Dodany: 29.01.2008 10:04|Autor: dansemacabre

Książka: Foe
Coetzee John Maxwell

1 osoba poleca ten tekst.

Kim jesteś, Foe?..


„Foe” to specyficzna powieść autotematyczna. Coetzee podejmuje w niej grę zarówno z samym sobą, jak i z czytelnikami. Napięcie narracyjne wzmacnia nie tylko wartka akcja, ale także stopniowane pytania, na które ani bohaterowie, ani czytający nie są w stanie znaleźć odpowiedzi. Bardzo szybko zorientować się można, iż autor igra z XVIII-wieczną znaną powieścią i jej równie dobrze znanym autorem. Cel jest dość jasny i sprecyzowany, albowiem jest „Foe” pięknym traktatem mówiącym o wielkości pisania, o istocie tworzenia postaci, zdarzeń i emocji oraz o wyższości pisania nad mową i werbalnym wyrażaniem tego, co na kartce papieru nabiera nowego, większego znaczenia.

Na początku poznamy tylko trzy osoby dramatu – to mieszkający od lat na bezludnej wyspie Kruzo, jego sługa Piętaszek oraz Susan Barton, kobieta–rozbitek, wkradająca się w uporządkowane i pełne harmonii życie tych dwojga zagubionych z dala od cywilizacji. Czy skądś to wszystko znamy? Oczywiście, książka jest ciekawą trawestacją „Robinsona Crusoe”, do której podobieństwo podkreśla także język postaci (któż obecnie używa takich spójników, jak „atoli” czy „aliści”?). Na bazie historii spisanej przed wiekami powstaje jednak nowa opowieść, bowiem w centrum zainteresowania czytelnika staje postać Susan. Kobieta próbuje zrozumieć osamotnionego Kruzo, ale nie pojmuje, iż człowiek ten stał się z czasem całkowitym abnegatem, nie oczekuje odnalezienia i powrotu do cywilizacji, oswoił swą samotność i otoczenie wyspy. Tam, gdzie Susan czuje się jak w więzieniu, on oddycha pełną piersią, tłumacząc jej: „Proszę, pani, zapamiętaj jedno: nie każdy człowiek naznaczony piętnem rozbitka jest rozbitkiem w głębi serca”*. Symboliczna śmierć Kruzo po opuszczeniu wyspy także znacząco podkreśla fakt, iż mamy tu do czynienia z bohaterem tragicznym – zakorzenionym na gruncie mu obcym i pozornie nieprzyjaznym.

Susan przejmie z czasem opiekę nad zagubionym Piętaszkiem. On z kolei, prawdopodobnie okaleczony przez swych oprawców, nie jest w stanie wypowiedzieć ani słowa i swoje emocje wyraża jedynie poprzez taniec i grę na flecie. Jego milczenie będzie wymowne i znaczące, niemy czarnoskóry także spełni w powieści rolę swoistego symbolu, a mówić za niego będzie Susan. To ona, opiekując się nim, złoży jednocześnie wielki humanistyczny ukłon w stronę tych wszystkich, którzy nie są w stanie prosić, wyjaśniać, żądać. Ona też będzie największą zagadką opowieści, albowiem okaże się z czasem, iż nie chodzi w „Foe” jedynie o snutą przez nią na początku opowieść. Na kartach powieści pojawi się kolejna osoba, nadająca wydarzeniom dramatyzmu i wikłająca sposób narracji. To tytułowy pan Foe, pisarz i obserwator, którego związek z postacią Susan stawać się będzie coraz bardziej zawikłany. Ona mówi o sobie: „Jestem uosobieniem losu, panie Foe. Jestem tym dobrym trafem, którego zawsze się spodziewamy”**. On być może stanie się kreatorem tego losu, ale rozwiązanie zagadki narracji w tej recenzji zepsułoby przyjemność czytania książki.

Coetzee poruszy w „Foe” wiele problemów. To książka o wpływie inspiracji na wyobraźnię twórczą, o logice skojarzeń pisarskich, konsekwencjach oddawania świata przedstawionego w ręce bohaterów. To także książka o wielkości pisarstwa samego w sobie, o jego nieodłącznym powiązaniu z życiem, o podróży, jaką odbywa bez przerwy świadomość twórcy, błąkając się między tym, o czym pisze, a tym, co na to pisanie wpływa. Wdzięczny i mądry dialog, jaki nawiąże współczesny twórca z XVIII-wiecznym angielskim pisarzem.

Zazwyczaj książki Coetzeego należy „smakować”, jego proza jest dostojna i – na przykład w „Wieku żelaza” – niesie w sobie zbyt przygnębiający ładunek emocjonalny, by uporać się z nim podczas szybkiej lektury. „Foe” pochłania się w ciągu jednego wieczora. Zagadka narracyjna i konceptualna powieści dość szybko przestanie być zagadką, ale i tak książka pasjonuje aż do ostatnich stron. Figlarna, odrobinę ironiczna, ale pełna prawdy i mądrości opowieść, która stanie się bliska każdemu, kto lubi literacką niejednoznaczność i autoironiczny uśmiech twórcy.



--
* J.M. Coetzee, "Foe", tł. Magdalena Konikowska, wyd. Znak, 2007, s. 34.
** Tamże, s. 48.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3531
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: jakozak 07.04.2008 13:24 napisał(a):
Odpowiedź na: „Foe” to specyficzna powi... | dansemacabre
Tak. Książka bardzo interesująca. Chwilami jednak nuży. Gdyby nie to, postawiłabym piątkę. Mocna czwórka.
Użytkownik: ewa_86 22.04.2012 21:55 napisał(a):
Odpowiedź na: „Foe” to specyficzna powi... | dansemacabre
Fakt - zagadka mówiąca o tym, że książka nawiązuje do powieści o Robinsonie, szybko się rozwiązuje, ale pozostaje wiele innych znaków zapytania. Na większość zresztą czytelnik nie dostaje odpowiedzi do samego końca.

Trochę inaczej odebrałam postać Piętaszka i jego relację z Susan. Nie sądzę, żeby była dla niego dobrą opiekunką. Uderzyły mnie bardzo fragmenty, w których uświadamia sobie, że jego apatia nie wynika z głupoty czy okaleczenia, ale po prostu z lekceważenia - on nie chce mieć ze swoją "opiekunką" nic wspólnego. Został wyrwany ze swojego naturalnego środowiska, ale nie miał tyle szczęścia co Kruzo i nie zmarł w drodze na stały ląd. Susan z kolei chce go koniecznie wtłoczyć w swoje wyobrażenie o niewolniku jako o kimś, kto pragnie wyzwolenia i powrotu do ojczystej ziemi.

Bardzo spodobało mi się stwierdzenie w recenzji, że jest to książka opowiadająca o wyższości pisania nawet nad mową. Wiele w tym prawdy!
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: