Dodany: 13.09.2007 00:53|Autor: anndzi
Baśń dla dorosłych
„Jest mała herbaciarnia w irlandzkim Belfaście...”[1] - możemy przeczytać na okładce książki Sharon Owens. Zaczyna się jak baśń, bo nią właśnie jest – baśnią dla dorosłych. Mimo że znajdziemy w niej problemy z życia codziennego, dramaty i porażki, to jednak wszystko oblane jest lukrem, słodkie i niegroźne.
Daniel i Penny Stanley prowadzą małą herbaciarnię. Lokal przynosi dochody, właściciele są piękni i uśmiechnięci - a jednak pozory mylą. W ich małżeństwie nie układa się najlepiej. Penny wydaje się, że dla męża ciastka ważniejsze są od... niej samej. Dlatego marzy o pięknym uczuciu i stwarza w myślach wspaniałe wnętrza, których nigdy nie odwiedzi z powodu męża dusigrosza. Penny to taka współczesna pani Bovary, z tą jednak różnicą, że bardzo kocha swojego małżonka.
Herbaciarnia jest pewną osią, która łączy wszystkich bohaterów. Spotkamy tu niedocenianą malarkę pisującą listy do aktora Nicolasa Cage’e, zdradzaną żonę obmyślającą zemstę na mężu, kobietę szukającą ukochanego sprzed lat, zbzikowane bliźniaczki i wiele innych osób. Opowieść jest wielowątkowa, poznajemy historię każdej osoby od początku do końca.
W tle - ponad kłopotami i zmaganiami bohaterów – wyłania się obraz Irlandii Północnej. Jest rok 1999, akcja rozgrywa się w stolicy tego państwa – Belfaście. Wspominane są wcześniejsze konflikty i zamieszki prowadzone w czasie dążeń do połączenia Irlandii Północnej z Południową. Nieustannie pada deszcz, z czego również Irlandia jest znana. Wszystkie te szczegóły mają znamienny wpływ na życiorysy bohaterów, co silnie wiąże ich z tym krajem.
Niestety nic mnie w tej książce nie porwało. Postaci są papierowe, pozbawione głębi, o słabych portretach psychologicznych. Język niczym nie zachwyca. Brak tu ciekawych, błyskotliwych dialogów. Nawet nastroju prawie nie poczułam, choć po tytule wiele sobie obiecywałam. A przecież była stara kawiarenka, były lody o smaku whisky, sernik z wiśniami, torcik kawowy i cappuccino z pianką. Jednakże to wszystko podane zostało na zimno. Zabrakło pisarskiego polotu i ciepła. Pomysł na książkę był ciekawy, więc tym bardziej szkoda, że nie został w pełni wykorzystany.
Pozytywny jest natomiast sposób radzenia sobie bohaterów z problemami. Nie poddają się, nie popadają w depresję, lecz walczą o swoje, o lepszy byt w tym świecie, który „przy bliższym poznaniu nieco rozczarowuje”[2] – jak twierdzi niespełniona artystka. Szczególnie podoba mi się postawa Sadie – zdradzanej i poniewieranej kobiety, która nie rozpacza ani na chwilę z powodu utraty męża. Przeciwnie, cieszy się swobodą, odkrywa, że sama umie sobie doskonale radzić i jest przez to szczęśliwsza.
Można różnie do tej powieści podejść i różnie ją ocenić. Moim zdaniem jest to książka dobra na długą jazdę pociągiem, na oderwanie się od swoich codziennych trosk i spojrzenie na nie przez pryzmat cudzych. Jednak wszystko tutaj zostało za łatwo rozwiązane. W literaturze szukam przede wszystkim prawdziwego życia, nawet jeśli przedstawiony świat jest kompletnie oderwany od rzeczywistości. „Herbaciarnia pod Morwami” wydała mi się pod tym względem sztuczna.
---
[1] Sharon Owens, "Herbaciarnia pod morwami", wyd. Książnica, Katowice 2006, tekst z okładki.
[2] Tamże, s. 163.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.