Dodany: 25.06.2013 06:06|Autor: olina

„Wielcy ludzie nigdy nie tracą nadziei”[1]


Okładka


Postradać bogactwo to zgryzota? A skąd! ZGROZA! Ale tylko wówczas, gdy bogactwem owym jest słowo pisane. Czy w świecie obrastającym w elektroniczne gadżety dziecko poczuje bezmiar rozpaczy Wielkiego Bajarza, stojącego w obliczu utraty stworzonych przez siebie bajek? Nowe wydanie „Podróży pana Kleksa”, okraszone rycinami Surena Vardaniana, pozwala łatwo sprawdzić – już po odczytaniu dziecku fragmentu – czy będzie słuchało z błyszczącymi oczyma, czy uśnie, czy przerwie zniecierpliwione.

Kiedy w Bajdocji nie znano jeszcze czarnego atramentu, pisano białym, a co! Miał on tę przewagę nad swym smolistym odpowiednikiem, że uczniowie mogli nim bezkarnie wypisywać głupstwa, natomiast jego bezsprzeczną wadą było, iż prowadzący księgi rachunkowe tracili dane. Czymże jest jednak rachunkowość przy bajkopisaniu?! W kraju, w którym władcą zostaje autor najpiękniejszych bajek, brak możliwości ich spisywania urasta do problemu rangi państwowej. Na szczęście w stolicy Bajdocji, Klechdawie, zjawia się Ambroży Kleks, doktor filozofii, chemii i medycyny, uczeń i asystent doktora Paj-Chi-Wo, profesor matematyki i astronomii uniwersytetu w Salamance, oferując Wielkiemu Bajarzowi – Apolinaremu Mrukowi swoje usługi. Podejmuje się dostarczyć barwnik przed upływem roku.

Pan Kleks wyrusza wraz z załogą trójmasztowca na poszukiwania czarnego atramentu. Wszyscy Bajdoci na pokładzie piszą bajki, za wyjątkiem oślepionego przez piratów sternika. O ile stery może przejąć wszechstronnie utalentowany pan Kleks, o tyle obowiązków kucharza pokładowego już nie. A ten przypala strawę na potęgę – zad cielęcy się nie uchowa, o perliczkach nie wspominając, gdy Telesfor doznaje przypływu weny. Jak to być może, że marynarze nie pomarli z głodu? Nie zdążyli; okręt wpada nagle w strefę martwego wiatru. Olbrzymia szczelina w dnie morskim wsysa słup wody, który porywa statek, wciągając go do podziemnej Abecji. W krainie tej poza sześciorękimi Abetami żyją żar-ptaki, amalikotekotendron (dziecko śmieje się już z samych nazw), żywiący się własnym ogonem, ustawicznie mu odrastającym, oraz – o radości – wydzielające czarny barwnik atramentnice.

Z beczkami wypełnionymi atramentem wyprawa rusza dalej. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu Co może się wydarzyć w czasie tak dalekiej ekspedycji? Do czego zdolny będzie człowiek, który robiąc zeza do środka, zdwaja siłę wzroku, oraz z powodzeniem stosuje metodę „spiralnego kręćka pępka”? Maluchy rozumieją to najlepiej, bo nie mają umysłów zapaćkanych praktycznością logiki.

Krystyna Brzechwa powiedziała: „To wielka rzecz, że przez tyle lat dzieci pamiętają o Janie Brzechwie, który nigdy ich nie pouczał, a tylko bawił”[2]. Moim zdaniem – pouczał, ale w przyswajalnych dawkach. Obserwując królową Abę, Arcymechanika, Nadmakarona czy Pigularza II, mały odbiorca dowiaduje się, jak trudno o mądrego i dobrego władcę. Poznaje prawdy o świecie: wszelka przesada, w tym bezduszny perfekcjonizm, rodzi zło, życie wyłącznie pracą pozbawia dobroci, wygląd zewnętrzny bywa złudny, a obietnice są po to, by ich dotrzymywać. Dlaczego Kleks w ogóle wyrusza na poszukiwania atramentu? Bo chce ocalić bajki od zapomnienia. A czego żąda w zamian od władcy Bajdocji? „Wartościowe nagrody daje się robigroszom i obieżyświatom. My, uczeni, pragniemy tylko dobra ludzkości”[3].

Brzechwa zaskakuje oryginalnością i pomysłowością. Opisuje pudełeczko będące jednocześnie radioaparatem, zapalniczką, latarką elektryczną, muchołapką i maszynką do strzyżenia, oraz inne cuda techniki: „Płyty przesuwały się automatycznie i otwierały raz po raz przejścia, korytarze i tunele, w które wjeżdżały lub z których wyjeżdżały najrozmaitsze pojazdy. Ruch na dworcu regulowała skomplikowana sygnalizacja dźwiękowo-świetlna. (…) Wszystko to odbywało się z niezwykłą precyzją, a przy tym bez udziału jakichkolwiek widzialnych istot”[4].

Określenia w rodzaju „z szybkością dwunastu supełków na godzinę”[5], „o godzinie piątej czasu podwieczorkowego”[6] – to mrugnięcie do czytelnika, podobnie jak fragment, w którym marynarze dostrzegają banderę z czaszką i Kleks spodziewa się spotkania z korsarzami. Jakież jest jego zdziwienie, gdy statek okazuje się okrętem flagowym Prowizora Przylądka Aptekarskiego i Obojga Farmacji. „Rozumiem – rzekł po namyśle pan Kleks. – Trupia główka to znak używany przez aptekarzy do oznaczania leków trujących i niebezpiecznych. Z korsarzami łatwiej byłoby się dogadać. Ale trudno, nie mamy wyboru”[7].

Hmm, co prawda, to prawda...



---
[1] Jan Brzechwa, „Podróże pana Kleksa”, wyd. Skrzat, 2013, s. 68.
[2] Tamże, tekst z okładki.
[3] Tamże, s. 15.
[4] Tamże, s. 55.
[5] Tamże, s. 107.
[6] Tamże, s. 139.
[7] Tamże, s. 120.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1865
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: