Dodany: 30.03.2013 21:22|Autor: AnnRK

Katalońska opowieść


Są takie książki, których się nie szuka. To one znajdują właściciela. Wchodzisz do księgarni czy biblioteki, a ona już tam jest. Czeka na ciebie. Wręcz prosi o odrobinę zainteresowania. Nie masz pojęcia, o czym jest, zwykle nawet nie znasz nazwiska autora. Ale gdy tylko twoje spojrzenie spocznie na okładce, już wiesz. Ta książka musi być Twoja.

W ten sposób rozpoczęła się moja przygoda z Carlosem Ruizem Zafónem, gdy pewnego dnia mój wzrok natrafił na "Cień wiatru". Tak odkryłam wspaniałe "Miasto ślepców" José Saramago i wzruszające "Dojrzewanie błazna" Jonasa Gardella. I za sprawą takiego cichego wołania z półki do mojej biblioteczki trafiło "Wyznaję" Jaumego Cabré.

Swoim zwyczajem nawet nie zainteresowałam się notą wydawcy. Ponad siedemset stron katalońskiej powieści, okładka z chłopcem, który stojąc na palcach próbuje ściągnąć książkę z jednej z wyższych półek zawalonego tomami regału, po prostu nie mogła być słabą pozycją. Inna sprawa, że nie znając choćby zarysu treści, wymyśliłam sobie, iż będzie to coś na kształt wcześniej wspomnianego "Cienia wiatru". Jakaś tajemnicza historia, mnóstwo książek, w tym ta jedna - kluczowa dla fabuły, odrobina dobrych uczuć i trochę negatywnych emocji, no i przede wszystkim klimatyczne uliczki Barcelony, za dnia skąpane w słońcu, nocą odkrywające swe mroczniejsze oblicze. Cóż mogę napisać teraz, kiedy lektura "Wyznaję" jest już za mną?

Zaskoczenia bywają takie przyjemne.

Bohaterem powieści Jaumego Cabré jest Adrian Ardèvol, syn miłośnika rzadkich rękopisów, właściciela antykwariatu, człowieka, który od bliskich żądał spokoju i posłuszeństwa. W fascynującym świecie starych przedmiotów i transakcji handlowych brakuje uczuć. Wspominając dzieciństwo, Adrian zastanawia się nad tym, co właściwie trzymało razem jego rodziców. "Nie sądzę, żeby kiedykolwiek się kochali. W ich domu nigdy nie było miłości. Ja byłem tylko przypadkową konsekwencją zdarzeń"[1]. Podsumowanie dzieciństwa i młodości zdecydowanie nie jest pozytywne. "Tak, z wielu powodów przyjście na świat w tej rodzinie było błędem"[2]. Adrianowi brakowało ciepła, rodzicielskiej troski. Nikogo nie interesowały jego własne marzenia, plany. Jego przyszłość była z góry określona. Przede wszystkim miał poznać dziesięć języków obcych: "kataloński, hiszpański, francuski, niemiecki, włoski, angielski, łacina, greka, aramejski i rosyjski"[3]. W swej łaskawości Feliks Ardèvol nie wymagał od siedmioletniego chłopca, by od razu brał się za aramejski. Miał zacząć od dużo łatwiejszego niemieckiego.

Nikt nie pytał chłopca o zdanie. Adrian miał być erudytą, poliglotą, skończyć prawo i historię (oraz jeszcze jedne studia, które będzie mógł sobie sam wybrać). Nawet śmierć ojca niewiele zmieniła w jego życiu. Co prawda przeszedłszy pod skrzydła matki nie musiał już tak intensywnie skupiać się na wkuwaniu słówek i zgłębianiu tajemnic gramatyki, ale nadal nikt nie interesował się tym, czego on pragnie. Marzeniem matki było mieć za syna wybitnego skrzypka i gra na tym instrumencie zdominowała życie chłopca. Och, jak bardzo zazdrościł swojemu jedynemu przyjacielowi, Bernatowi. Ten uczył się gry z własnej woli, nikt nie planował mu przyszłości, niczego nie narzucał. A przede wszystkim na pytanie, kim chce być, gdy dorośnie, "wolno mu było odpowiedzieć jeszcze nie wiem"[4].

Wielowątkowa powieść Katalończyka to nie tylko historia życia Adriana od dzieciństwa aż do śmierci. Rolę, którą - sugerując się okładką - przypisałam jakiejś tajemniczej starej księdze, przejęły skrzypce. I to nie byle jakie, bo skonstruowane przez Lorenza Storioniego, pierwsze, którym nadano własne imię. Vial przewijać się będzie przez karty powieści, łącząc poszczególne wątki w spójną całość. Zanim skrzypce trafiły w ręce Feliksa Ardèvola i jego syna, przechodziły z rąk do rąk. I nie zawsze działo się to legalnie. Nie zawsze bezkrwawo. Instrument nie przyniósł szczęścia żadnemu ze swoich właścicieli.

Dźwięki skrzypiec przeniosą nas w miejscu i czasie. Pojawimy się w Rzymie z okresu pierwszej wojny światowej, Barcelonie lat czterdziestych i pięćdziesiątych, Katalonii z czasów inkwizycji, Paryżu, Cremonie, Pardàc, a przede wszystkim trafimy w lata drugiej wojny światowej, gdy krematoria pracowały na najwyższych obrotach, a naziści bawili się w bogów, odbierając życie i przeprowadzając okrutne eksperymenty medyczne.

Smutna jest opowieść Adriana, tyle w niej nieszczęść, tak wiele zła, bezsensownego cierpienia i rozlewu krwi. Trudno szukać w niej ciepła, miłości, szczęścia. Choć jest też miejsce na rodzące się uczucia, na małżeństwa i przyjaźnie, dobre chwile giną w natłoku tragicznych zdarzeń, smutnych wspomnień.

Zawiedzie się ten, kto spodziewa się lekkiej pozycji, którą można pospiesznie przelecieć wzrokiem bez szkody dla odbioru całości. "Wyznaję" należy do tych powieści, w których wiele jest do odkrycia i które zyskują przy każdym kolejnym czytaniu. Forma ma niewątpliwie oryginalną, co dodatkowo utrudnia lekturę. Przyznaję, że przyzwyczajenie się do nielinearnego prowadzenia fabuły zajęło mi sporo czasu. Częste przeskoki w czasie i przestrzeni, nagłe zmiany narracji z pierwszo- na trzecioosobową, brak wyróżnienia dialogów (niekiedy nawet nie do końca wiadomo, kto wypowiada dany tekst) początkowy sprawiały, że trudno było mi się wciągnąć w historię. Do tego należy dodać, że w powieści występuje około dwustu bohaterów, co też nie ułatwia szybkiego czytania. Ale jako miłośniczka wszelkich eksperymentów literackich, której niestraszna jest "Gra w klasy" Julia Cortázara, szybko pogodziłam się z tym, że powieść Jaumego Cabré to nie lektura na dwa czy trzy wieczory, że wymaga skupienia i dopiero gdy potraktuję ją z należną uwagą, otworzy przede mną drzwi do fascynującego, choć mrocznego świata, zbudowanego przez ludzi bez skrupułów, o wątpliwej moralności i trawieni żądzą posiadania.

Dodatkową trudność sprawiają nieprzetłumaczone obcojęzyczne cytaty. Tłumaczka książki, Anna Sawicka, wyjaśnia, że ten zabieg miał spowolnić tempo zapoznawania się z powieścią i uzmysłowić czytelnikowi, że w otaczającym go świecie wiele jest kwestii, których nie rozumie. Podobny sens mają wcześniej wymienione przeze mnie trudności, jak choćby niewyróżnienie dialogów czy inne zabiegi literackie - np. w jednej scenie inkwizytor nagle staje się nazistą, a akcja przenosi się w czasy drugiej wojny światowej.

"Wyznaję" wciąga, fascynuje, intryguje. Daje odetchnąć tylko czasami, zwykle jednak oplata nićmi złych uczynków tworzących sieć, z której niełatwo się wyplątać. Zło rodzi zło, echem odbija się w murach budynków, w ludzkich umysłach i sercach. Rozprzestrzenia się, zbiera żniwa. Smuci i przeraża. Jak można być obojętnym wobec nieszczęścia kamieniowanej kobiety? Jak pogodzić się z losem dziewczynki, która przerażona ściska w dłoni kawałek szmatki, wierząc w cudowną moc ocalenia, podczas gdy podkute buty nazistów wystukują rytm kroków prowadzących przez komin do troposfery? Można napisać o tym wiele i nadal zadawać te same pytania. Cabré, pisząc o tragediach jednostek, opowiada dramatyczną historię wielu ludzi. Poszczególne sceny stają się materiałem do rozważań na temat ludzkiej moralności. Zarówno oryginalne, jak i polskie wydanie w drukarni pojawiło się 27 stycznia - w rocznicę wyzwolenia obozu w Auschwitz, co ma dodatkowe znaczenie symboliczne.

Powieść Katalończyka to także sporo muzyki. Jako laik nie mogę niestety w pełni docenić kompozycji historii, której tempo, nastrój i sposób narracji zmieniają się przez cały czas. Najnowsze wydanie katalońskie zawiera płytę z utworami granymi przez bohatera powieści. Sam autor w wywiadzie dla Onetu tłumaczy: "moją intencją kiedy piszę, jest komponowanie, a nie spisywanie historii. Słowo za słowem płynie jak nuta za nutą, dźwięk za dźwiękiem. Składnia tekstu powinna być jak najbardziej harmonijna, melodyjna"[5].

Nie pozostaje mi nic innego, jak dołączyć do tych, którzy z zachwytem wypowiadają się na temat jedynej wydanej w Polsce powieści Jaumego Cabré. To naprawdę dobra historia, opowiedziana w ciekawy sposób, warta poświęconego jej czasu. To intrygujący eksperyment literacki, stanowiący pewnego rodzaju czytelnicze wyzwanie. "Wyznaję" zaspokoi także oczekiwania wybrednych czytelników, gotowych na zabawę konwencją, przygodę muzyczną i literacką.



---
[1] Jaume Cabré, "Wyznaję", przeł. Anna Sawicka, Wyd. Marginesy, 2013, s. 41.
[2] Tamże, s. 86.
[3] Tamże, s. 48
[4] Tamże, s. 106.
[5] "Jaume Cabré: żyję dla muzyki i literatury", wywiad zamieszczony na stronie onet.pl 5 marca 2013.

[Recenzję opublikowałam wcześniej na moim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 9854
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 12
Użytkownik: cbniki 04.04.2013 15:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Są takie książki, których... | AnnRK
Ta recenzja, to miód w moim sercu. Dziękuję.
Użytkownik: AnnRK 04.04.2013 17:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Ta recenzja, to miód w mo... | cbniki
Cieszę się. Cieszę się ogromnie. :)
Użytkownik: midori. 04.04.2013 15:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Są takie książki, których... | AnnRK
Już od dłuższego czasu zastanawiałam się czemu nikt na Biblionetce nic nie pisze o "Wyznaję". Mnie, podobnie jak Ciebie, książka sama zawołała z półki w księgarni i nie mając najmniejszego pojęcia co zamierzam kupić, poleciałam do kasy :) czeka teraz na swoją kolej, ale po lekturze Twojej recenzji postanowiłam, że poczeka aż do wakacji- mam wtedy więcej czasu i mogę oddać książce całą należną jej uwagę.
Ja również dziękuję pięknie za Twoją recenzję i biegnę poznać więcej na bloga :)
Użytkownik: AnnRK 04.04.2013 17:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Już od dłuższego czasu za... | midori.
Może więcej osób czeka na wakacje i więcej wolnego czasu? ;)

A na bloga serdecznie zapraszam.
Użytkownik: Asiek2109 09.04.2013 14:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Są takie książki, których... | AnnRK
Przeczytałam kilka pierwszych zdań Twojej opinii i przeszły mnie ciarki.. Książki które same nas znajdują... Pięknie powiedziane. Mnie też ta książka znalazała i zachwyciła. A recenzja jest jedną z najlepszych jakie czytałam.
Użytkownik: AnnRK 09.04.2013 17:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Przeczytałam kilka pierws... | Asiek2109
Bardzo mi miło. Dziękuję. :)
Użytkownik: pisag 21.06.2013 09:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Są takie książki, których... | AnnRK
Ja również mogę tylko z zachwytem.
Powieść poruszająca, ale nie napawa optymizmem.

Dodatkowo forma powieści - płynne przechodzenie miedzy postaciami, czasami, wątkami.
Sprawne pióro autora uprzyjemnia czytanie.

Bardzo smutne stwierdzenie, ze powieść jest "definitywnie nieskończona", bo zło było jest i będzie.
Użytkownik: adas 26.06.2013 13:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Są takie książki, których... | AnnRK
Ja nie potrafię sie tak zachwycić, ale jednak muszę napisać o tej ksiażce kilka słów. Dlaczego tutaj? Nie wiem, przepraszam.

Przeszkadza mi... Zafon, tak się (nie)szczęśliwie składa wspomniany już w recenzji, bo to książka jednak napisana w podobnej manierze (choć literacko to półeczka wyżej oczywiście, ale to co nie przeszkadza w książce lżejszej, irytuje w powieści reklamowanej jako arcydzieło). Mądrzejsi ode mnie wspominają Manna, mi przyszła na myśl erudycja Eco, plączą mi się w głowie nawiązania do twórczości Sabato (bardziej przeczuwane niż prawdziwe najpewniej), przyznaję - w literaturze Holocaustu mam gigantyczne braki, ale naprawdę nie potrafię o TYM czytać.

I Cabre ma fragmenty wielkie, tłumiące dech w piersiach, potrafi zachwycić ważnymi drobnostkami.

[Tu już na pewno zaczynaja sie SPOJLERY].

Względnie udanie przedstawił dzieciństwo małego geniusza, naprawdę interesująco wcielił się w rolę intelektualisty wieku średniego (choć to autobiografia czy trilion przeczytanych książek, ironia?), opowieść zaczyna szwankować w końcówce. Jest to uzasadnione chorobą Adriana, by pokazać świat rozpadający sie na fragmenty, jest potrzebne by dokonać kilku przewrotek w finale, ale ta proza zaczyna tracić rytm. Zbyt wiele wątków zostaje domkniętych?

Paradoksalnie to właśnie w końcówce Katalończyk napisał kilka stron, które kazały mi się zastanowić: jednak arcydzieło? Opis deportacji holenderskiej rodziny, ojciec, który nic nie może poza rozcięciem serwety na dwie części, jest przejmujący, ba nie tylko przejmujący - jest wielki. Tylko [SPOJLER SPOJLER] jest to przecież opowieść, nawet jeśli w 100% prawdziwa, to kogoś innego. Co gorsza - aktora, zawodowego odtwórcy ról. Cabre nie jest głupi, w tym miejscu jeszcze dociska Bernatem, podnosząc kwestię autorstwa/niemożności snucia "prawdziwej" opowieści/niecelowego fałszowania historii (tej wielkiej i tej małej) do potęgi entej.

Tylko, czy sam nie wpedza się w ten sposób pułapkę? Ujawnia, swój, autora, dystans do swego działa? Neguje możność "pisania prozy po Auschwitz", samemu pisząc o Auschwitz? Paradoks zresztą opisany przez niego kilkukrotnie w narracji.

Oczywiście można wszelkie wątpliwosci rozstrzygnać na jego korzyść. Podkreślić na przykład wniosek, mocno przeczuwalny, pisarza, że wszyscy jesteśmy spadkobiercami okrucieństwa, duchowymi, ale i materialnymi. I wynika to z samego faktu, że jesteśmy ludźmi, z tego że akurat taką, a nie inną pulę genową nam przekazano.

Chętnie bym przecztał coś mniej ambitnego tego autora. Nawet jeśli to tylko opowiadania Bernata.
Użytkownik: Papito 29.06.2013 23:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Są takie książki, których... | AnnRK
Są takie recenzje, których się nie szuka. To one znajdują czytelnika. Wchodzisz na biblionetkę, a ona już tam jest. Czeka na ciebie. Wręcz prosi o odrobinę zainteresowania. Nie masz pojęcia, o czym jest, zwykle nawet nie znasz nicku autora. Ale gdy tylko twoje spojrzenie spocznie na tytule, już wiesz. Ta książka musi być Twoja.

DZIEKI
Użytkownik: AnnRK 30.06.2013 02:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Są takie recenzje, któryc... | Papito
Cóż mogę napisać... Niezmiernie mi miło i mocno wierzę, że książka Cię nie zawiedzie. :)
Użytkownik: gandalf 06.10.2014 04:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Są takie książki, których... | AnnRK
Recenzja bardzo dobra, szkoda tylko, że sama książka to przeciętna pozycja na siłę ucharakteryzowana na arcydzieło przez wydumane zabiegi stylistyczne oraz rozdęcie do wielkich rozmiarów dzięki dodaniu mnóstwa niczego nie wnoszących wątków.
Użytkownik: reniferze 14.02.2017 09:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Recenzja bardzo dobra, sz... | gandalf
Jestem ledwie w połowie i muszę się z Tobą zgodzić. Konstrukcja książki, z tymi wszystkimi błędami interpunkcyjnymi, mieszaniem narratorów, zmianami czcionek (fontów?), wtrętami obcojęzycznymi, wydaje mi się jednak niechlujna, a nie intrygująca. Taka "Gra w klasy" na mniejszą skalę, czyli przerost formy nad treścią - a szkoda, bo treść całkiem przyzwoita.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: