Nie będę owijał w bawełnę. Nie podobało mi się.
Zacznę od wyglądu. Cegła 750-stronicowa, okładka twarda z piękną pieczęcią, ale śnieżnobiała – łatwo pobrudzić. Obwoluta – ładny i symboliczny obraz króla opartego na mieczu, w objęciach orła. Tylko jest jeden problem. Co to za król? Przemysł II, o którym traktuje powieść? Chyba nie, przecież autorka wyraźnie opisuje jego włosy jako miodowe lub bursztynowe. Nijak mi to nie pasuje do ciemnowłosej postaci z obwoluty. No, chyba że miód był spadziowy, a bursztyn bardzo ciemny.
Niemądra i infantylna wydaje mi się strategia marketingowa, niczym z gier komputerowych dla nastolatków. Zwiastuny na YouTube fatalne. „Pierścień, który zmyje klątwę... Miecz, który skłóci śmiertelnych... Orzeł, który przebudzi królestwo”[1]. O co chodzi? (Żeby nie powiedzieć WTF!). Co za pierścień? Ten podarowany Jakubowi Śwince? A może jeden z dziewięciu, należących bynajmniej nie do Nazguli, lecz do księcia Henryka IV Probusa? Miecz skłóci śmiertelnych? A co? Nieśmiertelnych ma skłócić? Orzeł obudzi królestwo? A nie odwrotnie?
W treści – strasznie denerwujące wstawki pseudo-fantasy. Chodzi mi głównie o „żywe” znaki herbowe. Orły, lwy, gryfy i półsmoki. Z początku myślałem, że to tylko symbole uczuć bohaterów. Opisy nawet uzasadniały takie przypuszczenie. Niestety z czasem okazało się, że autorka traktuje je chyba serio (na przykład gdy Mściwój był z Przemysłem w Gąsawie, a Gryf poleciał nad las pokazać, gdzie onegdaj uciekał Leszek Biały). Przy okazji – z Kępna do Gąsawy kawał drogi, a autorka każe książętom wybrać się tam na „przejażdżkę”.
Pozostałe elementy „fantastyczne” mogą być. W końcu czym jest sugerowane przez Cherezińską pochodzenie arcybiskupa Świnki w porównaniu z tym, co zrobił Parnicki w „Robotnikach wezwanych o XI” (czyli z uznaniem św. Stanisława za syna zgwałconej przez Chrobrego Przecławy, a następnie wysłaniem go z wikingami za ocean do Tolteków, by został Quetzacoatlem)[2]... Pomysły takie jak wilkołak czy pachnąca liliami święta Kinga, choć czasami wydają się przesadne, są na miejscu, oddają stan umysłu średniowiecznych mieszkańców Europy.
Wkurzała mnie transkrypcja imion. Pal licho nieszczęsną Lukierdis, czyli Ludgardę. Ale Rikissa zamiast Ryksy? Albo chociaż Rychezy? Rozumiem, że zapewne są to wersje do przyjęcia, oparte na źródłach z epoki i bardziej zbliżone do oryginału. Ale ja się już przyzwyczaiłem i basta!
Wypada jeszcze napisać o fabule. W książkach historycznych zwykle z góry wiadomo, jak potoczą się najważniejsze wydarzenia. Tu z grubsza idzie to tak: są czasy rozbicia dzielnicowego w Polsce. Z czasem pojawia się dążenie do jednoczenia podzielonych ziem. Głównymi graczami stają się Przemysł II z Wielkopolski, Henryk IV Wrocławski i Wacław II z Czech. Koronę udaje się zdobyć Przemysłowi, który jednak kilka miesięcy później, w zapusty 1296 roku, zostaje zamordowany w Rogoźnie.
Jeśli chodzi o śmierć króla, autorka poszła na łatwiznę. Historycy spierają się od lat, kto stoi za zabójstwem, stworzyli przynajmniej kilka teorii. Zbyt wielu osobom zależało na tej śmierci, by przesądzać jednoznacznie. Z ciekawością zastanawiam się, do której teorii przychyli się Elżbieta Cherezińska, a ona... Zresztą sami przeczytajcie.
W sytuacji, gdy z grubsza wszystko wiemy o fabule, wielkiego znaczenia nabiera kreacja bohaterów. I tu mam kolejny powód do irytacji. No bo szlag mnie trafia, gdy czytam, co wyprawia powieściowy szwarccharakter, czyli Mechtylda Askańska. Utopiłbym kobietę w łyżce wody. Po drugie – postacie drugoplanowe. Są zbyt dobrze skonstruowane. Tak polubiłem sybarytę Mściwoja, kurdupla Władysława, zagłuszającą kaszlem chóry anielskie świętą Kingę, że chciałbym pobyć z nimi dłużej, więc powieść powinna mieć przynajmniej o 500 stron więcej.
Jeszcze kilka uwag odnośnie do języka. Rozumiem jego uwspółcześnianie (w końcu nie każdy jest Gołubiewem[3]), ale na miłość Boską, bohurt jest bohurtem, a nie „ustawką” („Zdawało się, że słyszy zgrzyt zębów i pękanie kości. Bohurt. To może się zdarzyć. Umówiona walka. Ustawka”[4]).
Przydałoby się też przyjrzeć pracy redaktorów. Jak mogli przepuścić taką powtórkę: „Dla niego więc bawiło się w ogrodzie ośmioro dzieci, Guta widziała tylko pięcioro”[5] i: „Pocałował żonę, pozdrowił ośmioro dzieci, choć ona widziała z nich tylko pięcioro”[6] - zaledwie 27 wersów niżej?
Wszystko, co napisałem do tej pory, to tak zwany pikuś. Najbardziej nie podobała mi się cała reszta. Zbyt ciekawa – nie mogłem oderwać się od lektury, a obowiązki czekały. Zbyt zachęcająca do przypomnienia sobie dziejów ojczystych i sięgnięcia do książek o rozbiciu dzielnicowym. A na koniec najbardziej wkurzyło mnie to, że będę musiał poczekać, zanim pani Cherezińska napisze dalszy ciąg. No i niepewność, czy będzie więcej pisać o mini-Władku, czy o jednej z najciekawszych postaci średniowiecza, jaką jest Ryksa Elżbieta, przez Czechów zwana Reiczką[7].
Na koniec me nerwy zszargało porównywanie w wielu recenzjach internetowych „Korony śniegu i krwi” do „Gry o tron” Martina. Przecież „Korona...” jest lepsza. Bo nasza i prawdziwa...
Uff. Wyrzuciłem to z siebie... Nie na moje zdrowie takie lektury.
---
[1] Elżbieta Cherezińska, „Korona śniegu i krwi”, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2012, tekst z obwoluty.
[2] Zob.
Robotnicy wezwani o XI (
Parnicki Teodor)
[3] Zob. cykl Antoniego Gołubiewa „Bolesław Chrobry” (
Bolesław Chrobry)
[4] Elżbieta Cherezińska, op. cit., str. 80.
[5] Ibidem, str. 713.
[6] Ibidem, str. 714.
[7] por.
Ryksa Piastówna: Królowa Czech i Polski (
Duczmal Małgorzata (Duczmal-Charyna Małgorzata))
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.