Dodany: 26.06.2013 22:58|Autor: dot59
Inspiracje, fascynacje, rozmyślania
Życie i myśli ludzi pióra to temat, który budzi moje nieustające zainteresowanie bodaj od czasu, gdy dziecięciem bardzo nieletnim będąc, przeczytałam przeuroczą fabularyzowaną biografię Jana Kochanowskiego – „Kto mi dał skrzydła” Janiny Porazińskiej. Z czasem oprócz biografii przyszedł czas na autobiografie, dzienniki, eseje, wywiady, w których bardziej niż same fakty zajmuje mnie to, jak pisarz/poeta owe fakty postrzega, co go kształtuje, co zajmuje jego umysł, czego szuka u innych autorów, a czego oczekuje od swoich czytelników. Toteż kiedy podczas ostatniej wizyty w bibliotece wpadła mi w oko solidnej grubości książka z nieco prowokacyjną grafiką na okładce (na ciemnoczerwonym tle stylizowany akt postaci o baśniowej aparycji: złocistorude ciało, od stóp do szyi kobiece, z głową pół-ludzką, pół-lisią, ułożone wygodnie na zwiniętej w kłębek płomiennoczerwonej puszystej kicie), wystarczył mi jeden rzut oka do środka, by stwierdzić, że nie tylko należy do pożądanego gatunku, ale też z dużym prawdopodobieństwem dostarczy mi solidnej porcji czytelniczej satysfakcji.
I rzeczywiście, choć wszystkie książki Marty Fox, które dotąd przeczytałam, zrobiły na mnie dobre wrażenie, to na określenie „Autoportretu z lisiczką” słowo „dobry” zdecydowanie nie wystarcza. Podobnie jak „Święta Rito od rzeczy niemożliwych”, również i on jest uroczą miksturą gatunków i konwencji. Tu fragmenty typowo wspomnieniowe, tam notowane na gorąco scenki z codzienności (w tym intermedia – rozkosznie zabawne dialogi, w których główną rolę odgrywa kilkuletni wnuczek Pawcio), gdzie indziej refleksje na temat lektur, spektakli teatralnych, wydarzeń opisywanych w mediach, rozmyślania nad różnymi aspektami pracy twórczej, portrety osób ważnych dla autorki, wiersze własne (ach, dlaczego nie więcej?) i cudze, opowiadanie, kawałek wywiadu, urywki listów od czytelniczek… Ni to dziennik, ni to autobiografia, ni zbiór felietonów czy esejów – taki literacki kolaż. Mimo pozornego bezładu – bo niełatwo się tu doszukać jakiejś symetrii, jakiegoś usystematyzowanego układu treści (niektóre partie między intermediami składają się z dwóch czy trzech tekstów o podobnej tematyce, ale nie jest to regułą) – nie ma mowy o chaosie przytłaczającym, przyprawiającym czytelnika o poczucie zagubienia; jeśli już, jest to raczej ten rodzaj chaosu, który panuje w naszych zmysłach, gdy znajdziemy się w jakimś miejscu nowym a urodziwym: jednym okiem ogarniamy detale architektoniczne mijanych budynków, drugim barwy owocowo-warzywnej mozaiki na straganach, a obydwoma po trochu widok na zatokę z płynącymi stateczkami, uszy wychwytują dźwięki odmienne od tych, do których jesteśmy przyzwyczajeni, nozdrza łapią wonie dochodzące z miejscowych jadłodajni, z drzew kwitnących w alei, z rybackiego portu – ale wszystko to się po chwili stapia w jeden piękny i harmonijny korowód wrażeń.
W zasadzie, gdyby się uprzeć, można by „Autoportret z lisiczką” czytać jak „Grę w klasy”, poruszając się między rozdziałami według sekretnego klucza. Skojarzenie z tym utworem to zresztą wcale nie przypadek; niejeden czytelnik z radością odkryje w autorce pokrewną duszę, gdy w jednym z pierwszych rozdziałów przeczyta, jak i jej „Cortázar wywrócił świat do góry dnem”*, jak zaczarowana jego twórczością rozpoznawała w sobie to Magę, to Oliveirę, a ponad wszystko – kronopia. A ktoś inny, kto tych wrażeń nie podziela, może przypomni sobie, jak sam chciał kiedyś napisać list do ulubionego twórcy i bał się, i wstydził, aż nie było już do kogo pisać…
Tego odkrywania wspólnych fascynacji, wspólnych przemyśleń i poglądów może być o wiele, wiele więcej. I nie tylko wtedy, gdy sami piszemy lub próbowaliśmy pisać, bo poza inspiracjami literackimi, rozważaniami o pisaniu jako rzemiośle i jako sposobie na życie, opowieściami o relacjach z czytelnikami jest jeszcze sporo kwestii, w których pisarka ma coś do powiedzenia. Na przykład miłość. Albo wychowanie dzieci. I o wszystkim mówi piękną polszczyzną, czasem z lekka potoczną – jakby pisała list do przyjaciółki – ale i wtedy zadbaną, dopracowaną, aż bierze pokusa, by wypisać sobie jeden cytat, drugi, dziesiąty…
Doskonała lektura, z gatunku tych, które budzą chęć zaprzyjaźnienia się z autorką, a gdyby to nie było możliwe, przynajmniej sięgnięcia po te jej książki, których jeszcze się nie zna.
---
* Marta Fox, „Autoportret z lisiczką”, wyd. Dom Wydawniczy Mała Kurka, Warszawa 2013, s. 38.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.