Dodany: 23.07.2013 22:39|Autor: anek7

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Znaczy Kapitan
Borchardt Karol Olgierd

Morskie opowieści


Sto lat temu żył sobie w Wilnie pewien chłopiec, który bardzo chciał zostać Indianinem. Do realizacji tego marzenia solidnie się przykładał, hartując swoje ciało i ćwicząc opisywane w książkach indiańskie umiejętności, jednak w pewnym momencie zrozumiał, że rzecz jest niemożliwa do przeprowadzenia. Mógł się nauczyć bezszelestnego poruszania, tropienia zwierzyny, strzelania z łuku i jazdy na dzikim mustangu, jednak jednej rzeczy nie był w stanie zrobić - nie mógł zmienić koloru skóry...

Na szczęście w jego ulubionej książce o Indianach była historia o hiszpańskich przemytnikach i ilustracja przedstawiająca żaglowiec i wspinającego się po linie marynarza. I tak niedoszły czerwonoskóry postanowił zostać marynarzem. Przez następne kilka lat wytrwale ćwiczył, rozwijał muskulaturę, trenował lekkoatletykę, gimnastykę i akrobatykę oraz podnoszenie ciężarów i zapasy. Uczył się też pilnie języka francuskiego, bowiem wybierał się do jednej z francuskich szkół morskich. Na szczęście, zanim kandydat na wilka morskiego zdał maturę, powstała pierwsza polska szkoła morska (Szkoła Morska w Tczewie) i do niej skierował swoje kroki młody wilnianin. Pomimo przeciwności losu (przy pierwszym podejściu nie przeszedł badań lekarskich), nie zrezygnował ze swojego marzenia i wreszcie w 1925 roku został przyjęty na wydział nawigacyjny tczewskiej szkoły. Tak rozpoczęła się morska przygoda Karola Olgierda Borchardta, kapitana żeglugi wielkiej i najwybitniejszego polskiego pisarza marynisty.

Pierwszym statkiem, na którym zaokrętował się młody Karol, był szkolny żaglowiec "Lwów", którego dowódcą był kapitan Mamert Stankiewicz. Po ukończeniu szkoły w 1928 roku pływał Borchardt na różnych jednostkach i z różnymi kapitanami, jednak większość jego oficerskiej kariery związana była ze statkami dowodzonymi przez Stankiewicza - "Polonią", "Piłsudskim", wreszcie "Batorym". W 1938 roku został zastępcą dowódcy "Daru Pomorza", jednak wybuch wojny po raz kolejny połączył jego ścieżki jego i kapitana Stankiewicza. Na pokładzie przerobionego na transportowiec "Piłsudskiego" mieli pływać razem w konwojach. Niestety, w listopadzie 1939 roku statek został zatopiony, a jego kapitan zmarł, ratując członków załogi...

Karol Borchardt został ranny w tej katastrofie, a kiedy po wyzdrowieniu udał się na grób swojego wieloletniego dowódcy, złożył mu obietnicę, że napisze o nim serię opowiadań - utworów miało być 37, bowiem 3 i 7 były ulubionymi liczbami kapitana Stankiewicza. Przyrzeczenia swojego dotrzymał, wspomnienia o kapitanie Stankiewiczu ukazywały się w prasie, a potem doczekały się wydania książkowego - w 1960 roku światło dzienne ujrzała książka "Znaczy Kapitan" (tytuł nawiązuje do słowa, którym kapitan Stankiewicz zaczynał niemal każdą swoją wypowiedź).

"Znaczy Kapitan" to książka o morzu i ludziach, którzy pokochali je bezgraniczną miłością. To opowieść o wielkiej przygodzie, która czeka za horyzontem, ale też o ciężkiej i często niebezpiecznej codziennej pracy marynarzy. Jako że pisał ją oficer nawigator, nie mogło w niej zabraknąć szczegółów technicznych z jego specjalności, są też fragmenty mówiące o sprzęcie i maszynach, dzięki którym statki mogą poruszać się po morzu, ale te opisy są na tyle rzadkie, że nie nudzą, a wręcz pomagają poczuć atmosferę panującą na mostku transatlantyku.

Autor miał to szczęście, że rozpoczynał swoją karierę jeszcze na żaglowcu i pierwsze 11 opowieści dotyczy rocznego pobytu na szkolnym "Lwowie" - romantyzm, przyjaźń, praca, ale i zabawa, ogromny entuzjazm - to najważniejsze cechy tej części zbioru. Dużą część załogi stanowili uczniowie; trzymały się ich psoty, ale w razie potrzeby potrafili stanąć na wysokości zadania, nieważne, czy chodziło o walkę ze sztormowym wiatrem, czy o wizytę u króla Szwecji.

Pozostałe teksty dotyczą już statków motorowych, które obsługiwały linie europejskie, oraz transatlantyków. Tu większość pracy wykonywały już maszyny, jednak nawet najbardziej zaawansowana technologia nie mogła zastąpić kompetentnych oficerów. A kompetencje swe zawdzięczali nie tylko szkole, ale i dowódcy - mieli bowiem możliwość uczyć się zawodu od jednego z najlepszych kapitanów tamtego okresu.

Stworzony przez Borchardta literacki portret kapitana Stankiewicza ukazuje nam człowieka niezwykle opanowanego, poważnego, niemal zupełnie pozbawionego poczucia humoru, wymagającego, ale równocześnie sprawiedliwego wobec podwładnych, fachowca i nie spoufalającego się z załogą służbistę (w tym akurat przypadku nie jest to wada - od przestrzegania regulaminu zależało często życie załogi i pasażerów). Na podstawie tej krótkiej charakterystyki można by przypuszczać, że taki dowódca to dla załogi istny dopust boży, tymczasem czytając kolejne teksty, szybko dojdziemy do wniosku, że podwładni darzyli swojego kapitana ogromnym szacunkiem i sympatią i robili wszystko, aby zasłużyć na jego akceptację. Pływanie z kapitanem Mamertem Stankiewiczem było swego rodzaju nobilitacją, której dostąpić mogli tylko najlepsi.

Karol Borchardt przyznaje w kilku tekstach, że nie posiada talentu literackiego, szkolne wypracowania pisał w stylu telegraficznym i zadanie, Którego się podjął, jest dla niego poważnym wyzwaniem. Być może niektórych razić będzie nieco naiwny styl tych opowieści, nadmierny entuzjazm autora i koloryzowanie rzeczywistości, ale, cytując słowa pewnej szanty:

"Może ktoś się będzie zżymał,
Mówiąc, że to zdrożne wieści,
Ale to jest właśnie klimat
Morskich opowieści"

I taki klimat udało się autorowi odtworzyć na kartach tej książki. Serdecznie polecam tę lekturę, a sama zabieram się za kolejną morską opowieść, która wyszła spod pióra Karola Olgierda Borchardta, pt. "Szaman morski".

[Tekst opublikowałam na swoim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5539
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: kocio 28.07.2013 13:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Sto lat temu żył sobie w ... | anek7
W każdej recenzji tych opowiadań już na samym początku, i to wielkimi literami, że to jest gejzer humoru! Ja nigdy się nie znałem na żeglarstwie, a nawet jak już popłynąłem, to i tak nie stało się to moje hobby żadne, natomiast "Znaczy kapitana" (tak jak i "Szamana morskiego") przeczytałem ze dwa razy i pysk mi się cieszył od ucha do ucha.

Swoją drogą muszę sprawdzić, czy gdzieś jest dostępne nagranie Szamana w wersji Bogusza Bilewskiego, które było kiedyś emitowane w Polskim Radiu. Genialna interpretacja!
Użytkownik: nnbobak 02.08.2013 14:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Sto lat temu żył sobie w ... | anek7
Bardzo dobry kawałek lektury, znaczy książki. W każdym bądź razie, cieszę się że polecono mi książkę, mimo początkowej oceny po okładce, dobrze że jednak otworzyłem i wczytałem się głębiej. Książka porywa, jak wiatr żagle.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: