Dodany: 20.11.2007 13:54|Autor: Anna 46
Jak cudne są wspomnienia dawnych lat, albo w PRL-u za Gomułki
„Gdy Hania Bania weszła do kuchni, otwierając białe lakierowane drzwi, poczuła nienawistny zapach kożucha na mleku. Dobiegał z zachlapanego aluminiowego rondelka z czarnymi uszkami. Mleko jak zwykle było wykipione na żeliwną płytę kuchni węglowej i śmierdziało spaloną na amen krową”[1].
Już początek książki przywołuje wspomnienia – moja zmora dzieciństwa: kożuchy! Nawiasem mówiąc, z tym poradziłam sobie doskonale, zwracając przy którymś pożywnym śniadanku wszystko na siebie, babcię i kuchnię. Od tej pory cedzili…
Makaron – druga zmora Hani Bani; moją były lane kluseczki na mleku… fuj!!! Do dziś mnie wstrzącha na samo wspomnienie! I pewnie z powodu owej solidarności „katowanych” pożywnym i zdrowym jedzonkiem dzieci – już kocham Hanię!
Dalej jest jeszcze lepiej, chociaż kończą się podobieństwa (między mną i Hanią), bo Hania kocha jeść.
Nad wiek rozwinięta fizycznie i umysłowo dziecinka ma niezwykły dar pakowania się w coraz to inne tarapaty. Fantazja i wyobraźnia pracują aż miło i nie byłoby w tym nic zdrożnego, gdyby nie czas i miejsce akcji – PRL wytrwale dążąca do zapewnienia wszystkim „towarzyszom i łobywatelom” raju na ziemi.
Jeśli przyjmiemy, że książka jest autobiografią Hanny Bakuły, to mamy rok 1956; od trzech lat nie żyje towarzysz Stalin – „wielki wódz, ojciec narodu, zbawca ojczyzny”, w marcu tegoż roku odchodzi Bolesław Bierut – wielki zwolennik polskiego stalinizmu.
Potem mamy obrady VIII Plenum Komitetu Centralnego PZPR i polski październik – zwany gomułkowską odwilżą. Rezultatem tej odwilży są istotne przemiany społeczne:
- uwolnienie kardynała Wyszyńskiego,
- odwołanie ministra obrony narodowej Rokossowskiego i innych generałów oraz wyższych oficerów radzieckich w Wojsku Polskim,
- zaniechanie kolektywizacji rolnictwa,
- ustalenie korzystniejszych dla Polski zasad polsko-radzieckiej współpracy gospodarczej,
- ograniczenie działalności Służby Bezpieczeństwa,
- liberalizacja polityki kulturalnej (m.in. odstąpienie od doktryny socrealizmu),
- masowe rehabilitacje ofiar prześladowań politycznych,
- wznowienie repatriacji Polaków z ZSRR.
Warszawski Cedet[2], ukończony w 1952, już działa.
Nie, nie, nie! Ja tylko tak na marginesie! W książce nie rozlicza się nikogo z okresu błędów i wypaczeń; w ogóle nie ma polityki.
Jest Hania ze swoją wyobraźnią ubarwiającą nudny świat, apodyktyczna babcia, dziadek mający jasno określony stosunek do władzy, umocniony „wczasami na koszt państwa”, pracująca mama, tatuś zawodowy żołnierz i pełno ciotek i wujków; prawdziwych i „przyszywanych”. Jest podwarszawska Zielonka i jej mieszkańcy - dorośli i dzieci, są goście z Warszawy.
Wyczyny naszej Hani mają rozmaite skutki. Czasem tylko babcia i mama znają konsekwencje Hanusinej wyobraźni. Innym razem echa tejże docierają do tatusia i dziecinka wieje, aż miło na ulubione drzewo w sadzie przy domu.
Oglądam kolaże i rysunki Autorki i się wzruszam; taki sam pękaty, fajansowy kubek miał dziadzio i pijał z niego kawę z mlekiem.
Kuchnia kaflowa z płytą, żeliwny młynek do pieprzu – wszystko to było i w moim domu!
