżąc, mrucząc. Tłum szalał z podniecenia. Lena zaczęła tańczyć tuż przed nim, z taśmą między palcami, tańczyła rozmarzona, zatracona, dziewicza, potem wzięła taśmę do ust i zaczęła wirować, okręcając ją sobie wokół bioder. Taśma zaczęła ciągnąć i im bardziej odległość między nimi się zmniejszała, tym bardziej ząb się ruszał, a potem wszystko się rozmyło. Kiedy się ocknął, miał usta pełne krwi, pusty krater po zębie i mokre majtki. Tłum klaskał do bólu rąk. Wyrwiząb zwerbował dziesiątki innych ochotników, do bliskiego kontaktu ze Szczypczykami chmary robotników kolei były gotowe na wszystko.



10.


Następny dzień po powrocie z Marakeszu M. spędziła w towarzystwie doktora M.. Oprowadzał ją po arabskiej dzielnicy Casablanki pokazując jej najrozmaitsze dziwy i cuda, jak na przykład ulicznego stomatologa, który na poczekaniu wielkimi obcęgami wyrywał zęby krajowcom, siedzącym w kuczki wieńcem wokoło niego. Najpierw rozpalonym żelazem przypiekał dziąsło, aż wokoło rozchodził się swąd spalonego mięsa, a potem wyrywał zęba i z triumfem pokazywał go zebranej grupce następnych pacjentów. Pacjent z zakrwawioną paszczęką uśmiechał się szeroko, ani jeden krzyk nie wydobył się z jego gardła podczas tego barbarzyńskiego zabiegu.
- Widzi pani, co to za ludzie - śmiał się M. - wolą poddawać się takim bolesnym zabiegom niż iść do europejskiego dentysty.
- Pewnie dlatego, że taniej.
- Nie tylko to, ale nie mają do naszych lekarzy zaufania. Straszna ciemnota!
- Dziwne - zauważyła M. - że rząd francuski nie walczy z tym zacofaniem i barbarzyństwem i że spokojnie patrzy na tę straszną nędzę.
- Moja piękna pani nie orientuje się w tych sprawach - odparł doktor
przyciskając mocniej jej ramię do swojego ramienia. - Rząd francuski nie tylko, że z tym nie walczy, ale bardzo mu to jest na rękę. Gdyby tutejsi mieszkańcy zaczęli być cywilizowani, na pewno zmniejszyłaby się ilość turystów zjeżdżających przez cały rok do Maroka.



11.


Podaję co opowiedział Meader i morał mam na celu.
Dokuczał mu niedźwiedź grizzly, tak śmiały i złośliwy,
Że porywał mięso karibu spod okapu chaty.
Nie tylko. Człowieka miał za nic i nie bał się ognia.
Aż którejś nocy zaczął walić w drzwi
I rozbił okno łapą, więc oni, skuleni,
Leżeli ze strzelbami i czekali ranka.
Wrócił nazajutrz pod wieczór. I Meader strzelił
Z bliska, pod lewą łopatkę. To był skok i bieg,
Nie bieg, huragan, bo nawet trafiony w serce
Grizzly, jak mówi Meader, biegnie aż upadnie.
Znalazł go potem po śladzie i wtedy zrozumiał
Skąd brało się dziwaczne zachowanie.
Pół szczęki zwierz miał zżarte wrzodem i próchnicą.
Ból zębów, latami. Ból z niepojętej przyczyny,
Który popycha nas nieraz do bezsensownych działań
I daje ślepą odwagę, bo wszystko nam jedno,
Aż wychodzimy z lasu, nie zawsze w nadziei,
Że uleczy nas jakiś niebiański dentysta.



12.


  Kilka lat temu, gdy R. sprzykrzył się bezustanny ucisk w dolnej szczęce, udał się na północnokalifornijski rynek usług stomatologicznych i szukał kogoś, kto usunąłby mu zęby mądrości.
  Ubezpieczenie pokrywało takie sprawy, cena nie grała więc roli. Jego dentysta zrobił mu jedno z tych panoramicznych prześwietleń całej dolnej połowy czaszki, kiedy to wtyka się w gębę pół rolki ultraczułego filmu, głowę wsadza się w imadło, aparat rentgenowski obraca się wokół ciebie, siejąc przez szczelinę promieniami, a cały personel gabinetu pada na podłogę za ołowianą ścianą. Powstaje niezbyt apetyczna odbitka przedstawiająca szczękę zrzutowaną na jedną płaszczyznę. Patrząc na nią, R. starał się unikać nieprzyjemnych porównań w rodzaju "głowa faceta przejechanego kilka razy przez walec drogowy" i próbował myśleć o niej jako o rzutowaniu geometrycznym - jednym z wielu w historii ludzkości, która usiłowała z uporem maniaka przedstawić trójwymiarowe przedmioty na płaszczyźnie. W narożnikach tej płaszczyzny tkwiły zęby mądrości - nawet dla niezorientowanego w temacie R. wyglądały cokolwiek szokująco - każdy był mniej więcej wielkości kciuka (choć może to tylko zniekształcenie podczas rzutowania - tak jak sławna spuchnięta Grenlandia w projekcji Merkatora), znajdował się w sporej odległości od pozostałych zębów, przez co (logicznie) lądował w części czaszki, którą przeważnie nie zajmuje się dentysta, oraz był ustawiony pod złym kątem - i to nie odrobinę przekrzywiony, ale prawie do góry nogami i tył na przód. Najpierw zwalił to wszystko na karb "zjawiska Grenlandii". Uzbrojony w mapę Szczęki, wyruszył na ulice krainy Trzech Braci, by znaleźć odpowiedniego dentystę. Już zaczynał się psychologicznie wczuwać w sytuację. To były jakieś niesamowite zęby! Zrodzone z jakichś reliktowych włókien DNA, prosto z epoki zbieractwa i łowiectwa, przystosowane do rozdrabniania kory drzew i chrząstek mamuta na łatwo strawną papkę. Te głazy żywej emalii zabłąkały się jakoś do drobnej czaszki kromaniończyka, w której zwyczajnie nie było na nie miejsca. I pomyśleć, że przez tyle lat dźwigał ten zbędny ciężar. Pomyśleć, ile marnowało się cennego miejsca w głowie? A kiedy już je usuną, co wypełni te cztery gigantyczne zębodoły? Nieważne, najpierw trzeba znaleźć kogoś, kto je wyrwie. Ale odmawiał mu jeden stomatolog za drugim. Kładli zdjęcie szczęki na podświetlacz, wgapiali się w nie i bledli. Może to tylko blade jarzeniowe światło, lecz R. był pewien, że bledli. Nieszczerze - tak jakby zęby mądrości zwykły rosnąć całkiem gdzie indziej - tłumaczyli mu, że te są wrośnięte bardzo głęboko w czaszkę. Dolne były tak daleko w szczęce, że usunięcie ich praktycznie rozłamałoby żuchwę na pół, a wtedy jeden fałszywy ruch wysłałby niszczycielski szpikulec z chirurgicznej stali prosto do ucha środkowego. Górne zaś siedziały tak głęboko w czaszce, że oplatały korzeniami części mózgu odpowiedzialne za postrzeganie koloru niebieskiego (z jednej strony) oraz za powstrzymywanie niewiary w kiepskie filmy (z drugiej), natomiast pomiędzy tymi zębami a światem zewnętrznym - światłem, powietrzem i śliną - leżało wiele warstw skóry, mięśni, chrząstek, głównych przewodów nerwowych, tętnic zasilających mózg, pękatych zbiorników węzłów limfatycznych, dźwigarów i belek kostnych, tkanki łącznej, a wszystko to - na razie - działało, dzięki Bogu, świetnie. Do tego jeszcze parę gruczołów o niezbyt dobrze poznanych funkcjach i wiele innych rzeczy, które czyniły R. R. - same urządzenia z kategorii "lepiej nie ruszać".
  Wyglądało, że dentyści niespecjalnie lubią wtykać rękę głębiej niż po łokieć do jamy ustnej pacjenta. Od wielu lat jeżdżą do pracy mercedesami i mieszkają w wielkich willach, aż tu w gabinecie pojawia się przykra gęba R. z jego złowrogim rentgenem - jasne, że absolutnie nic nie mogą zyskać na próbie usunięcia tych nie tyle zębów, ile apokaliptycznych potworności wprost od świętego Jana. Najlepszym sposobem na ich ekstrakcję byłaby gilotyna. Żaden z nich nawet nie chciał zastanowić się nad możliwością zabiegu, dopóki R. nie podpisze dokumentu o przejęciu odpowiedzialności, zbyt grubego, by go zszyć, o objętości niemalże segregatora, którego główna klauzula mówiła, że w rezultacie zabiegu głowa pacjenta może ewentualnie wylądować w słoju z formaliną w jakiejś galerii osobliwości dla turystów tuż za meksykańską granicą. I tak wędrował z jednego gabinetu do drugiego jak obsypany wrzodami wyrzutek, wałęsający się po nuklearnej pustyni, wypędzany z każdej wioski kamieniami przez przerażonych chłopów. Aż pewnego dnia wszedł do gabinetu, gdzie recepcjonistka niemal się go spodziewała. Zaprowadziła go do sali na badanie. Dentysta był zajęty czymś, co powodowało wzbijanie w powietrze dużej ilości pyłu kostnego. Pielęgniarka kazała mu usiąść, zaproponowała kawę, a potem włączyła podświetlacz i powiesiła na nim rentgenogram R.. Cofnęła się o krok, skrzyżowała ręce i patrzyła nań z niedowierzaniem. "Ach tak - mruknęła. - To są te słynne zęby mądrości!".



13.


  Z dentystą łączyło się nierozerwalnie pojęcie strachu. Podobnie jak ze sceną z filmu Psychoza, kiedy bohater bierze prysznic. Prysznic w zamkniętej kabinie wywołuje podświadome uczucie zagrożenia. I tak samo dzieje się wtedy, gdy ma się do czynienia z dentystą. Trudno przewidzieć, co się może wydarzyć.
  Chryste, boję się - pomyślał Babe. Muszę to jednak przed nim ukryć. Spojrzał ponownie w niebieskie oczy mężczyzny i doszedł do wniosku, że nie powinien się bać. Nie zadaje mi bólu, a przecież mógłby to zrobić. Z pewnością zauważył dziurę w zębie. W tej właśnie chwili mężczyzna zajął się chorym zębem. Użył do tego celu jakiegoś narzędzia. Robił to jednak bardzo delikatnie, nie zadając żadnego bólu. Babe był zresztą znakomitym pacjentem, jeśli w ogóle można użyć słowa "znakomity" w odniesieniu do pacjenta który ma do czynienia z dentystą. Zawsze poddawał się tego typu zabiegom bez stosowania nowokainy. Wolał kilka minut pocierpieć, niż pozwalać sobie robić zastrzyki, które przez całe godziny wywoływały zdrętwienie mięśni twarzy. Łysy facet usuwał teraz z dziurawego zęba próchnicę. Robił to szybko, lecz delikatnie. Dziura znajdowała się w górnym siekaczu. Podczas tej niezwykłej "wizyty" u dentysty Babe zadawał sobie wiele pytań, na które nie potrafił odpowiedzieć. Był pewny jednak co do jednego: łysy facet był prawdziwym artystą w dziedzinie stomatologii.
  Jego palce były mocne i zwinne; ruchy szybkie jak błyskawica. Usuwał resztki próchnicy z zęba w niewiarygodnym wprost tempie. Przywiązany do krzesła Babe wpatrywał się w jasnoniebieskie oczy i dostrzegał w nich niesamowitą koncentrację. Ani jednego mrugnięcia! Nie drgnęła mu nawet powieka. Usuwanie spróchniałych resztek zęba ciągnęło się w nieskończoność. Po kilku minutach mężczyzna o byczym karku przerwał pracę, wziął następne narzędzie i przyglądał się przez dłuższą chwilę oczyszczonej jamie w zębie Babe'a.
  - Czy istnieje jakieś zagrożenie? - ton głosu był taki sam jak poprzednio. Wyrażał cierpliwość i opanowanie. Zdawał się świadczyć o tym, że łysy mężczyzna jest gotów czekać tak długo, aż wreszcie usłyszy upragnioną odpowiedź. Babe i tym razem nie spełnił jego oczekiwań:
  - Mówiłem już i powtarzam jeszcze raz: przysięgam, że nie wiem. - Nie mógł przecież udzielić innej odpowiedzi. Zanim jednak skończył mówić, mężczyzna o byczym karku wziął do ręki następne narzędzie - dźwignię i jej ostry jak nóż koniec wsunął do jamy zęba, podrażniając nerw.
  Babe poczuł się tak, jakby odpadła mu górna część głowy.
  Nigdy przedtem nie odczuł tak dotkliwego bólu. Wrzasnął niemal w tym samym momencie, w którym "dentysta" podrażnił jego nerw. Łysy facet wyciągnął narzędzie z ust Babe'a, a duży mężczyzna natychmiast zakrył mu ręką usta. Tak więc Babe nie wydał z siebie wrzasku, lecz jakiś przytłumiony odgłos przypominający kwilenie dziecka.
  - Czy istnieje zagrożenie? - powtórzył mężczyzna. Nadal okazywał cierpliwość, a jego głos brzmiał niemal łagodnie.
  W oczach Babe'a pojawiły się łzy. Nie mógł ich powstrzymać, była to normalna reakcja na ból.
  - Nie wie... - zaczął, lecz nie mógł dokończyć. Tym razem przerwał mu duży mężczyzna, który nie pozwolił mu zamknąć ust. Facet o byczym karku ponownie użył ostrego narzędzia i jeszcze mocniej niż poprzednio nacisnął na nerw.



14.


  D. otworzył gabinet stomatologiczny. Jako żart doniosę Ci jak przebiegła pierwsza wizyta.
  Mama prasowała, a pani, pierwsza, która musiała w to uwierzyć, usiadła na krześle na środku pokoju. D. zaczął z powagą wypakowywać swoje pudełko z instrumentami dentystycznymi, poprosił o wodę kolońską jako środek dezynfekcyjny i wazelinę w miejsce wosku. Zajrzał w usta pani, dotknął zęba przedniego i trzonowego przy czym pani za każdym razem się kurczyła, jakby umierała z bólu, wydając nieartykułowane dźwięki. Po długim badaniu (przynajmniej dla pani, bo nie trwało to dłużej niż dwie minuty) D. zaczął wyskrobywać dziurkę. Ale nie, o tym nie było mowy. Pani zaczęła dziko wymachiwać rękami i nogami, tak że D. w pewnym momencie puścił haczyk, który...utkwił w ustach pani. Teraz dopiero zaczął się cyrk! Pani miotała się na wszystkie strony, płakała (o ile to możliwe z takim instrumentem w ustach), próbowała wyjąć haczyk z ust i przez to wszystko wepchnęła go jeszcze głębiej. D. przyglądał się temu przedstawieniu ze śmiertelnym spokojem, podpierając się pod boki. Pozostali widzowie śmiali się niepohamowanie. To było oczywiście podłe, bo wiem na pewno, że wrzeszczałabym jeszcze głośniej. Po wielu obrotach, kopniakach, krzykach i wołaniach pani wyjęła wreszcie haczyk, a pan D., jakby nic się nie stało, kontynuował swoja pracę. Robił to tak szybko, że pani nie miała czasu zacząć na nowo, ale miał też tylu pomocników, jak nigdy w życiu. Dwóch asystentów to niemało, pan i ja pracowaliśmy dobrze. Całość przypominała obrazek ze średniowiecza z podpisem: "Cyrulik przy pracy". Pacjentka nie miała jednak zbyt dużo cierpliwości, musiała pilnować "swojej" zupy i "swojego" jedzenia. Jedna rzecz jest pewna, pani nie da się już tak prędko zbadać!



15.


Japończyk nazywał się jak bądź, bo babcia japońskich nazwisk nie pamięta, no, chyba że nazwisko kojarzy się z dwiema utalentowanymi dłońmi grającymi w konkursie chopinowskim. Tak czy owak, nasz Japończyk miał wprawdzie bardzo sprawne ręce, ale nie grał na fortepianie, tylko wyrywał zęby.
- Popatrz no, Irenko - mówił władca Karnauchow znad gazety - ten Japończyk dalej w Warszawie. W „Kurierze” piszą, że chodzi do niego cały monde… artyści, ministrowie. Nawet premier się wybrał.
- I co, wyrwał mu coś?
- Wyrwał. Podobno sobie chwalił.
- Coś takiego.
Albo:
- Znowu piszą o Japończyku.
- Jakim Japończyku?
- Tym, co bezboleśnie wyrywa zęby. Naciska nerw w dziąśle i wyciąga ząb jak korek.
- Och, Walerian, aż ścierpłam. Proszę cię.
Dziwne, że mojego pradziadka tak fascynował ten orientalny dentysta, bo sam nigdy nie miał problemów z zębami, dopóki w wieku sześćdziesięciu paru lat nie złamał sobie trzonowca, kiedy - jak zwykle - rozgryzał łupiny orzechów włoskich. Tak czy owak, któregoś ranka zakrzyknął:
- Irenko! Japończyk przyjechał do Kielc. Jutro będzie u nas na obiedzie.
Moja biedna prababcia, przyzwyczajona, że nigdy nie wiadomo, ile osób przyjdzie na obiad, bo a nuż Walerian spotka na ulicy znajomych albo bezrobotnych, którzy już drugi dzień niczego w ustach… i tak dalej, wzruszyła ramionami i mruknęła tylko, że jak dentysta, to może nie będzie chciał jeść słodyczy. A japońskiego jedzenia to za żadne skarby, zresztą Gienia, pożal się Boże, gdzie ona do japońskiego jedzenia…
- Byle było smaczne - odmruknął mój gościnny pradziadek i optymistycznie błysnął łysiną, pochylając się nad jakimiś papierami.



16.


Tuż po świętach przeżyłam koszmarny dzień. Rozbolał mnie ząb, więc zgłosiłam się do Izby Chorych, ale okazało się, że gabinet dentystyczny jest nieczynny.
Stara bormaszyna rozleciała się, a nie ma pieniędzy na nową. Kryzys dotarł także tutaj. Więźniów wozi się teraz do miasteczka do normalnej przychodni, i to tylko w nagłych przypadkach. Strażniczka uparła się jednak, żeby mnie i tej drugiej z bólem zęba założyć kajdanki, że inaczej nie weźmie za nas odpowiedzialności.
A więc ponownie miałam doświadczyć tego podłego uczucia. Człowiek skuty kajdankami jest bezradny, to coś takiego, jakby padać na twarz, nie mogąc jej osłonić.

...

Naszego wejścia do przychodni, ze skutymi rękami, w asyście uzbrojonej strażniczki, nie da się opisać. Mijałyśmy siedzących pod ścianami pacjentów, którzy w milczeniu odprowadzali nas wzrokiem. Zostałyśmy przyjęte bez kolejki, ja zgłosiłam się pierwsza. Strażniczka rozkuła mnie i zajęła przed drzwiami pozycję wyczekującą. Dentystka okazała się miłą starszą panią; mimo że wiedziała, skąd zostałam przywieziona, traktowała mnie jak zwyczajną pacjentkę. Stwierdziła, że ząb kwalifikuje się do leczenia kanałowego.
- Proszę go usunąć, pani doktor - powiedziałam.
- Co też pani opowiada - obruszyła się. - Jeszcze może pani sporo lat posłużyć.
- Proszę go usunąć.
Lekarka, myśląc, że obawiam się bólu, uspokajająco rzekła:
- Zatruję go pani, nic pani nie będzie czuła.
- A jednak obstaję przy swoim.
Pochyliła się nade mną, zaglądając mi w oczy.
- O co chodzi? - spytała. - Ząb jest w takim miejscu, że będzie pani odczuwać jego ubytek.
Zawahałam się, ale postanowiłam powiedzieć prawdę.
- Przywożą mnie tutaj w kajdankach.
Pokiwała ze zrozumieniem głową, a potem ujęła kleszcze.



17.


  Kurt przyjechał tak niespodziewanie, bo Edgar i Georg zatelefonowali do niego do rzeźni, że zostali zwolnieni z pracy. - Dzwonili też z fabryki - powiedział Kurt. - Jakiś programista powiedział im, że tak często cię nie było, że musieli cię zwolnić. Chcieli rozmawiać z Teresą, wtedy odłożył słuchawkę.
  Kurta całą noc bolały zęby. Włosy miał w nieładzie. We wsi nie ma dentysty, powiedział, wszyscy chodzą do szewca. Szewc ma krzesło, które można zamknąć deską na wysokości brzucha siedzącego. Zajmuje się miejsce, po czym szewc obwiązuje ząb mocną nicią. Na drugim końcu nici robi pętlę i zawiesza ją na klamce drzwi do warsztatu. Nić wyrywa ząb. - Płaci się czterdzieści lei, jak za fleki - powiedział Kurt.



18.


  Gdy wyschły już kwietniowe błota, zaczynałam coraz śmielej zapuszczać się w okolicę pod pretekstem mojego obchodu. Zaglądałam chętnie o tej porze roku na Achtozję, mały przysiółek tuż przy kamieniołomie, gdzie mieszkał Dentysta. I jak co roku trafiłam na zdumiewający widok - na jaskrawozielonej trawie, pod płachtą błękitnego nieba, stał biały, odrapany fotel dentystyczny, a na nim na wpół leżał zawsze ktoś z otwartymi do Słońca ustami. Nad nim pochylał się Dentysta z wiertłem w dłoni. Jego stopa wykonywała monotonny ruch, z tej odległości ledwie zauważalny, rytmicznie naciskając pedał wiertła. I jeszcze dwie, trzy osoby w kilkumetrowym oddaleniu, w skupionej ciszy przyglądały się temu, popijając piwo.
  Głównym zajęciem Dentysty było wyrywanie bolących zębów. Czasem, rzadziej - leczenie. Zajmował się także robieniem protez. Kiedy jeszcze nie wiedziałam o jego istnieniu, zastanawiałam się wiele razy, co to za rasa zamieszkała tutaj, w okolicy. Wielu ludzi miało charakterystyczne zęby, jakby wszyscy byli rodziną i mieli ten sam gen albo taki sam układ w Horoskopie. Zwłaszcza ci starsi: ich zęby były wydłużone, wąskie, o sinym odcieniu. Dziwne zęby. Postawiłam też alternatywną Hipotezę, słyszałam bowiem, że pod Płaskowyżem znajdują się głębokie pokłady uranu, które, jak wiadomo, mają wpływ na różne Anomalie.
  Powinien, według mnie, zostać atrakcją turystyczną K.K., gdyby tylko to, co robił, było legalne. Niestety, przed laty został pozbawiony praw do wykonywania zawodu z powodu nadużywania alkoholu. To dziwne, że nie pozbawiają prawa do wykonywania zawodu z powodu złego wzroku. Ta Dolegliwość może być o wiele bardziej niebezpieczna dla pacjenta. A Dentysta nosił mocne okulary, w których jedno szkło było sklejone taśmą.
  Tego dnia rozwiercał ząb jakiemuś mężczyźnie. Trudno było rozpoznać rysy twarzy, wykrzywionej bólem i lekko otępiałej od alkoholu, którym Dentysta znieczulał swoich pacjentów. Okropny dźwięk wiertła wwiercał się w mózg i przywoływał najkoszmarniejsze wspomnienia z dzieciństwa.



19.


– Ja widzę wszystko – odparł i nie miała to być przechwałka, lecz zwykłe stwierdzenie faktu.
– A konkretnie?
– To stara kobieta w brudnych, poplamionych zaschniętą krwią łachmanach. Siwe włosy spływają jej aż na ramiona w poszarpanych strąkach. W jednej dłoni trzyma zardzewiałe dłuto, a w drugiej równie zardzewiałe kleszcze dentystyczne.
– Urocze. – Zmrużyłem oczy, lecz nadal nie dostrzegałem nic poza tańczącym cieniem.
– Przychodzi do dzieci nocą, kiedy już smacznie śpią, samotne w swoich łóżeczkach. Siada im na piersi i paraliżuje cuchnącym oddechem, który niesie ze sobą fetor gnijącego mięsa. Potem otwiera im usta, a one zastygają w takiej pozycji, jakby pomiędzy trzonowe zęby wstawiono im kauczukowe korki.
Wzdrygnąłem się, gdyż od dzieciństwa czułem uraz do wszelkich kwestii związanych z zabiegami stomatologicznymi. Najprawdopodobniej dlatego, że po pierwsze, było ich zbyt wiele, a po drugie, miałem nieszczęście trafiać na dentystów, którzy bardziej kwalifikowali się do zawodu kowala. Pamiętałem też, jak jeden z dentystów straszył mnie, że jeśli będę zamykać usta, to unieruchomi mi szczęki właśnie kauczukowymi korkami.
– I co? – spytałem, chociaż tak naprawdę chyba nie chciałem wiedzieć.
– Potem dłutuje im szczęki i wyrywa zęby z korzeniami. Robi to wolno, by sprawić jak najwięcej bólu. Najpierw chwyta ząb kleszczami i zaczyna go luzować lekkimi szarpnięciami. Dopiero potem spokojnie wyciąga cały korzeń, a potem sięga po dłuto i zaczyna wiercić ostrzem w świeżej ranie... Czasami zamiast dłuta bierze ręczne wiertło i boruje otwory w kościach szczęki...
– Przessstań! – warknąłem zniesmaczony. – Komu ona to robi, na Boga?
– Dzieciom z twojego świata – roześmiał się. – Przecież to nikt inny jak Wróżka Zębuszka z C. L.! Zbiera do flakonów łzy, którymi wypełniają się oczy jej ofiar. Rano dzieci nie pamiętają już o bólu i nie mają na ciele żadnych śladów, pozostaje im tylko przytłaczający, histeryczny lęk przed wizytą u dentysty. Zauważyłeś, że dzieci zaczynają płakać jeszcze przed wejściem na fotel? I to takie, które nigdy wcześniej nie były u dentysty?
To robota Wróżki Zębuszki, Aleks. Ta kobieta naprawdę zna się na swoim fachu!
– Jasny szlag – skwitowałem, wyobrażając sobie, iż nade mną musiała szczególnie pilnie pracować w snach, gdyż w rzeczywistym świecie przez długie lata niemal dostawałem histerii na sam widok gabinetu stomatologicznego.



20.


  Zazwyczaj niezdecydowany, marzycielsko ociągający się Wells nagle jest pełen zdecydowania, które robi wrażenie na Riggsie.
- Colton sam zaaplikuje mi gaz, aż nie poczuję bólu albo stracę przytomność, a pan wyrwie mi ząb.
  Następnego ranka, punktualnie o dziesiątej, w gabinecie zabiegowym Wellsa gromadzi się pięciu mężczyzn. Prócz Wellsa są obecni: Riggs, Colton, brat Coltona, który zamierza asystować przy podawaniu gazu, i Sam Cooley.
  Wells siada w fotelu dentystycznym. W pokoju panuje nerwowe milczenie. Colton wkłada wylot gumowego balonu z gazem rozweselającym pomiędzy wargi Wellsa, a prawą rękę kładzie na drewnianym kurku, który otwiera drogę gazu do ust. Riggs, jak później opowiadał, nagle decyduje się podejść do drzwi i otworzyć je szeroko, aby na wypadek, gdyby Wells pod wpływem wielkich dawek gazu zaczął szaleć, mieć wolną drogę do ucieczki.
  Potem Colton otwiera kurek, a Wells po krótkim pokaszliwaniu zaczyna głęboko wdychać. Riggs stoi obok. Teraz tylko on po długich nocnych dyskusjach naprawdę zdaje sobie sprawę, po jak mało znanym obszarze się poruszają: tuż na granicy śmierci, jeśli Wells będzie wdychał gaz aż do utraty przytomności.
  Wells wdycha jeszcze głębiej. Jego twarz, i tak niezbyt zdrowej barwy, bardzo blednie, potem przybiera sinawy odcień, oczy zmieniają się, stają się szkliste i nieruchome. Riggs powodowany nagłą obawą, że zmarł na atak serca, pochyla się nad nim.
  Prawa ręka Wellsa drga, jakby chciał dać jakiś znak, ale zaraz bezsilnie opada.
  Za chwilę opadają powieki i głowa Wellsa osuwa się bezwładnie na oparcie. Riggs zwleka sekundę lub dwie. Z pewnością słyszy wewnętrzny głos, który go upomina, by skończył i zrobił wszystko, aby przywołać Wellsa do przytomności, zanim będzie za późno. Bez wątpienia słyszy jednak i inny głos, który mu przypomina, że od jego zdecydowania zależy los Wellsowego odkrycia.
  Ujmuje kleszcze i daje znak Coltonowi. aby odjął balon z gazem od ust Wellsa. Rozwiera jego szczęki, które nie stawiają żadnego oporu. Zakłada kleszcze - każdy szczegół utkwił w jego pamięci - i czuje gwałtowne bicie własnego serca. Chwyta ząb, rozluźnia w łożysku, w każdym ułamku sekundy oczekując żałosnego krzyku i jęków, które tysiąc razy słyszał i z którymi na co dzień stykał się w swoim zawodzie. Ale Wells milczy, nie porusza się. Riggs ciągnie i za chwilę podnosi w górę zakrwawiony ząb. Wells nie porusza się, nie broni. A jednak oddycha.
  Riggs rozgląda się dookoła. Wszyscy milczą, niezdolni wypowiedzieć słowa. Patrzą tylko w twarz Wellsa. Riggs wciąż jeszcze odczuwa nieokreślony niepokój. Ale po chwili twarz Wellsa w sposób widoczny przybiera naturalną barwę. Pacjent oddycha głęboko. Zaczyna poruszać ramionami i dłońmi. Otwiera oczy, podnosi głowę i rozgląda się. Dostrzega ząb, który Riggs wciąż jeszcze trzyma w szczękach kleszczy, i zdobywa się na trzy zdania: "Nic nie czułem. Co najwyżej jakby ukłucie szpilki. To jest najpiękniejsze odkrycie naszych czasów".



21.


S. wszedł za parawan, a lekarz zawołał następnego pacjenta. Spieszył się, by nie dać długo czekać koledze, a wyglądało to mniej więcej tak:
- Która klasa? Co dolega?
- Szósta. Mam ostre bóle głowy i...
- Pije pan?
- Nie.
- Pali.
- Tak.
- Dużo?
- Dwadzieścia dziennie.
- Za dużo. Jak pan przestanie palić, proszę się zgłosić. Pięć punktów. Następny.
- Klasa? Co dolega?
- Piąta. Bolą mnie stawy skokowe.
- Pije pan?
- Tak.
- Pali?
- Trochę.
- Musi pan przestać pić i palić. Pięć punktów. Następny.
- Klasa? Co dolega?
- Szósta. Boli mnie żołądek.
- Pije pan?
- Niewiele.
- Pali?
- Trochę.
- Bierze pan proszki nasenne?
- Czasami.
- Nie pić, nie palić, nie brać proszków, pięć punktów, następny. W ciągu kilku minut za drzwiami nie było już nikogo.
- To był wariant superekspresowy - usprawiedliwił się lekarz. - Zwykle rozmawiam z nimi trochę dłużej.
- Nie badasz ich? - zdziwił się S.. - Widzę tu pełny komplet najlepszej aparatury diagnostycznej!
- Szkoda czasu. Jak słyszałeś, każdy z nich pije albo pali. Czy sądzisz, że łatwo przestać pić i palić? Muszą wierzyć, że sami są winni swoim dolegliwościom. Nie mam czasu zajmować się zbyt długo pacjentem, płacącym według oficjalnego cennika pięć czerwonych za poradę. Moje uposażenie nie zależy od tego, ilu ich przyjmę. Klasy pracujące poczuwają się do dodatkowych honorariów w żółtych, a ci, tutaj, choćby chcieli, nie mają z czego.
- Ciekaw jestem, co byś zrobił, gdyby się okazało, że któryś z nich nie pali ani nie pije? — zaśmiał się S..
- O, to drobnostka. Kazałbym mu wyleczyć albo wyrwać kilka zębów. To najprostszy sposób na pozbycie się pacjenta na dłużej. Oni boją się dentysty jak ognia. Zresztą słusznie. Pewnie nie korzystałeś z pomocy stomatologicznej za czerwone punkty? Oni tam dopiero mają metody pozbywania się pacjenta! Więc, kiedy wysyłam kogoś do dentysty, to wiem, że nie wróci do mnie, dopóki mu zęby same nie wypadną ze starości.
- A co wtedy?
- Mówię mu, że nie ma rady na jego dolegliwości. Starość, rzecz normalna, wszystko w człowieku się kończy.



22.


- Wie pan - powiedział doktor - człowiek najsilniej uświadamia sobie swoje "ego", kiedy go coś boli. W takiej chwili jest panu wszystko jedno i jest tylko pan, tylko pan z tym swoim bólem…
- Prawda - burknął szewc. - Ja miałem zapalenie okostnej. Trzy dni się męczyłem z tym potwornym zębem.
- Ja wiem - powiedział doktor ze zrozumieniem. - Taki ząb potrafi boleć, o tak.
- Ojej - zgodził się szewc - człowiek ma uczucie, że istnieje tylko ten ból, cała reszta staje się nagle daleka i obca. Przerażająco obca. I własne życie staje się obce. Ból jest egoistą. Dla człowieka, który cierpi, jest tylko ten ból i nic innego. Siebie samego uświadamia sobie tylko poprzez ten ból. To, co nie boli, to nie ja…
Ja na to dobrze zwracałem uwagę, doktorze: kiedy człowieka boli ząb, to jego "ja" stanowi właśnie ten ząb i to, co jest z nim związane, jego całe „ja” jest w tym zębie.
To jest takie malutkie, tępe i strasznie skupione ,,ja”, które nie widzi i nie słyszy,
nie myśli, nic nie chce i czuje tylko ten ból. Jak zwierzę. I do tego ,,ja” przychodzą z wizytą różne myśli. Jedna mówi: to przejdzie, to przejdzie, to przejdzie. Druga znowu rozważa i radzi: spróbować okład albo wypłukać rumiankiem. A trzecia rozkazuje: do dentysty i wyrwać. I te myśli robią swoje, kłócą się, przychodzą i odchodzą jak obcy ludzie, a tymczasem to właściwe „ja” siedzi skulone jak zwierzę, kiwa się i nie rozumie nic, tylko ten swój ból. No i jest tam jeszcze ktoś, kto na to wszystko w milczeniu patrzy. Ale to nie jestem ja, to jest ktoś inny. Ja jestem tylko tym biedakiem, którego boli i który się boi.
A potem ta jedna myśl, ta energiczna, powie: dureń, kto patrzy na takie cierpienie. I capnie człowieka za kołnierz i zaciągnie go do dentysty, i jeszcze nad nim stoi, i pilnuje go, żeby nie zwiał. Tu będziesz siedzieć i basta. A potem ta myśl powie głośno: ja nie, rozumiesz, ale ona to powiedziała, ja ją słyszałem i serce mi uciekło w pięty, ona mówi: jeśli pan uważa, panie dentysto, to niech pan ten ząb wyrwie. I teraz jest was dwóch: jeden się boi i zamyka oczy, drugi patrzy na dentystę, na kleszcze i na to przerażone zwierzątko, ale ten drugi to nie ja. I trzask! Nagle w świadomości jakby coś trzasnęło.
Nie ma zęba.
- To szok - powiedział doktor. - Normalna sprawa.
- Normalna sprawa - potakiwał szewc - ale i sprawa szczególna, panie doktorze. Nie wiem, czy pan to kiedyś zauważył. W tej samej sekundzie jakby pana coś zalało. Jakby się nagle oswobodziło to biedne „ja”, osaczone boleścią i strachem, i rozlało się w panu jak rzeka. Nagle ma pan znowu swoje normalne, szerokie "ja", które patrzy, myśli, klapie gębą i interesuje się całym światem. Ile ja tego u dentysty naopowiadałem, niech pan nawet nie pyta.



23.


– Jak się siedzi w towarzystwie mężczyzny, który ponosi koszta poczęstunku i któremu tyle czasu głowę się zawraca, to nie wypada innego mężczyzny czarować i do niego w ten sposób oko walić!
To ona do mnie mówi:
– Wcale mnie tamten typ nie interesuje. Całkiem nawet przeciwnie. Jesteś w grubym błędzie.
A ja powiadam:
– Dobrze wasze porozumiewanie się zauważyłem i jestem tym bardzo obrażony.
Ona zaś na to:
– Nie ma tu żadnego porozumiewania się, tylko podobały mi się u niego złote zęby.
Bardzo ładnie przy świetle elektrycznym błyszczą. Więc dla tego mu się przypatrywałam. A ty zaraz mnie się czepiasz.
Popatrzyłem ja... Istotnie tamten skrzypek miał z przodu dwa górne złote zęby. Nadzwyczaj ładnie to wyglądało. Więc uspokoiłem się ja zupełnie i nawet sam podziwiać go zacząłem. A potem jemu 5 ... posłałem, żeby nam jeszcze raz "Wołgę" zagrali.
No nic. Odprowadziłem ja Irkę, jak zwykle, do domu, a nazajutrz poszedłem do miasta dentysty szukać. A gdy znalazłem, to spytałem go, czy może mi złote zęby wprawić? On zaś gębę mi otworzyć kazał, zęby pooglądał i powiedział:
– Zęby macie wszystkie popsute. Niektóre z nich trzeba powyrywać, inne można leczyć i zaplombować później, a na kilka można koronki dać.
Zrozumiałem ja, że dentysta jest człowiekiem niedomyślnym, więc powiedziałem mu rzeczowo:
– Mnie nie chodzi o leczenie i usuwanie zębów. Ja chcę tylko z przodu wprawić dwa złote zęby dla piękności. Ile to będzie kosztowało?
– Po co wam to? – powiedział. – Przecież przednie zęby macie zdrowe.
– Zdrowe czy nie zdrowe, proszę je powyrywać i wstawić mi złote.
– Jeśli chcecie mieć złote zęby z przodu, to nie trzeba wcale własnych usuwać. Można na nie dać koronki ze złota. Każda koronka będzie kosztowała 20 ... .
Kazałem ja wówczas dentyście zrobić mi cztery złote koronki. Tamten skrzypek miał tylko dwie, ja zaś będę miał aż cztery. To będzie pięknie!
Kilka dni mnie dentysta męczył. Zęby mi opiłowywał. Miarę brał woskiem albo czymś innym. Wreszcie założył mi koronki na zęby. I wspaniale wyszło. Po prostu napatrzyć się ja sam na siebie nie mogłem. Od tego czasu zacząłem ja, chodząc ulicami, zawsze się śmiać, żeby ludziska moje złote zęby widzieli. Jakbym nie żałował pieniędzy, to bym wszystkie złote zęby sobie wprawił.



24.


- Właściwie to jeszcze stomatologiem mógłbym zostać!
- Stomatologiem?!
- A tak. Nie ma się co dziwić. Chodzę do takiego jednego, no mówię wam, że widać po gościu, że tym żyje! Jak mi wyjął nerw z kanału, to rozłożył go na rękawiczce i pokazywał: tu nerw, tu naczynie krwionośne – skurczone, bo w zębie się inaczej układa. I naciąga, żeby mi pokazać jak. A jak już wszedł na temat człowieka, który odkrył, że tytan się tak fajnie komponuje z kością i że dzięki temu robienie implantów jest możliwe, to dosłownie miał wypieki na twarzy! Od razu mi się przypomniało, że jak byłem mały, to miałem specjalne pudełko na stare gumy do żucia. Zbierałem też blistery po tabletkach, bawiłem się, że to zęby i zalepiałem je tą gumą. To była moja ulubiona zabawa w dentystę. No, ale teraz to już za późno, żeby się na stomatologię przestawić – zakończył swoją opowieść.



