Dodany: 01.03.2008 11:48|Autor: aenema
Pani Parker gra...
"Dzięki bogu, że siedziałam, kiedy nadeszła katastrofa. Proszę bardzo, oto komentarz na temat egzystencji. Oto rzut oka w otchłanie, w jakie pogrążyć się jest zdolna istota ludzka. Wszystko, za co mogę być wdzięczna na tym świecie, to to, że siedziałam, kiedy pękła mi podwiązka"*.
Lata dwudzieste. Ameryka. Fokstrot. Alkohol w czasach prohibicji. Drink popijany drinkiem. Inteligenci, którzy nurzają się w świecie dekadenckich melin. W tym wszystkim chodzi o miłość. Taką prawdziwą. Namacalną. Chodzi też o dobry seks. O dobry romans. O dobrego kochanka. Chodzi też o relacje damsko-męskie. O trudności w komunikacji. O trajkotanie przeplatane przeprosinami kobiet. O gburowatość mieszaną z nachalnymi zalotami mężczyzn.
"Gra" to także historia pierwszych wyemancypowanych kobiet. Kobiety mogą już na siebie same zarabiać, ale widać, że mentalnie nadal są uzależnione. W ich świecie nadal króluje skrzywienie androcentryczne (androcentric bias). Podporządkowywanie życia męskiemu spojrzeniu, pożądanie męskiej akceptacji. Brak wiary w siebie. Nadskakiwanie mężczyznom. Zbyt chętne przyznawanie się do głupocinek, słabości... Kobiety zmierzające do wolności, ale jeszcze zniewolone.
Te wszystkie niuanse zręcznie wyłapuje i wyśmiewa w swoich opowiadaniach Dorothy Parker. I za to lubię jej twórczość. Za ironię. Za spostrzegawczość. Za ten jej czarny humor.
---
* Dorothy Parker „Podwiązka”, [w:] taż, „Gra”, tłum. Aleksandra Ambros, wyd. Znak, Kraków 2006, s. 56.
[Recenzję opublikowałam wcześniej w swoim blogu raptularius.blogspot]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.