Dodany: 18.12.2012 14:54|Autor: adas
Żywot chińskiego feniksa
Współczesne Chiny wywołują skrajne emocje w całym zachodnim świecie - nie jest to z pewnością konstatacja szczególnie oryginalna, jednak warto ją przywołać na wstępie niniejszej recenzji. U nielicznych, w naszym kraju naprawdę nielicznych, pojawia się fascynacja chińskim modelem gospodarczym, w którym, rzekomo, kapitalizm został połączony z realną władzą ludu. Większość tzw. opinii publicznej chętnie punktuje wszystkie grzechy Pekinu, czy to w kwestii praw człowieka, czy też dumpingowych praktyk eksportowych. I kupuje chińskie zamienniki, bo są tańsze od europejskich oryginałów.
Chiny wzbudzają więc lęk połączony z fascynacją i, jednak, poczuciem wyższości. Mam wrażenie, że wszystkie te postawy wymieszały się na wieść, że chiński, a dokładnie: chiński, mieszkający w Chinach, reżimowy pisarz otrzymał Nobla. Szanuję zdanie krytyków tej decyzji, zwłaszcza środowisk emigranckich, i nie, nie zamierzam udowadniać, że ChRL to raj na ziemi, jednak uważam również, że Mo Yan jak najbardziej zasługuje na Nobla. A przynajmniej jego twórczość spełnia warunki, te formalne i te mniej jasne, by zostać nagrodzoną przez Szwedów. Biorąc pod uwagę jej walory literackie, na pewno nie można uznać tego za skandal, zresztą proza Chińczyka wcale nie jest "partyjna".
Ostatni noblista napisał książkę piękną, ale i okrutną. W jego ujęciu najnowsze dzieje Państwa Środka to stulecie ciągłego zamieszania, rzezi, głodu. Okresy spokoju są krótkie. Nawet najwięksi awanturnicy muszą kiedyś chwilę odsapnąć, by później ze zdwojoną siłą ponownie rzucić się sobie do gardeł. Swoje robią obce interwencje, jednak odzywają się i domowe urazy. Komuniści nie są lepsi od innych. Rewolucyjne formułki klepią bez opamiętania, ich rządy są równie brutalne, jak wszystkie wcześniejsze - wstrząsający opis obozowego głodu przywodzi na myśl koszmar niemieckich obozów i radzieckich łagrów. Inna tonacja pojawia się w relacjonowaniu cudu gospodarczego lat 80. i 90., jednak i tu daleko do propagandy sukcesu. Mo Yan kreśli szyderczy obraz kasty dotychczasowych twardogłowych aparatczyków, którzy z dnia na dzień przemieniają się w rekinów biznesu i ptasim chórem wyśpiewują slogany czasu "reform i otwarcia". Daleko tu do socrealizmu, choć równie odległe wydają się czasy ostatnich cesarzy.
Można twierdzić, że Mo Yan to pisarz na wskroś zachodni. "Obfite piersi, szerokie biodra" nie są pozycją tak ekstrawagancką, jak druga u nas wydana książka Chińczyka - "Kraina wódki" łączy obsceniczność i groteskę z klimatem "Zamku" Kafki - jednak na równi, jeśli miałbym osądzać, zanurzoną w historii Chin XX wieku i w europejskiej tradycji literackiej. W polskim przekładzie może nawet za bardzo, bo nie wydaje mi się, by w oryginale Mo Yan używał takich słów, jak "cal", "drink" czy sformułowań w rodzaju "walka z żywymi trupami".
Centralną postacią i przez niemal całą powieść, liczącą ponad 600 stron, narratorem jest mały chłopiec, który nawet gdy już dorośnie, mentalnie pozostanie podrostkiem. Jintong urodził się po długim oczekiwaniu, przed nim na świat przyszło Osiem Starszych Sióstr, więc nie dziwota, że wszystkie jego zachcianki, choćby najdziwniejsze, są spełniane bez szemrania. Tak naprawdę jednak bohaterkami są jego siostry i, przede wszystkim, matka. To w ich losach najdobitniej odbija się gwałtowna historia Chin na przestrzeni długiego wieku.
Poszczególne rozdziały składają się na sagę rodzinną, ale - powtórzmy - kobiecą sagę rodzinną. Z dominującą postacią matki, która za wszelką cenę, mimo utyskiwań i skarg, stara się utrzymać rodzinę. Nawet nie w jedności, lecz po prostu przy życiu. Nie jest to sztuka łatwa, nie w czasach, w których co rok, dwa przez wioskę przechodzą kolejne wojska i wszystkie chcą tego samego: kobiet, pożywienia, władzy i pieniędzy. Nie oznacza to, że kobiety, także z rodu Shangguan, są aniołami; również one mszczą się i przynoszą śmierć. Ogólnie ich portrety są jednak pełniejsze, różnorodniejsze, bogatsze. Mężczyźni w powieści Mo Yana, niezależnie od rodzaju munduru (tak, komuniści też), zachowują się jak koguty. Stroszą piórka, dziobią wszystkich wokół i biegają jak nakręceni nawet wtedy, gdy już stracą głowę.
Kolejne rodzinne katastrofy skłaniają Shangguan Lu do wypowiedzenia swoistego credo: "Umierać jest łatwo, to życie jest naprawdę trudne. (...) Im bardziej boisz się śmierci, tym zacieklej walczysz o życie. Chcę dożyć tego dnia, kiedy moje dzieci i wnuki wreszcie wypłyną na powierzchnię. Macie sprawić, że będę z was dumna!"*. Może te słowa, wyjęte z książki, brzmią nazbyt patetycznie, jednak mogłyby zostać wypowiedziane w każdym zakątku globu. Tak jak, okazuje się, pierwszy kontakt z magią kina jest dla małego chłopca (no i dla całej wioski) równie wielkim przeżyciem, jak dla jego włoskiego rówieśnika z filmu "Cinema Paradiso". Tyle że tu na uczestników seansu spadają artyleryjskie pociski.
Powieść Chińczyka przynosi naukę, a raczej nauczkę, że nie warto się licytować, czyje cierpienie jest większe albo, co modne ostatnio, bardziej wartościowe. Okrucieństwo zawsze pozostanie okrucieństwem, czy to w wymiarze jednostkowym, czy też zbiorowym (klasowym, etnicznym, narodowym). Śmierć ma bezsprzecznie jedną wspólną cechę dla każdego przypadku - jest nieodwracalna. Niezależnie od koloru skóry, wyznania, przekonania politycznego mordowanego człowieka. Pozostaje nadzieja na odrodzenie się - w przyszłym pokoleniu.
---
* Mo Yan, "Obfite piersi, pełne biodra" przeł. Katarzyna Kulpa, wyd. W.A.B., Warszawa 2012, s. 419.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.