Dodany: 20.01.2008 13:22|Autor: pawelpe

"Kod Leonarda da Vinci" w obszarze filozofii i duchowości


Duże rozczarowanie graniczące z obawą, czy ta książka nie może być nie tylko umiarkowanie, ale wręcz bardzo szkodliwa. Oceniłem ją nisko, ale od razu chcę zastrzec, że w skali względnej (w porównaniu do naprawdę dobrych książek, innych staram się nie czytać), no i przez pryzmat moich wysokich oczekiwań.

Miało być:

- renomowany autorytet w dziedzinie filozofii/religii/etyki, twórca unikatowego, zintegrowanego systemu filozoficzno-duchowego, łączącego elementy Wschodu i Zachodu,
- trudne treści filzoficzne podane w sposób lekki i "oplecione" wokół autentycznej historii życiowej,
- uznany bestseller, bardzo wysokie oceny w Biblionetce, a jednocześnie profil nie-katolicki, który gwarantował odsianie pozycji, których wysoka ocena mogła wynikać z powodów typu "ksiądz proboszcz poleca".

Jest:

Filozofii i integrystycznego modelu w tej książce jest bardzo mało. Co więcej, co do rozdziału, gdzie jest jej najwięcej, autor mówi: niekonieczny, można pominąć. A jeśli pominiemy, co zostaje? Pozostaje historia o umieraniu na raka żony, która, zdaniem autora, w wyjątkowy sposób sobie z tą ekstremalną sytuacją poradziła. Ja jednakże mam problem, jakie przesłanie z jej postępowania płynie dla mnie. Bo np. sam autor w zakończeniu podkreśla, że tak sobie świetnie radziła, że w szpitalu w Bonn ustawiały się do niej kolejki personelu i chorych. Tylko czy aby taka wyjątkowa postawa w obliczu śmierci nie jest silnie uwarunkowane predyspozycjami osobowościowymi (Treya była ponadprzeciętnie inteligentna)? Albo czy o to chodzi, żeby także w takich sytuacjach terminalnych dokonywać osiągnięć w amerykańskim stylu? Co więcej, Ken Wilber dość otwarcie przyznaje, że słabo sobie radził z sytuacją opiekuna, pomimo swojego rozbudowanego systemu filozoficznego. Ja np. mam wrażenie, że Treya, osoba o bardzo aktywnym profilu osobowościowym, w dużym stopniu czerpała nadzieję i siłę z kolejnych terapii tradycyjnych i nietradycyjnych, których próbowała. Terapii bardzo kosztownych, w renomowanych ośrodkach europejskich i amerykańskich. Czy czytelników byłoby stać na te wszystkie próby różnych metod w analogicznej sytuacji? Czy też nie musieliby zastanawiać się nad szkodliwością różnych terapii, bo po prostu mieliby dostęp tylko do jednej?

Nie jestem znawcą takiej literatury, ale mam wrażenie, że takich książek opisujących walkę z rakiem mogło powstać całkiem sporo. Jej wyższą wartość miała stanowić filozoficzno-religijno-etyczna otoczka. Tylko że jej jest tyle, ile historii sztuki w "Kodzie Leonarda da Vinci".

