Gnój?
Powieść, którą dobrze się czyta, zasługująca bez wątpienia na te wszystkie "splendory", które na nią spłynęły. Zastanawiałem się jakiś czas po przeczytaniu powieści, czy jest to rzecz o rodzinie? Jeśli tak, dziwna to rodzina! Dla mnie "Gnój" jest raczej spektaklem dwóch osób - ojca i syna, a cała reszta jest mimo wszystko "jakimś tam" mniej ważnym, mniej znaczącym dodatkiem.
Dramat fizycznie i psychicznie dręczonego dziecka, które na dobrą sprawę nie ma gdzie się ukryć, a może bardziej obrazowo - nie ma dokąd odejść, odejść na zawsze z tego domowego "lagru" stworzonego mu przecież przez własnego ojca! Dramat ojca, dramat jego życiowych zawodów, niepowodzeń i niespełnionych nadziei, który przełożył się na jego takie, a nie inne postępowanie w stosunku do rodziny. Straszna, brutalna, wywlekająca brudne prawdy zza zamkniętych drzwi powieść. W tej całej ojcowsko-jekyllowsko-hyde'owskiej gmatwaninie, która wytworzyła się pewnie w głowie ojca, a raczej z tej gmatwaniny, wyłonił mi się pewien problem - pytanie, na które jednak znalazłem, sądzę, odpowiedź. Pytałem sam siebie mianowicie, zakładając hipotetycznie, iż w pewnym momencie akcji powieści dziecko umiera: komu brakowałoby tego dziecka najbardziej i kto rozpaczałby po jego utracie najmocniej? Pokrętne? Być może. Powieść daje nam przecież tak wiele do myślenia!
Tło powieści - brudny Śląsk, skomunizowany, z tęsknotami jednak za niemiecką prze- i przyszłością w brudnych czasach chamstwa i "lumpenproletariatu".
Wartościowa pozycja faceta, który umie pisać!
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.