Apodyktyczna, ale ukochana nade wszystko babcia, ciuchy z paczek z Ameryki, papierosy w fifkach (u mnie palił dziadzio), szynka na święta marynująca się w kamionkowym garnku, cały rytuał przygotowania wieczerzy wigilijnej.
Czytam i na przemian to kwiczę ze śmiechu, to łezka w oku się kręci, że u mnie podobnie było…
Czytam mężowi co lepsze fragmenty. Pytam, czy pamięta to i tamto ze swojego dzieciństwa. Pamięta!
„Pani Okólska miała tuż przy stacji malutki sklepik ze wszystkim, ale najpoważniejszy był dział słodyczy. Kuleczki owocowe w pasiastych laseczkach zatykanych watą, ogromne czerwone lizaki, wafle trójkątne z ciemnym nadzieniem i czekoladowym brzegiem, z wyciśniętym napisem W. Strugała (…). Potem zabierała dziadka na zaplecze, żeby pomógł jej ustalać ceny, a Hania Bania pilnowała sennego sklepu i mogła wyżerać, co chciała”[3].
Jak się to ustalanie cen skończyło? Bo Hania nie zdradziła szczegółów tej cudownej wizyty – tak się umówili z dziadkiem. Rozsadzała ją duma z okazanego zaufania pani Okólskiej – ona sama pilnuje sklepu, a właścicielka z dziadziem ustalają ceny na zapleczu – tym się trzeba pochwalić!
Mnie się przypomniał sklepik z dzieciństwa; i też chodziłam tam z dziadziem. Niestety, niestety, dziadzio nie znikał na zapleczu i nie ustalał cen, i nie mogłam wyżerać… Właścicielem był pan – taki stary jak dziadzio, ale smakołyki były podobne i jeszcze zwierzątka marcepanowe, i w wielkich słojach kolorowe cukierasy, i krówki, i raczki, i kukułki! Teraz takich nie ma.
Książkę pożarłam łakomie i zachłannie, zupełnie jak Hania dwa kilogramy pieczonej cielęciny do chłodnika.
I dałam 5.
Że styl nie taki?
Że książka nie z tych z najwyższych półek?
No, to co?
Że Hania Bania dziewięć latek starsza?
Że ona w swoim domku, a ja blokowe dziecko?
Że Hania dostała wymarzony kożuch na szóste urodziny, a ja na osiemnaste?
Przecież to, wypisz - wymaluj moje dzieciństwo. Realia siermiężnej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej; z kolejkami, ciuchami z paczek z Ameryki, komisami, znajomościami, furmankami zaprzężonymi w konie, saneczkowaniem az do przemoczenia butów i rękawic (na sznurku i z jednym palcem), włóczkowych pilotek, chusteczek na głowę, kapelusików z płócienka, słuchanej przez rodziców i dziadków ukradkiem Wolnej Europy, komunikatów o zamieszkach i strajkach, szeptanych - żeby dziecko ne słyszało... Słyszało, ale wtedy miało w nosie, bo nie rozumiało ni w ząb. Świat był piękny i tyle rzeczy do zrobienia.
Ech… ale nawet babcia Hani Bani nie piekła takiego ciacha drożdżowego z rabarbarem, jak moja!
I tak już na konec: co by było, gdyby pewne rudowłose dziewczę z Wyspy Księcia Edwarda przyszło na świat w podstawowej komórce społecznej w PRL-u, nie tułało się po sierocińcach, nie bawiło bliźniaków, nie dotarło na Zielone Wzgórze, ale miało t a k ą rodzinkę i zawsze pełny brzuszek? Czy ciężar brzuszka ściągnąłby poetyczną wyobraźnię dziewczęcia ku ziemi, ku bardziej prozaicznym rzeczom? Czy przelicytowałoby wyczyny Hani?...
„Hania Bania największe i najweselsze dziecko okolicy”[4].
Polecam bardzo. Wszystkim. Całkiem dorosłym, trochę i wcale.
---
[1] Hanna Bakuła, "Hania Bania", Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA, Warszawa 2007, str. 9.
[2] W 1952 roku w Warszawie, w Alejach Jerozolimskich ukończono budowę Centralnego Domu Towarowego, dziś znanego jako Smyk.
[3] Hanna Bakuła, op. cit., str. 73;
[4] Tamże, tekst z okładki.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.