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5395
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 8
Użytkownik: Wera22 22.01.2008 20:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Duże rozczarowanie granic... | pawelpe
Bardzo ciekawe refleksje.Własnie niedawno skończyłam czytać tą ksiażkę.
Jedną z rzeczy, które poruszyły mnie najbardziej,była właśnie postawa Kena Wilbera jako osoby wspierającej. W moim przekonaniu trzeba mieć ogromną siłę,żeby poradzić sobie tak jak on w tej roli. To, iż uznaje,że słabo mu szło,nie oznacza, że czytelnik tak samo to oceni. Właśnie jego postawa i sposób radzenia z sytuacją sprawiły,że zaczełam sie zastanawiać czy innym chorym ta ksiażka może pomóc,kiedy koło nich nie będzie kogoś tak wrażliwego, inteligentnego i wspierającego jak obok Trei.
Druga sprawa, która mnie pobudziła do refleksji po przeczytaniu tej opinii to kwestie finansowe. Czytając książkę też myślałam o tym, kogo by było stać na te wszystkie terapie, pod koniec Treya wspomina w jednym zdaniu o trudnościach materialnych związanych z leczeniem. Wtedy pomysłałam,że nie wiemy jak oni sobie do końca z tą sytuacją radzili, może celowo nie o tym miała być ta książka? Może zatraciłaby swój duchowy klimat?
Wydaje mi się także, że w rozdziale 11, który Wilber proponuje ominąć, jeśli kogoś nie interesuje, filozofii jest sporo, ale nie tylko. Głęboka filozofia życiowa jest w wielu słowach Trei, kiedy mówi o codziennej walce i tak samo w wielu przemyśleniach samego autora. Choćby w przytoczonym tutaj,za Wilberem cytacie:
"Róże pod moim oknem nie maja żadngo zwiazku z tymi,które przekwitły, ani z tymi, ktore zakwitną po nich.Są jakie są; żyją dziś z Bogiem. Dla nich czas nie istnieje. Róża po prostu jest - doskonała w każdej chwili swojego istnienia. Człowiek zaś wybiega w przyszłość albo wspomina; nie żyje teraźniejszością, lecz z oczyma zwróconymi poza siebie opłakuje przeszłość lub nie bacząc na bogactwa, które go otaczają, staje na palcach, by dojrzeć przyszłość. Nie może być szczęśliwy i sliny, jeżeli nie żyje w zgodzie z chwilą obecną"
I ostatnia sprawa, która mnie zastanawia. To, że Treya była ponadprzeciętnie inteligentna i w związku z tym tak pięknie zmagała się z chorobą nowotworową - jestem głęboko przekonana, że to miało ogromne znaczenie, ale właśnie dlatego ta postawa może stanowić drogowskaz/wskazówkę dla wielu przeciętnie inteligentnych. Ponadto być może dzięki takiej inteligencji zauważała wiele szkodzących, a także wspierających zachowań osób otaczających chorych na nowotwór i potrafiła ubrać swe obserwacje w słowa. Może to stanowić pomoc dla tych, którzy są przy chorym na raka.
Jestem ciekawa, dlaczego obawiasz się, że ta książka może być bardzo szkodliwa?
Użytkownik: a_g_a_e 24.01.2008 19:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Duże rozczarowanie granic... | pawelpe
"Filozofii i integrystycznego modelu w tej książce jest bardzo mało" - jeśli jesteś naprawde zainteresowany ta tematyka, polecam serdecznie pozostale pozycje K.Wilbera, ktore nie pozostawiaja watpliwosci, iz jest to "renomowany autorytet w dziedzinie filozofii/religii/etyki, twórca unikatowego, zintegrowanego systemu filozoficzno-duchowego, łączącego elementy Wschodu i Zachodu". Temat tej ksiazki byl, jak mi sie wydaje inny, a watki filozoficzne pojawialy sie jedynie "na marginesie".

Tresci "umiarkowanie, ani wrecz bardzo szkodliwych" nie znalazlam.

"Czy czytelników byłoby stać na te wszystkie próby różnych metod w analogicznej sytuacji?"- nie wiem czy byloby mnie stac i nie wiem dlaczego mialabym sie nad tym zastanawiac???

Wydaje mi sie, ze K.W z wielka szczeroscia i pokora opisal swoja droge jako opiekuna i chyba ta pokora tak mnie urzekla. W obliczu cierpienia bliskiej osoby, jestesmy wszyscy tak samo nieporadni i tak samo bezsilni, bez wzgledu na to, z jakiego jestesmy kontynentu, jakie mamy wyksztalcenie i jaki jest stan naszego konta.


"...w porównaniu do naprawdę dobrych książek, innych staram się nie czytać" -to skad wiesz, ze zle, sa zle, skoro ich nie czytasz???:))) Bardzo przydatna umiejetnosc.



Użytkownik: pawelpe 26.01.2008 17:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Duże rozczarowanie granic... | pawelpe
Trochę jestem zaskoczony zaistnieniem komentarzy do mojej recencji. Odpowiadem integrystycznie na elementy obu komentarzy.
Szkodliwość: ja odbieram tę książkę jako pewne wskazanie jak postępować w życiu na przykładzie historii ekstremalnej. Możemy chyba się zgodzić, że jeżeli człowiek radzi sobie w takiej sytuacji to reszta to pestka. Na pewno łatwiej budować holistyczne podejście do życia i system wartości mając odpowiedzi na takie sytuacje. Tylko, że właśnie ja mam wrażenie, że z tej książki nie wynika mądre przesłanie. To jest tylko opowieść, nie ma puenty, właśnie brak głębi duchowej. Jeżeli ktoś chce coś z tej książki zaadaptować do swojego podejścia do życia to nie bardzo wiem co i mam obawy, czy będzie to pożyteczne (choć z tym że może być bardzo szkodliwa, to rzeczywiście przesadziłem - to pewnie emocjonalne sformułowanie w rozczarowaniu po przeczytaniu). Odwrócę dyskusję - co wam się tak bardzo podobało w tej książce? Zgrabnie opisanych, wzruszających książek są pewnie tony, ale czas jest dobrem najbardziej deficytowym. I zawsze istnieje koszt alternatywny (przeczytania innych książek). Do tych największych, na które na pewno nie szkoda czasu ta nie należy.
Użytkownik: Wera22 19.09.2008 23:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Trochę jestem zaskoczony ... | pawelpe
Po pierwsze, przepraszam, ze odpisuje na Twoje pytanie dopiero teraz.
Po drugie - co mi sie podobalo?
Pisze teraz prace,ktora dotyczy zmagania sie rodziny z choroba zagrazajaca zyciu dziecka, a ze szukam roznych materialow do czesci teoretycznej, natrafiam na wiele blogow osob smiertelnie chorych, badz ich bliskich. I teraz juz umiem wyrazic,co mi sie podoba w tej ksiazce.
Ona sprawia,ze nie musisz byc chory,nie musisz miec umierajcego w poblizu,zeby docenic cos,ponad dobra materialne,kariere itp. Pokazuje rozwoj duchowy istoty ludzkiej,chorej i zdrowej. I jezeli sprawi,ze choc jeden zdorwy czlowiek, nie majacy kontaktu ze smiercia, zastanowi sie nad tym, co w zyciu tak naprawde ma wartosc - to juz sukces.
No to by bylo na tyle - wracam do swoich zajec i pozdrawiam.
Wera
Użytkownik: Annvina 14.03.2008 09:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Duże rozczarowanie granic... | pawelpe
Mama takie pytanie - czy wszystkie książki Wilbera to powieści? Spotkałam się jakiś czas temu z opinią, że Wilber to dosłownie guru, jego książki uczą jak żyć, tłumaczą wszystko (cokolwiek to "wszystko" znaczy) i w ogóle dzięki nim można zrozumieć wszelkie mechanizmy rządzące światem. Opinia nie moja, ale jak widać skrajnie pozytywna. Po tej recenzji jestem całkiem zdezorientowana. Nie bardzo spodziewałam się filozofii ubranej w powieść i to jeszcze oplecionej wokół choroby nowotworowej, raczej traktau filozoficznego samego w sobie. Czy książki Krótka historia wszystkiego i Integralna teoria wszystkiego to także powieści, czy "czysta" filozofia?
Użytkownik: Annvina 14.03.2008 09:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Mama takie pytanie - czy ... | Annvina
Przepraszam, oczywiście miało być "mam takie pytanie", za szybko kliknęłam Dodaj ;)
Użytkownik: jazim 06.11.2008 17:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Duże rozczarowanie granic... | pawelpe
Tak sobie czytam tą recenzję i wydaje mi się, że podchodząc do niej dosłownie widać tylko kolejną historię o umieraniu. Jednak ta historia była dla mnie tylko tłem do bardzo wielu przemyśleń Wilbera, których większości nie "podał na tacy" jak w innych swoich książkach. Właśnie dlatego Wilber mówi, że rozdział z czystą teorią można spokojnie pominąć. Tym razem trafia w serce a nie w umysł, głównie za sprawą swojej żony. Książka zwłaszcza bardzo potrzebna ludziom zapatrzonym w niego niczym w Jezusa, niosącego zbawienie. Okazuje się, że Wilber to nie mistyk, to wspaniały umysł, twórca niesamowicie spójnego i jakże prawdziwego systemu filozoficzno-duchowego, ale nie do końca potrafiący wprowadzić go w swoje życie.
Użytkownik: Anerian 07.04.2010 13:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Duże rozczarowanie granic... | pawelpe
A ja chciałabym się zapytać, co uważacie za największe błędy, które popełnił Wilber, które uczyniły go bardziej nieszczęśliwym?
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: