Kombatanci w akcji – „Dzień zwycięstwa” Wiktora Hagena
Komisarz Robert Nemhauser znowu tropi przestępców. Osławiony już stróż prawa, znany z „Granatowej krwi” i „Długiego weekendu”, tym razem pojawia się w „Dniu zwycięstwa” skreślonym wprawną ręką Wiktora Hagena.
Autor, być może by uniknąć kolejnego już zaszufladkowania, przybrał na potrzeby „kryminalne” pseudonim. A może uznał, że Wiktor Hagen brzmi bardziej „kryminalnie” niż Leszek Talko? Czy było tak, czy nie, wątpliwości nie ulega, że nazwisko prawdziwe w istocie wrzucone do kilku szufladek zostało, czego autor nie znosi. Mimo wszystko powiem o nich, bo warto przypomnieć, że Leszek Talko vel Wiktor Hagen został już zaszufladkowany jako ojciec (piszący ojcowskie poradniki i felietony), dziennikarz (obecnie wolny strzelec), kucharz (pracował w knajpie), fotograf (co nieco pstrykał), scenarzysta („Talki z resztą”). Pewnie tych szufladek można byłoby pootwierać jeszcze więcej, bo Leszek Talko ma jeszcze inne talenty, które długo by wymieniać.
Tym razem Robert Nemhauser zmierzy się z kombatantami, a właściwie z zamieszaniem i morderstwem podczas obchodów Dnia Zwycięstwa w Jazdowie. Początkowo jego zadanie wydaje się nudne jak flaki z olejem. Komisarz udaje się do Jazdowa oddelegowany przez szefostwo, by wziąć udział w uroczystościach odsłonięcia pomnika generała Władysława Huli-Grzybowskiego. Na miejscu dowiaduje się, że uroczystość zakłócona może zostać z uwagi na to, że dwa stronnictwa kombatanckie rywalizują ze sobą, ale jedynym poważnym zagrożeniem wchodzącym w grę ma być obrzucenie się rywali pomidorami. Sprawy nabierają zupełnie inny obrót, gdy w ruch nie idą pomidory, a broń palna. Ginie weteran wojenny, prawdopodobnie w wyniku samobójstwa. Przy zwłokach zaś stoi baronowa Zachert, dzierżąc zakrwawiony mop w ręku… Tak oto rozpoczyna się trudna policyjna robota.
Dlaczego warto sięgnąć po kryminał Hagena, skoro na tym polu jest tak silna konkurencja? Skoro można marudzić, wybrzydzać, przebierać w naprawdę dobrych pozycjach? Bo Wiktor Hagen pisze znakomicie. Szydzi, wyśmiewa, drwi. Ludzka głupota, pseudosztuka, nieuctwo, bufonada obśmiane zostają bezlitośnie. Dostaje się każdemu bez wyjątku, bo autor nie stosuje taryfy ulgowej wobec nikogo. Pisząc kryminał, walczy jednocześnie z ludzkimi przywarami i wykorzystuje w tej walce wszelkie możliwe środki. Ba, on potrafi wykorzystać nawet Misia Paddingtona, by ukazać absurdalność poczynań niektórych osób. Policja, kler, arystokracja, artyści, biznesmeni, kombatanci – każdemu dokłada według zasług. Robi to jednak z tak dużym wdziękiem i dowcipem, że aż łza się w oku kręci. Duża w tym zasługa nietuzinkowej postaci - partnera Nemhausera, Maria, który jako policjant stosuje metody daleko odbiegające od konwencjonalnych. Autor do tego cudownie komplikuje akcję, sprawiając, że z prostej sprawy, czyli samobójczej śmierci 90-letniego pułkownika Gasztołda, wynika zabójstwo, gdzie podejrzanymi są wszyscy i nikt jednocześnie.
Czytając „Dzień zwycięstwa” ubawiłam się setnie. Na przemian śmiałam się i popadałam w zadumę, główkując, kto jest winien. A i tak zakończenie mnie zaskoczyło. Dlatego polecam. Lektura obowiązkowa dla fanów dobrej literatury, a dla fanów kryminałów szczególnie.
[recenzja pochodzi z mojego bloga]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.