25.


  Punktualnie o umówionej godzinie zjawiamy się w poczekalni dentystki. Czeka tam tylko jeden pacjent ze spuchniętą jak buła szczęką i obłąkanym wyrazem oczu, drugi jest zapewne już w gabinecie, bo dochodzą nas stamtąd brzęki narzędzi i coś w rodzaju rżenia konia. Obaj jesteśmy w doskonałych humorach. Dowcipkujemy, że Pikul ma szkapę w gabinecie, potem zastanawiamy się, czy konie cierpią na ból zębów i czy warto im wstawiać protezy. Rżenie w gabinecie przechodzi w głośny śmiech, wybitnie ludzki i tak sugestywny, że sami zaczynamy się śmiać. Ale przestajemy, bo na twarzy spuchniętego człowieka pojawia się coś w rodzaju chęci mordu.
  Wreszcie dentystka otwiera drzwi i zabiera go z poczekalni, a my widzimy, że w gabinecie nie było nikogo, głosy zaś pochodzą z nastawionych głośno aparatów; nie zdążyliśmy ustalić: z magnetofonu czy z telewizora.
- To są specjalne nagrania dla dentystów, wiesz? - szepcze Miś.
- Do zagłuszania jęków i krzyków? - zastanawiam się.
- Nie, to są nagrania do rozweselania i ukojenia - mądrzy się Bara-Bara.
  Jesteśmy ciekawi, czy spuchnięty będzie bardzo krzyczał i nasłuchujemy przy drzwiach, ale zamiast krzyku słyszymy słodką „Modlitwę dziewicy".
- Ukoiło go - stwierdza Miś.
  Niebawem efekty dźwiękowe milkną i z gabinetu wyłania się nasz znajomy pacjent. Co za odmiana, wprawdzie z napuchłą wciąż szczęką, choć uśmiechnięty krzywo i makabrycznie, ale za to od ucha do ucha. Jak skazaniec wypuszczony na wolność.
- Jak się pan czuje? - pyta w drzwiach Pikul w rozwianym fartuchu.
- Cudownie - bulgocze napuchły. - Pani jest białym aniołem, dobrą wróżką, złotą rączką!
- A tę szóstkę usuniemy jak opuchlizna zejdzie - przypomina rzeczowo Pikul. Jest pan umówiony na wtorek.
  Uśmiech zgasł na twarzy napuchłego i pozostało tylko tragiczne skrzywienie. Głuchy jęk wydarł się z piersi. Jak człowiek ścigany wybiegł z poczekalni.
  Zrobiło nam się nieco nieswojo i zimno.
- Biedny nerwowy człowiek - westchnęła Pikul. - To są urazy z dzieciństwa. Podobno jak grymasił przy jedzeniu, straszono go dentystkami.
  Wpuszcza nas do gabinetu. Na widok wiertarki, fotela i narzędzi robi mi się zdecydowanie niedobrze, trącam więc Obarę, żeby sam zagajał. Miś jest bardzo dzielny, o wiele dzielniejszy ode mnie, toteż śmiało zabiera głos, by wyłuszczyć nietypowy cel naszej wizyty:
- My właśnie przyszliśmy... - zaczyna i milknie nagle, bo w rękach pani Pikul pojawia się malutkie lusterko do oglądania zębów.
- Wiem po co przyszliście - mówi pani Pikul. - Jesteś trochę zdenerwowany, pewnie pierwszy raz odwiedzasz stomatologa, normalna trema przed premierą, to miewają nawet najwięksi artyści - podaje Misiowi szklankę wody z bąbelkami, - Masz: wypij i rozluźnij się. Nic ci nie zagraża.
- Naprawdę? - Miś miał wątpliwości, bo w rękach pani Pikul prócz lusterka pojawiło się groźne narzędzie z haczykiem na końcu, ale wypił grzecznie.
- Siądź na fotel -poprosiła łagodnie.
- Kiedy ja... pani mnie źle zrozumiała, ja chciałem się tylko dowiedzieć... - zająkał się nieboraczek.
- Porozmawiamy jak usiądziesz - tłumaczy łagodnie Pikul. -Tu taki zwyczaj, że rozmawiamy na siedząco - popycha lekko Misia.
  Oszołomiony Miś siada, a ja podziwiam sprawność dentystki. Widać, że nie pierwszy raz ma do czynienia z upartymi pacjentami. Błyskawicznie zaciska Misiowi na szyi coś w rodzaju sztywnej obroży i unieruchamia mu głowę.
- Co pani robi! - krzyczy Miś.
- Robię to wszystkim nerwowym dzieciom. To dla twojego dobra, żebyś nie dokazywał na fotelu, bo mogłabym ci przebić wiertarką dziąsło albo język.
- Aaa! - zawył Misio przerażony taką perspektywą. - Nie chcę!
- Co powiedziałeś? Powtórz wyraźniej!
- Proszę mnie puścić! - wrzasnął Miś. I był to ewidentny błąd z jego strony, dentystka bowiem tylko czekała, aż otworzy usta 1 zręcznie wsunęła mu rozwieracz szczęk. A gdy zawył żałośnie biedny Misio, napchała mu do ust ligniny i wycie Misia zamieniło się w znacznie milszy dla ucha bełkot. Po tych czynnościach przygotowawczych pani Pikul wsadziła nieborakowi do ust owo straszne narzędzie z haczykiem, tudzież lusterko i zaczęła dłubać po kolei w zębach.
  Przyglądałem się ciekawie z bliska tym zabiegom.
  Udręczony Miś dawał mi oczyma rozpaczliwe znaki żebym interweniował, ale ja, zafascynowany wnętrzem paszczy Misia i szlachetną pracą stomatologa, nie kwapiłem się do jakiejkolwiek interwencji. Pomyślałem, że nic nie zaszkodzi, jak obejrzy Misiowi zęby. Pani Pikul zrobi to z pewnością lepiej i dokładniej niż dentystka szkolna.
- No, tak - orzekła. - Tragedii nie ma, widzę jednak już drobne ubytki, moje dziecko. Lepiej to zrobić od ręki - sięgnęła po wiertarkę. - Nie bój się, powiercimy trochę, ale nie będzie bolało.
Miś zaskowytał cicho. Miał oczy bezbronnego cierpiącego psa. Ten skowyt przypomniał mi płacz naszego basseta Czogori i wzbudził we mnie litość. Uznałem, że pora się wmieszać.
- On nie ma pieniędzy, pani doktor - oznajmiłem głośno. - Nie był przygotowany na plombowanie.
- Nie szkodzi - pani Pikul uśmiechnęła się wyrozumiale. - Zapłaci przy następnej wizycie.
  Leczenie przebiegało bardzo sprawnie. Kilka minut później uwolniła spoconego Misia z fotela i kazała mu suszyć plomby na kanapce.
- Brawo - pochwaliła Misia. - Zachowałeś się jak zuch. Zuch Misio otarł sobie pot z czoła i łzy spod oczu.
- On zawsze był zuchem - powiedziałem do dentystki. - To najdzielniejszy chłopiec w szkole, proszę pani, zahartowany ćwiczeniami jogi i kung-fu.
  Miś łypnął na mnie osuszonym okiem w którym była żądza mordu i chciał powstać z leżanki by rozprawić się ze mną, gdy nagle rozległ się głos dentystki:
- Teraz ty!



26.


  Palę. Ale palę tylko dlatego, że strasznie mnie boli ząb. Pewnie dlatego, że bez przerwy myślałam o zębach Joli. Ale już nie będę! Ząb, ząb, ząb. Przychodzi Ula i daje mi jakąś tableteczkę, co ma pomóc. Ząb rośnie. Biorę dwie. Ząb dalej rośnie i jest wielki jak drzewo. Panie Boże, obiecuję, że już nigdy nie zaniedbam chodzenia do dentysty, będę co trzy miesiące chodziła, ale żeby mnie przestało boleć! Ząb wielki jak dom. Po południu Ula dzwoni do swojego dentysty.
Uprasza go, żeby mnie przyjął. Jadę do Warszawy. W kolejce w ogóle nie ma ludzi, tylko siedzą wielkie, bolące zęby. Za oknami zęby. Na zębach małe, zielone, bolące ząbki. Nie wytrzymam. Wytrzymam. Muszę wytrzymać.
  Dentysta jest uroczy, uśmiecha się - nawet oczy mu się uśmiechają. Uśmiecha się od ucha do ucha. Delikatny, nie jak facet. Sadza mnie i uśmiecha się. Otwieram twarz. Uśmiecha się. Robi zastrzyk. Uśmiecha się. Nie boli! Co za ulga. Antybiotyk, powtórna wizyta za dwa dni. Cudowny uśmiechnięty facet!
  Potem wypisuje rachunek. Nic dziwnego, że jest taki radosny. Już nigdy do niego nie przyjdę. Przestanę palić od poniedziałku.



27.


  Poczekalnia u dentysty, nie wiadomo dlaczego, jest najsmutniejsza jesienią.
  Wystarczy wejść a zrozumiesz, co to jest melancholia. Na stoliku pusta okładka "Przekroju", prospekt "Das winterliche Herzbad Kudowa" i kawałek "Żołnierza Polskiego" z rozwiązaną krzyżówką. W świetle małej żarówki (godzina dziesiąta rano) smutni ludzie na niewygodnych krzesłach.
  Za oknem kapie deszcz. W poczekalni kapią rozmowy.
- Zaraz z początku, jak mnie tylko zaczęło boleć, to bolało i bolało. Myślę sobie: "Poboli i przestanie". A tu boli i boli. Jeszcze mówię do synowej: "Wiesz, boli mnie i boli". A ona powiada: "Co tam, przesadza mama, poboli i przestanie". Bo ona tak zawsze. Dopieroż jak mnie na dobre rozbolało, to już wciąż bolało i bolało.
- Pewnie. Ból zęba najgorszy.
- Bo to głowa czy żołądek to poboli i przestanie. A ząb, to niech Bóg broni: boli i boli. Albo nerka. Ale ząb gorszy.
- Bo ja wiem, czy gorszy?
- Niż nerka?
- Niż nerka.
- Gorszy niż nerka. Boli i boli. Jak mnie tylko zabolało, to zaraz pomyślałam...
  Deszcz kropi.
- Ja to już wolę, nie wiem co niż do dentysty. Jak mi proszę pana, ślepą kiszkę wycinali, to nic nie czułam. A jak zacznie borować, to byś pan wolał, nie wiem co.
- Albo nerw jak wyjmuje.
- Albo jak ząb wyrywa.
- Mnie dziś ząb będzie rwał.
- To niech pan uważa, bo mnie trzy razy obcęgi zakładał i dopiero za trzecim razem jak szarpnął, to razem z mięsem.
- Co pan mówił?! To może ja już kiedy indziej...



28.


Tego wieczoru, kiedy Bernard przybył obejrzeć basen, zeskrobywałem girlandy zielonego kożucha, które wyrosły tuż ponad linią wody. Bernard obserwował mnie przez kilka chwil, po czym przykucnął i pomachał mi palcem przed nosem. Jakimś cudem wiedziałem, co będzie jego pierwszym słowem.

- Non - oznajmił. - Nie musi pan tego zeskrobywać. Trzeba to potraktować odpowiednim środkiem. Przyniosę go.

Porzuciliśmy zielony kożuch i weszliśmy do domu na szklaneczkę, a Bernard zaczął wyjaśniać, dlaczego nie mógł przyjść wcześniej. Okazało się, że cierpiał na ból zęba, ale żaden miejscowy dentysta nie chciał go leczyć z powodu dziwnej przypadłości: Bernard gryzie dentystów. Nie może się powstrzymać. Jest to nieposkromiony odruch. W chwili gdy czuje w ustach badający go palec - chap! - zaciska zęby. Pogryzł już jednego dentystę w Bonnieux i czterech w Cavaillon i musiał udać się do Awinionu, gdzie nie był znany w kręgach stomatologicznych. Szczęśliwie znalazł dentystę, który go pokonał środkiem usypiającym, pozbawiając całkowicie świadomości na czas dokonywania zabiegów. Przemyślny stomatolog powiedział mu później, że ma szczękę pełną osiemnastowiecznych zębów.



29.


Staram się nie słuchać pretensji stomatologa do stanu mojego uzębienia, sama wiem doskonale, że plomba wypadła, a ząb się ukruszył. Pewnie, że mogłam wcześniej zasiąść pod świecącą prosto w twarz lampą, szeroko otworzywszy usta, ale nie mam czasu, zupełnie nie mam czasu, czuję się jak ktoś, kto siedząc na obracającej się szalonym wirem karuzeli usiłuje w przelocie coś pochwycić, przytrzymać, przemieścić, naprawić. Nim zdążę wyciągnąć ręce, obrót unosi mnie dalej, na próżno wychylam się najmocniej jak potrafię i wiosłuję w powietrzu rozczapierzonymi palcami, te usiłowania od początku skazane są na klęskę.
Dentysta znęca się nade mną, a ja rozmyślam nad tym, że wizyta w gabinecie kompletnie zrujnowała ustalony porządek, nie wrócę przed siódmą, to jasne, przetarty z mlekiem banan jest w lodówce, nie pamiętam, czy wspomniałam o konieczności podgrzania w gorącej wodzie. Nadzieja w tym, że Tusia sama podejmie właściwą decyzję.
- Niech się pani nie wierci - karci mnie człowiek w białym fartuchu. - Nie chcę pani skaleczyć.
Chyba najmądrzej byłoby wyrwać ten nieszczęsny ząb. Nie jestem fotomodelką ani prezenterką z telewizji, nie muszę ukazywać w uśmiechu całego uzębienia. Przy uśmiechu Giocondy, dyskretnym i tajemniczym, nikt nie zauważy szczerby z lewej strony. O dykcję też mogę się nie martwić, lekkie seplenienie, ledwo uchwytne uchem, mogłoby mi dodać nawet uroku. Czemu godzę się na tortury pod obojętnym światłem wielkiej lampy?
- Strasznie się pani ślini - stwierdza z przyganą stomatolog. - Szerzej, proszę, buźkę, jeszcze szerzej.
Jeżeli wrócę po siódmej, wieczorna kaszka, kąpiel i nałożenie piżamki spóźnią się prawie o godzinę, wywracając na nice cały ustalony porządek działań. Czy nie można czyścić i zatruwać zęba prędzej? Marudność tych obrzędów ma pewnie uwiarygodnić sumę, którą przyjdzie na koniec zapłacić, uświadomić, ile trudu zadał sobie właściciel dentystycznego fotela, by mi przynieść ulgę w cierpieniu, a za trud trzeba godziwie płacić. To oczywiste.



30.


Jędrek, syn kierownika szkoły, wybił mi górną piątkę, a trzeba wiedzieć, że z zębami miałem problem od urodzenia. Mama miała zęby proste i szykowne, jakby z porcelany. A tato, jak bokser po walce, zdradzał pewne braki. Miałem zęby po ojcu, a co się z tym bezpośrednio wiąże, nie potrafiłem koncentrować się na nauce we wtorki, czwartki i soboty, między godziną 10 a 14. "X! Czy mnie nie słychać? X!" Te słowa, wielokrotnie wypowiadane przez Sewka, pomocnika szkolnego dentysty, dźwięczały mi w głowie, wwiercały się w mózg, doprowadzały do mdłości jak wyrok skazujący na tortury. Nie było sposobu ukryć się przed Sewkiem. Spacerował na przerwie po korytarzu w białym kitlu i nas wyłapywał. Kiedy omijaliśmy go szerokim łukiem, wchodził do klasy podczas lekcji i wyciągał do gabinetu. Wizyta u szkolnego dentysty to była kaźń. Wolałbym przegrać dziesięć walk w "Podziemnym kręgu", niż przeżyć jeszcze raz borowanie u szkolnego dentysty.


===========


Dodane 30 listopada 2013:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:

Rozwiązanie konkursu
Wyświetleń: 7892
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 22
Użytkownik: asia_ 16.11.2013 22:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Tym razem mamy zabawę tylko dla odważnych ;) Od czytania konkursowych fragmentów dreszcze przejdą nawet tych uczestników, którzy nigdy nie mieli problemów z zębami.

Zapraszamy!

Spośród uczestników tego konkursu wylosowany zostanie zdobywca powieści Alyson Richman Zakochana modelka. Zasady losowania: tutaj.
Użytkownik: KrzysiekJoy 17.11.2013 00:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Pierwsza śmiałkini, już po wstępnej wizycie w gabinecie dentystycznym.:-)
1, 7, 10 i 11 odgadnięte (11 bez tytułu wiersza).
Użytkownik: joanna.syrenka 17.11.2013 00:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Chyba muszę się przejść do dentysty... Ale zrobię to nie bez przyjemności, gdyż stomatologa mam przeuroczego, przesympatycznego, młodego i przystojnego ;-) Ostatnio wyznałam mu, że jest "dentystyczną miłością mojego życia"...
Użytkownik: KrzysiekJoy 17.11.2013 01:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Chyba muszę się przejść d... | joanna.syrenka
Brawo dla drugiej, odważnej konkursowiczki. Wyleczyła "nowe ząbki" 5 i 15. :-)
Użytkownik: mika_p 17.11.2013 11:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
A czemu 30, a nie 32? :)
Użytkownik: sowa 18.11.2013 20:36 napisał(a):
Odpowiedź na: A czemu 30, a nie 32? :) | mika_p
Hihi, dobre pytanie! (I też ciekawa jestem odpowiedzi).
Użytkownik: KrzysiekJoy 18.11.2013 21:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Hihi, dobre pytanie! (I t... | sowa
Dwa utwory ze wstępu, i mamy 32, czyli "szczena" kompletna.:-)
Użytkownik: sowa 18.11.2013 21:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Dwa utwory ze wstępu, i m... | KrzysiekJoy
Faktycznie, przecież są te dwie jedynki z przodu! (no bo niby gdzie miałyby być) ;-))).
Użytkownik: KrzysiekJoy 17.11.2013 23:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Gabinet dentystyczny odwiedziło jak do tej pory, siedem dzielnych dziewcząt (jedna przyznała się, że w ogóle nie bała się pierwszej wizyty u stomatologa).
Ciągle leczenia potrzebują fragmenty numer: 6, 9, 12, 14, 16, 18, 19, 22, 24, 25, 27, 29 i 30.
Użytkownik: mika_p 19.11.2013 23:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Mam 2, 7, 5, 10, 25 i 29. Wymienię na cokolwiek innego.

I dobre wieści mam: Joy podpowiada! :)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 20.11.2013 13:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Mam 2, 7, 5, 10, 25 i 29.... | mika_p
W 1 piękne zęby bohaterki zostały ostatecznie sprzedane, gdyż osoby "opiekujące" się jej córką żądały coraz więcej pieniędzy.
Bohater 3 przeżywa to, co każdy w jego wieku (i nie chodzi tu o ów ząb oczywiście :-).
11 - ów utwór mógłby powstać także w krainie, gdzie się urodził rodzic, choć raczej za czasu jego dziadków czy pradziadków, gdy obfitowała ona w mateczniki pełne zwierza. Lecz to nie z tęsknoty za miśkami przemierzył pół świata :-)
W 15 najważniejszą postacią jest inny członek rodziny narratora (i rodzica zarazem).
8 i 20 są w pewnym sensie o tym samym, z tym, że 8 opowiada krótko o wielu gałęziach pewnej dziedziny, a 20 długo, barwnie i obszernie o jednej. A myślałby kto, że powinno być odwrotnie - wszak sarmacki lud z gawędziarstwa słynął i słynie, w odróżnieniu od sąsiedzkiej powściągliwości i konkretności :-).
W 28 oprócz zarośniętego basenu i gryzącego dentystów Bernarda napotkał rodzic mnóstwo podobnych lokalnych osobliwości, ale miał sporo czasu, aby się z nimi oswoić :-).
Poproszę pięknie o 2 i 25.

Użytkownik: mika_p 20.11.2013 16:17 napisał(a):
Odpowiedź na: W 1 piękne zęby bohaterki... | dot59Opiekun BiblioNETki
2. pochodzi z czasów, kiedy samochody, zwłaszcza zagraniczne, określało się marką (a nie marką i modelem, jak teraz) i rozpoznawało po dźwięku silnika. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu
Tatuś wymieniany jednym tchem z innymi tatusiami z epoki.

25. ma tatusia wymienianego tym samym tchem.
Wiek bohaterów odgadniesz czytając, jak się dentystka do nich zwraca, z wieku wydedukujesz typowe miejsce akcji - ale to marna podpowiedź, bo tatuś sporo napisał. Tytułu nie zamataczę, bo nie mam pojęcia, jak to zrobić bez kosmicznego czołgu :|
Chyba że później coś wymyślę.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 20.11.2013 16:49 napisał(a):
Odpowiedź na: 2. pochodzi z czasów, kie... | mika_p
Hehe... rodzica 25 to jestem prawie pewna, tylko z opisów w żaden sposób nie umiem wywnioskować, któreż to z jego dzieciątek :-).
Użytkownik: mika_p 21.11.2013 18:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Hehe... rodzica 25 to jes... | dot59Opiekun BiblioNETki
Ech, gdyby to był konkurs czołgowy, to bym ci napisała, że u pewnej popularnej autorki wśród dzieciątek występuje takie, którym tytuł naszego dusiołka się zaczyna - no ale nie jest.
Niestety, nie umiem pomóc w namierzeniu po treści, bo jej nie pamiętam. Nie przepadałam za autorem, trochę poczytałam, bo właśnie był taki wymieniany jednym tchem :) i odpuściłam, bo nie zachwycał. Autora namierzyłam po charakterystycznym klimacie i po jednym z nazwisk bohaterów, które kilkakrotnie mi się obiło o oczy, a które Joy zostawił, zamiast podstępnie zaiksować, zaigrekować, zazetować :) Potem żmudnie, drogą eliminacji, to nie, to nie, to nie i to też nie, na wpół ślepe strzały i w końcu trafienie.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 21.11.2013 21:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Ech, gdyby to był konkurs... | mika_p
Dzięki serdeczne, chyba mam!
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 22.11.2013 19:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Ech, gdyby to był konkurs... | mika_p
No... mam i 2, dzięki przeogromne!
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 22.11.2013 19:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Ech, gdyby to był konkurs... | mika_p
Aha, i jeszcze co nieco mogę pomataczyć - w razie potrzeby rzuć numerkami!
Użytkownik: benten 24.11.2013 12:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Aha, i jeszcze co nieco m... | dot59Opiekun BiblioNETki
A ja mogę liczyć na 14?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 24.11.2013 21:41 napisał(a):
Odpowiedź na: A ja mogę liczyć na 14? | benten
Wbrew pozorom nie jest to książka humorystyczna, kończy się bardzo smutno, choć narratorka i autorka zarazem starała się zachować swoje poczucie humoru mimo dramatycznych życiowych okoliczności. Cóż z tego, że ma się na miejscu dentystę, jeśli przez dwa lata nie można wyjść z poddasza...
Użytkownik: KrzysiekJoy 20.11.2013 11:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
W konkursie bawi się osiem odważnych kobiet. Większość ząbków już wyleczona, ale 14, 22 potrzebują chyba leczenia kanałowego.:-)
Użytkownik: kliva 27.11.2013 11:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Zachodzę w głowę co to jest 29. Podobno znam, więc irytuje mnie fakt, że nie mogę rozpoznać, do tej pory chociaż te czytane się udawało... Pomoże ktoś z tym istnym bólem zęba?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 27.11.2013 12:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Zachodzę w głowę co to je... | kliva
Przetarty banan, kaszka i piżamka to rekwizyty związane z opieką nad nieplanowaną wnuczką narratorki. W poczekalni czytała książkę, której bohaterka ma takie samo imię i podobny problem, jak jej córka, tylko że w odróżnieniu od w/w córki, sama się dzieckiem zajmuje.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: