Intelektualizm vs. komunizm?
Sytuacja niby prosta: kończy się wojna, alianci zwyciężają, mamy pokój na świecie, choć jeszcze na Dalekim Wschodzie słychać wstrząsy zagaszonej już w Europie wojny, nadchodzi gołubiewowskie Nowe i... – no właśnie!
Niby wszystko jest w porządku. Stalin rozwiewa wątpliwości Roosevelta mówiąc, że komunizm Polsce pasuje jak krowie siodło, niby mamy pierwsze po wojnie wybory do parlamentu, Mikołajczyk triumfuje w Krakowie, komuniści przegrywają z kretesem i... znów jest wszystko inaczej.
Z książki Trznadla wyłania się obraz rodzącego się PRL-u, wasalnego państwa, uzależnionego od sowieckiego mocodawcy; państwa, w którym szaleją terror i strach, a wszystkie naturalne ludzkie odruchy są podporządkowane dyrektywom partyjnym. W kilkudziesięciu wywiadach ze znanymi pisarzami i krytykami literackimi Trznadel obnaża zbrodniczy system, który na długie lata zdominował i przeobraził mentalność polskiego społeczeństwa. Od niewinnych zaproszeń do redagowania i pisania dla rządowych organów, aż po rozbudowany system kontroli publikacji i widowisk – cały ten proces oglądamy oczami kolejnych interlokutorów Trznadla.
Zaskakuje kilka ciekawych informacji i spostrzeżeń. Trznadel wprost nazywa komunistów „czerwonymi faszystami” i szuka związków między komunizmem i faszyzmem. Znajduje je w nieoczekiwanych miejscach, m.in. w informacji, jakoby współczesną neonazistowską partię w Niemczech, NPD, zakładali agenci SB. Uważa, że pomiędzy oboma totalitaryzmami można postawić znak równości, choć różnią się one między sobą. Ponadto ciekawe jest porównanie powojennych losów polskich naukowców–filozofów z losami literatów. Ani Ajdukiewicz, ani Ingarden nie poszli na współpracę z władzą ludową. Dlaczego zatem literaci to zrobili, skoro niejeden z nich dobrze wiedział, czym jest komunizm? Padają rozmaite wyjaśnienia – od zauroczenia systemem, przez zbiorową schizofrenię, aż po koniunkturalizm; żadne jednak do końca nie przekonuje. Obraz wyłaniający się z wypowiedzi tych tuzów powojennej polskiej literatury jest często zagmatwany i niespójny. Dlaczego taki Andrzejewski, głośny przedwojenny autor powieści katolickiej, staje się głównym ideologiem nowej, jakże wrogiej Kościołowi, formacji? Dlaczego młoda obiecująca studentka polonistyki wchodzi bez problemu w środowisko „pryszczatych”? Dlaczego ludzie wywodzący się ze środowisk o bogatej intelektualnej tradycji dają się wciągnąć w wir prymitywnej i zbrodniczej ideologii? Takie pytania można stawiać w nieskończoność i nigdy chyba nie uzyska się zadowalającej odpowiedzi.
Jednak ta książka nie oskarża nikogo, nie rości sobie pretensji do roli „jedynie sprawiedliwego” sędziego, surowym okiem spoglądającego na bandytę, uosobionego w tym przypadku w postaci polskiego literata. Sam autor, we wstępie, przyznaje, że dał się, podobnie jak jego rozmówcy, wciągnąć w struktury komunistycznego reżimu. Opowiada o swoich losach w OMTUR-ze i o swoim flircie z władzą. Dlatego nie osądza nikogo, nie piętnuje, stara się tylko zrozumieć. Może rozgrzeszyć?
Książka ta jest bardzo ważnym głosem w dyskusji o spuściźnie PRL-u. Myślę, że warto po nią sięgnąć – polecam ją zarówno tym, którzy interesują się tym okresem w historii Polski, jak i tym, którym przeszłość wydaje się obojętna.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.