Dodany: 02.08.2013 13:50|Autor: adas

Chaos Cywilizacji


Prawie na pewno zarzekałem się, chyba także tu, że już żadnej książki Máraiego do ręki nie wezmę. Węgier był dobrym pisarzem, ale nie tak dobrym i istotnym, jak można wyczytać na okładkach polskich wydań i w dziesiątkach recenzji. Jego książki, odkrywane na nowo po dekadach zapomnienia, są jednak mocno staroświeckie, co dla części czytelników jest największym atutem, u mnie zachwyt (bo jednak się pojawia) miesza się ze znużeniem. Márai jawi mi się jako kronikarz czasu tak przeszłego, że niemal nierealnego. Nie pomaga nawet fakt, że sam Márai po wielokroć podkreśla iluzoryczność większości aksjomatów "starego" porządku.

Nigdy nie mów nigdy, mawiają mądrzejsi i bardziej doświadczeni życiowo (a także kursywą głoszą poradniki oraz horoskopy). Sprawdziło się i w mym wypadku. Prawdę powiedziawszy, kiedy odkryłem, o czym jest najnowsza publikowana u nas książka Węgra, nerwowo zastrzygłem uszami i natychmiast pobiegłem do biblioteki.

"Sąd w Canudos" nie rozgrywa się na Węgrzech ani nawet w Europie - fabularną oś minipowieści stanowią autentyczne wydarzenia z dalekiej Brazylii. W 1889 roku obalono w tym kraju cesarza i wprowadzono republikę, co zaowocowało szeregiem protestów i buntów. Najgroźniejszym z nich okazał się ludowy ruch o charakterze religijno-apokaliptycznym. Wokół charyzmatycznego mistyka Antônio Conselheiro, określanego również mianem Doradcy, zgromadził się wielotysięczny tłum wyznawców, który przejął kontrolę nad rozległym obszarem w stanie Bahia. Na nieurodzajnym płaskowyżu sertão zbudowali oni tytułowe miasto z gliny i piachu, z którego przez wiele miesięcy odpierali ataki rządowego wojska. Warunki klimatyczne, brak wody, niedostatki dostaw, a przede wszystkim ideologiczna żarliwość, zamieniły wojnę, z jej choćby tylko pisanymi prawami, w starcie bezwzględnych upiorów.

Brzmi znajomo? Tak, to dokładnie ten sam temat, z którym zmierzył się Mario Vargas Llosa w monumentalnej "Wojnie końca świata" i poniósł (oczywiście moim zdaniem) jedną z największych klęsk w literackiej karierze. Márai wyszedł z tej próby w lepszej formie, nie można go jednak określać mianem absolutnego zwycięzcy tego przedziwnego pisarskiego pojedynku. Był jednak pierwszy, książkę napisał pod koniec lat 60., "Wojna" jest dziełem o kilkanaście lat późniejszym. Nie tylko to pozwala spojrzeć na "Sąd" łaskawszym okiem.

Największym atutem jest spójność przekazu (do pewnego momentu). W wydarzeniach z Canudos Węgier, jak się wydaje, widzi wróżbę największych tragedii XX wieku. W zapomnianym przez Boga miejscu, w stosunkowo niewielkiej społeczności (jeśli porównać ją z europejskimi milionami) rozegrał się dramat mający już wszystkie cechy masowych europejskich szaleństw o kilkadziesiąt lat późniejszych. I tu zmierzyła się Cywilizacja z Chaosem, nowe z tradycją, wolność z porządkiem.

Szczególnie intrygują dwie sprawy. Po pierwsze Márai zaciera granicę między rywalizującymi stronami, tak że nie bardzo wiadomo, kto czego broni. Rodzi się pytanie: Czy aby Cywilizacja nie jest groźniejsza od Chaosu? Chaos to nieujarzmiona siła, ale bez narzędzi Cywilizacji nie może trwać długo. Z kolei Cywilizacja nazbyt chętnie po ujarzmieniu Chaosu bierze nie tylko część "pokonanych" sloganów na swe sztandary, ale i skrzętnie wykorzystuje "nadzwyczajne i jednorazowe" narzędzia stworzone, by go opanować. Po drugie, Węgier tym razem okazuje sympatię barbarzyńcom. Boi się ich, chyba nie rozumie, ale jednak widzi w nich ludzi. Takich samych, jak ci po drugiej stronie. Pokolenie wcześniej, jeszcze na Węgrzech, wnioskując choćby z "Ziemi! Ziemi!", taki podział, na kulturę i barbarię, był niepodważalny.

Problemem "Sądu w Canudos" jest okoliczność, że literacka forma nie wytrzymuje ciężaru podjętej problematyki. Książka rozpada się na dwie części. Do pierwszej, na szczęście dłuższej, nie można się przyczepić, choć znawcy Brazylii pewnie wyczują, że autor w niej nigdy nie był. Márai solidnie się przygotował faktograficznie i stworzył opowieść jeśli nie prawdziwą, to na pewno prawdopodobną. Kłopoty pojawiają się w końcowych partiach książki. Pisarz zdecydowanie przedobrzył. Chciał chyba nadać wydarzeniom w Canudos jeszcze bardziej uniwersalny wydźwięk i w tym celu wprowadził na scenę (właśnie tak, jak w teatrze) bohaterkę z kompletnie innego świata. Nie dość, że jej historia brzmi mało wiarygodnie (nawet jeśli to prawda), to na dodatek diametralnie zmienia wydźwięk końcówki - spór miedzy nią a dowodzącym ekspedycją marszałkiem to przecież kłótnia w rodzinie. Wielkiej, zmierzającej ku krachowi, mieszczańskiej rodzinie. Kurtyna opada przedwcześnie.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 454
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: