Dodany: 10.06.2013 20:46|Autor: szlonko

Kim jest John Galt?


Kim jest John Galt? To pytanie, które pojawia się na kartach książki bardzo często. Pytanie głównie retoryczne - choć czasami pada w sensie dosłownym; najczęściej jest wyrazem zniechęcenia, obojętności i braku woli walki z coraz bardziej pogarszającą się rzeczywistością. Książka Ayn Rand jest powieścią, opowieścią o walce kapitalizmu z socjalizmem, romansem, manifestem filozoficznym poglądów autorki... mieszanką doskonałej prozy o fabule tak wciągającej, że trudno odłożyć ją na bok - chociażby po to, żeby się chwilę przespać (ze względu na objętość, przeczytanie "za jednym razem" może być trudne... ale tu zostawiam pole dla wytrwałych lub po prostu lubiących wyzwania).

Pierwotnie tytułem powieści miał być "Strajk" - nie jest to jednak opowieść o strajku uciemiężonych robotników, lecz o proteście przemysłowców i ludzi wytwarzających dobra przeciwko wszystkim, którzy chcieliby je otrzymywać za darmo, bo ich akurat nie mają, czy w imię dobra wspólnego. Jest to manifest w obronie moralności, lecz moralności bardzo specyficznej - moralności mówiącej, że praca jednostki powinna mieć cenę, wytwarzane dobra - swoją wartość. Jedni nie powinni oczekiwać, że szczęściem innych będzie oddanie im tego, co wytworzą, na co zapracują, za darmo - dla szczęścia wyższego (chyba że ktoś sam tego zapragnie).

Zarzuty innych w odniesieniu do tej książki, jakie udało mi się znaleźć, to:
- że jest za długa (cóż, z rzeczami obiektywnymi nie ma co dyskutować - jest to prawie 1200 stron w formacie większym niż A5; ale odczucie zbyt wielkiej objętości jest względne - mnie bardzo nie przeszkadzała... choć książki zabrać ze sobą do torebki, by poczytać jadąc autobusem, raczej się nie da);
- że przedstawia postaci zbyt idealne - do tego stopnia, iż wręcz nierealistyczne (też nie miałam takiego wrażenia - są to osoby o silnym charakterze, których cechy, oczywiście te pozytywne, zasługują z reguły na podziw, ale miewają rozterki i chwile, w których chciałoby się krzyknąć, że robią głupio - a wydawało się, że są tak inteligentne!);
- że zbyt schematycznie i skrajnie przedstawione zostały poszczególne grupy osób (zwolenników rozumu i wytwarzania dóbr w kontraście z zaprzeczającymi podstawowym zasadom logiki i odwołującymi się do litości i współczucia rozmówcami, jednostkami słabszymi w społeczeństwie, którym należy się opieka państwa). Zarzut ostatni może i słuszny, ale mam wrażenie, że bez zestawienia tak kontrastowo (czasami wręcz na granicy groteski) jednostek hołdującym zasadom kapitalizmu z tymi modelowymi dla socjalizmu nie udałoby się aż tak wyraźnie zarysować "grzechów" tych drugich i przyczyny upadku gospodarki.

Warto tu dodać kontekst - autorka pochodzi z rodziny petersburskich Żydów, którzy przeżyli rewolucję bolszewicką w Rosji i wie, co to znaczy "nacjonalizacja własności prywatnej" (jej ojciec miał aptekę, która przeszła na własność "wspólną" społeczeństwa). W późniejszych latach wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych Ameryki - stąd wzięło się uwielbienie wręcz dla kapitalizmu i docenianie wartości jednostki jako podstawy wolności i budowy dobrobytu. Na tej podstawie stworzyła swój nurt filozofii, zwany obiektywizmem. Jego manifestem w "Atlasie zbuntowanym" jest rozdział "Mówi John Galt". Dodam, że książkę ukończyła w 1957 roku, więc dużo przed pełnią rozkwitu socjalistycznej plagi - tym większe uznanie.

Staram się oddać sens książki, a nie zdradzić fabuły, bo jest w niej kilka konceptów, które warto odkryć samemu. Powyższe słowa może jeszcze nie ukazują piękna konstrukcji powieści, która jest fascynująca, wciągająca i wcale nie przynudza hasłami propagandowymi.

Dagna Taggart jest wiceprezesem korporacji kolejowej, która pod przewodnictwem jej brata Jamesa chyli się stopniowo ku upadkowi (w końcu kobieta nie może być prezesem, powinna rodzić dzieci i wyszywać). Jednakże w tym świecie to kobieta ma umysł ścisły i praktyczny - jest inżynierem i specjalistą od utrzymania siatki komunikacyjnej i stanu infrastruktury ukochanych kolei. Jim to kreatura, która umie tylko układać się z władzami w Waszyngtonie (doprawdy?) i zastanawiać się, co powie zarząd. Dagna - walczy rozpaczliwie i wbrew wszelkim przeciwnościom o budowę linii nazywanej przez nią "Linią Johna Galta" na przekór wszystkim, którzy tym imieniem wyrażają zwątpienie i uzasadniają brak woli działania. Jim - godzi się na wprowadzanie kolejnych zarządzeń mających na celu "dobro wspólne" i tłumaczy, że nie mógł nic zrobić i to nie jego wina. Postaciami męskimi są: Hank Rearden - wynalazca metalu, który wytrzymuje większe obciążenia i jest odporny na wyższe temperatury, właściciel huty i pasjonat produkcji oraz doskonalenia techniki tej produkcji. Stawia czoło pojawiającym się przeciwnościom ("zarządzenie o wyrównywaniu szans", rozdzielenie własności poszczególnych gałęzi przemysłu, nacjonalizacja praw autorskich i patentów, etc.); Francisco D'Anconia - playboy, spadkobierca fortuny wydobywców miedzi - początkowo bardzo dobrze zapowiadający się biznesmen, przeradzający się w utracjusza, który zatraca swój geniusz przez hulanki i przyjemności cielesne... ale czy na pewno? Nie chcę wchodzić dalej w szczegóły, bo zdradzę zbyt wiele z fabuły, a jak już wspomniałam, warto samemu wyrobić sobie zdanie.

Oprócz zmagań Dagny i Hanka o przetrwanie ich przedsiębiorstw (stawiania czoła przeciwnościom, choć głównie ludzkiej głupocie, obojętności czy wręcz nienawiści), pojawią się również wątki miłosne - romans, przeżywany z równą pasją co walka o byt; zdrada małżeńska; niskie zagrywki i rozgrywki... wszystko, co może bawić i zniesmaczać - ujęte w formę dającą czytelnikowi sporo do myślenia.

Nie próbuję powiedzieć, że poglądy i filozofia autorki powinny być jedynymi słusznymi. Próbuję powiedzieć, że mnie skłoniły do głębszego zastanowienia się i ustawienia we właściwym miejscu przyczyny i celu działania. Do tego, by odczuwać dumę z osiągnięć własnego umysłu i z samego faktu, że się myśli; do tego, by przeciwstawić się poczuciu winy, jakie próbuje się zrzucić na kogoś za to, że coś zrobił czy osiągnął. Ann Rand ustami Dagny Taggart mówi, że nie wolno czuć winy za to, że się jest szczęśliwym. Pogląd, że nigdy nie należy żyć dla drugiego człowieka ani nie prosić go, by on żył dla mnie - może wydawać się skrajnie egoistyczny (Ayn Rand nie kryje, że jest jedną z podstaw jej filozofii), ale przy właściwym rozumieniu tego zdania staje się zupełnie sensowny i ma inny wydźwięk. To odkrycie i poczucie pełni własnej wartości oraz duma ze swoich umiejętności daje szansę zaoferowania czegoś drugiego człowiekowi (ofiarowania, bo samemu tego się chce, a nie dlatego, że się jest do tego zmuszonym czy że ktoś tego wymaga). To właśnie wtedy i tylko wtedy możliwe jest szczęście dawania i brania.

Kim więc jest John Galt? Symbolem jednocześnie zniechęcenia (dla jednych) i walki o ideały (dla drugich) - wszystko zależy od woli lub zaniechania myślenia oraz odwagi, by się tego podjąć, lub jej braku.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2403
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Pok 19.05.2014 20:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Kim jest John Galt? To py... | szlonko
Bardzo konkretna recenzja. Podoba mi się (sam zresztą piszę w dość podobnym stylu).

Wczoraj skończyłem czytać "Atlasa" i postaram się opisać swoje przemyślenia odnośnie tego utworu (najprawdopodobniej w formie czytatki). Nie powiem, czuję się trochę zawiedziony. "Źródło" uznaję za znacznie lepszą książkę. Czytałaś?
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: