Nie wrócę po ciebie, Guillaume!
Guillaume Musso jest z wykształcenia ekonomistą. Idąc dalej: jest również świetnym biznesmenem. Pisze z powodzeniem dla milionów. Czytelników i dolarów.
"Wrócę po ciebie" wpasowuje się zdecydowanie w nurt popkultury literackiej. Jest "harlequinem" przyprawionym odrobiną sensacji i fantastyki. Autor bez żenady korzysta z pomysłów zgranych z wcześniejszych utworów innych twórców. Nie wstydzi się powoływać wprost na stronach swojego plagiatu na niedościgniony "Dzień Świstaka". Jego prawo autorskie opiera się na wymieszaniu tych pomysłów i utkaniu z nich intrygi, która do końca ma trzymać w napięciu i zaskakiwać. Robi to jednak tak nieudolnie, że mniej więcej w połowie książki (dokładnie od momentu, w którym bohater ogląda nagrania z kamery w klubie) wiedziałem już kto (i z czyjego nadania) zabił. Nie w przenośni - dosłownie.
Prymitywny język literacki i papierowe postacie, pełne niespójnych zachowań, uwikłane w irytujące dialogi to słabe strony autora. Intryga - na poziomie Grishama trzeciej kategorii. Suspens - piąta woda po Kingowym kisielu (obaj klasycy popkultury są chętnie przywoływani przez autora). I chyba ze względu na te łatwo wyczuwalne niedostatki, autor postanowił okrasić swoją powieść niezliczoną ilością cytatów z dzieł, jak na popkulturę przystało, które wszyscy dobrze znają (lub powinni) i lubią (lub polubią). Ot, choćby zaczyna się wszystko cytatem z "Cienia Wiatru" Zafona, który nijak się ma do treści opowiadania. Ale co z tego?! Liczy się chwyt marketingowy!
I nie to, żebym miał coś przeciwko kulturze masowej! Odrzuca mnie to, że ten literacki kicz jest pełen irytujących, melodramatycznych idiotyzmów. Aż mnie kusi aby rzucić przykładami! Podam wam dwa z pośród pozostałych dziesiątków nonsensów. Co powiecie chociażby o profesjonalnym mordercy, zimnym i bezwzględnym draniu, który ma na swoim koncie wiele płatnych ofiar, a jednakże na kartach tego dzieła niespodziewanie załamuje się i popełnia samobójstwo gdyż mordując sobie pewnego gościa... postrzelił niewinną osobę?!?! A jak zareagujecie na histerycznego i spazmatycznego szczeniaka, lat kilka, który bez opamiętania i bez przerwy wydziera się, a to, że chce być indianinem, a to, że chce iPhonaaaaaa! doprowadzając swoją matkę do takiego rozstroju nerwowego, że ta prowadząc auto śmiertelnie potrąca przechodzącą przez jezdnię dziewczynę, po czym słyszy z ust nagle wydoroślałej i opanowanej latorośli: "mamusiu, to nie twoja wina, to wina tej dziewczyny, przechodziła i nawet nie popatrzyła, czy coś jedzie". Jaka niespodziewana spostrzegawczość połączona z empatią, prawda?!
Ku zaspokojeniu popkulturowych potrzeb, tekst opływa też morze popularnych marek (odzieżowych, motoryzacyjnych, etc.), miejsc, które należy znać lub w nich bywać (knajpy, kluby, etc.). Jest tu bogactwo, blichtr, sława. Jednym słowem, całe przedsięwzięcie jest cool, hip and trendy. American glamour z domieszką francuskiego snobizmu (jedna gwiazdka Michelina dla niedawno założonej knajpki). Biznes na całego. Miliony czytelników (ach, te miliony dolarów...) mają mieć wrażenie, że liznęły wielki świat i wielką literaturę.
Ja się nalizałem aż do estetycznych nudności i przekazuję do skupu makulatury.