Dodany: 22.05.2012 11:55|Autor: elwen

Recenzja nagrodzona!

Książka: Ręka Flauberta
Lis Renata

10 osób poleca ten tekst.

Jeszcze raz przeczytam Flauberta


Mało kto kocha dziś XIX wiek – nie ten ocukrzony w stylu „romansów historycznych”, z pięknymi sukniami, wystawnymi balami i obowiązkowym szczęśliwym zakończeniem, ale ten prawdziwy: ze skazanymi na siebie małżeństwami, cyklem ciąż i narodzin zakończonych czasem upragnionym, a czasem przyjętym z pełną wyczerpania rezygnacją dzieckiem, dorastającym wśród duchów zmarłego rodzeństwa. Zdominowanie list bestsellerów przez literaturę współczesną powoduje, że niewielu widzi sens, a tym bardziej przyjemność w zaglądaniu do klasyków. Ich dzieła uznawane są za równie martwe jak ich autorzy. Nieczytane książki po pewnym czasie umierają rzeczywiście, a pisarze zostają sprowadzeni do nazwisk w encyklopedii. Trudne w tej sytuacji staje się świeże spojrzenie, dostrzeżenie życia pod warstwą kurzu i tym bardziej docenić należy pasję „Ręki Flauberta” Renaty Lis. Zwłaszcza że, jak pisze autorka, „(...) w obecnych czasach pisarze rzadko bywają »celebrytami«, a jeśli już, to raczej »gwiazdami« drugiej kategorii – po części dlatego, że ich marudne zajęcie stało się balastem, który przeszkadza w karierze mierzonej częstotliwością zaproszeń do telewizji śniadaniowej, po części dlatego, że dzisiaj piszą niemal wszyscy i w fakcie pisania publiczność nie znajduje już niczego niezwykłego. Za dużo jest książek, za dużo autorów, wszystkiego jest za dużo”[1].

Jak napisać biografię kogoś, kto prowokacyjnie - a może naprawdę w to wierząc - twierdził, że nie ma żadnej biografii? I jaka to jest „dobra” biografia – taka, która zawiera dużo dat, nazwisk i „użytecznych” faktów? Przypomina mi się w tym miejscu wiersz Audena o „groszowych życiorysach”, w których można znaleźć wszystkie dane, poza jedną rzeczą – informacją o tym, że Wielki Człowiek raz czy dwa razy cierpiał z miłości i czuł się samotny jak zwykli śmiertelnicy[2]. Ten wiersz mógłby stanowić motto książki Renaty Lis, choć nie o miłości jedynie opowiada autorka. Unika ona zarówno nużącej drobiazgowości, jak i modnego w niektórych nurtach literatury biograficznej epatowania „skandalicznością”, zasadzającą się najczęściej na przedstawianiu jako wielkiego odkrycia faktu, że dany pisarz był również istotą seksualną. A przecież życie Gustave’a Flauberta, którego przeciętny odbiorca kojarzy z powieścią o zdradzającej męża Emmie Bovary – bohaterki o nazwisku bodaj czy nie bardziej rozpoznawanym od nazwiska jej twórcy - mogłoby wręcz prowokować do napisania biografii „skandalizującej”. Renata Lis omija tę pułapkę, ani nie wybielając życiorysu swojego bohatera, ani nie przesadzając ze skupianiem się wyłącznie na jednym aspekcie jego życia. W dobie ekscytacji wszelkiego rodzaju skandalami obyczajowymi tę równowagę między otwartością i powściągliwością uznać można za dużą zaletę „Ręki Flaubeta”.

Nie jest to na pewno standardowa, „liniowa” biografia: gdyby nie rozmiar książki, liczne dygresje kazałyby mówić raczej o eseju biograficznym. Jej ogromną zaletą jest styl, wysmakowany w stopniu, w którym biografia pisarza staje się literaturą samą w sobie, jednocześnie bogaty w informacje i wolny od akademickiej suchości. Światy pisarza i badaczki - poszukiwaczki? tropicielki? - nieustannie przenikają się nawzajem. Historia miesza się u Lis z teraźniejszością, podobnie jak literatura ze światem realnym – tak jak wtedy, gdy opisuje współczesny widok roueńskiego Place de la Cathédrale, śledząc jednocześnie cień pisarza notarialnego Leona Dupuis, w oczekiwaniu na schadzkę z doktorową Bovary wpatrującego się w witraż przedstawiający historię życia świętego Juliana. Kto czytał Flaubertowską „Legendę o świętym Julianie Szpitalniku”, wznowioną w 2009 roku przez Wydawnictwo Sic! w przekładzie właśnie Renaty Lis, zrozumie całą pisarską finezję tej sceny.

Tajemniczy tytuł książki wyjaśniony zostaje w pierwszym rozdziale: znakiem szczególnym pisarza był ponoć znajdujący się na ręce ślad po oparzeniu. Znak na prawej ręce, tej, którą się zazwyczaj pisze. Ale czy na pewno o to tylko chodzi? Znak to czy stygmat, nadprzyrodzone wyróżnienie czy piekielne piętno wygnańca? Wszystko prowadzi do żywiołu ognia, ambiwalentnego symbolu życia, miłości, nienawiści i śmierci. Lis pisze o „czarnej podszewce” wszystkich książek Flauberta[3], być może trafiając tym określeniem w sedno: śmierć jest osnową każdej z jego opowieści, tak jak przewijała się przez całe życie pisarza. W tytule jednego z rozdziałów nazywa go „człowiekiem nekropolią”, noszącym w sobie śmierć ukochanej siostry Caroline i śmierć Alfreda Le Poittevin, który, jak pisze Lis, „(...) był dla Flauberta kimś znacznie więcej, niż przyjacielem – to była jedna z tych przyjaźni, które wyróżniała wysoka, w istocie miłosna temperatura oraz poczucie całkowitej duchowej wspólnoty”[4]. Romantyczna przyjaźń czy, jak byśmy powiedzieli dzisiaj, „coś więcej”? Być może i jedno, i drugie, nie o naszych czasach bowiem mówimy: autorka pozostawia to do oceny czytelnika.

Śmierć nie panuje jednak nad myślami pisarza w sposób wyłączny: siłą równie potężną, przynajmniej na pewnym etapie życia Flauberta, okazuje się jego witalność. O tym, jak wyglądało w dziewiętnastym wieku to, co dziś nazwalibyśmy „turystyką seksualną”, dowiadujemy się z części poświęconej orientalnym podróżom Flauberta. Wybija się wśród kobiet jego życia egipska kurtyzana Kucziuk-Han, którą bezskutecznie usiłuje odnaleźć walcząca z jej przeradzającym się w fantazmat wspomnieniem Louise Colet, darząca pisarza obsesyjnym uczuciem, które dziś określilibyśmy mianem stalkingu. Antytezę Kucziuk-Han stanowi angielska guwernantka Juliet Herbert - jak zdaje się sugerować Lis, być może największa miłość pisarza.

Nie jest jednak „Ręka Flauberta” dziełem li tylko na seksualnych ekscesach skupionym. Równie istotne są w niej „ekscesy literackie”, takie jak będąca jeszcze w roku 1966 na kościelnym indeksie ksiąg zakazanych „Pani Bovary” - razem z „Salambô” pokazująca, jak dobrą skądinąd listę lektur ów indeks stanowi - co do której autorka „Ręki Flauberta” zastanawia się, „jak to w ogóle możliwe, że Flaubert napisał taką książkę”[5], konstatując, że „wszystkie arcydzieła mają to właśnie do siebie, że pojawiają się nagle i nieoczekiwanie, nie wiadomo jakim cudem, niepodobne do niczego, co napisano przed nimi (...)”[6]. Osoby snobujące się na przywoływanie w towarzystwie słynnych cytatów mogą się przy okazji dowiedzieć, jak naprawdę miała się rzecz ze słynnym zdaniem „Pani Bovary to ja!”.

Zaletą książki jest dołączone do niej kalendarium życia Flauberta, pomocne, gdy po przerwie w lekturze chcemy do niej powrócić. Przydatny dla osób zainspirowanych do własnych poszukiwań jest podany przez autorkę wybór źródeł, ze grupowanymi osobno dziełami Flauberta w języku francuskim i polskim – tu brak trochę informacji o różnych przekładach m.in. „Pani Bovary”, ciekawostce dla osób rozmiłowanych w porównywaniu różnego rodzaju tłumaczeń, być może mniej istotnej dla autorki zestawienia – oraz umieszczonymi osobno dziełami „innymi”.

„Kto dzisiaj pisze o Flaubercie, ten także doświadcza opętania (...)”[7]. Jedno można powiedzieć na pewno: po przeczytaniu „Ręki Flauberta” chce się go czytać.



---
[1] Renata Lis, „Ręka Flauberta”, wyd. Sic!, 2011, s. 288.
[2] Wystan Hugh Auden, „Who's Who¨, w: tegoż, „44 wiersze”, wybór, przekł. [z ang.], wstęp i oprac. Stanisław Barańczak, wyd. „Znak”, 1994, s. 33.
[3] Renata Lis, „Ręka Flauberta”, dz. cyt., s. 35.
[4] Tamże, s. 37.
[5] Tamże, s. 157.
[6] Tamże, ss. 157-158.
[7] Tamże, s. 253.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 12894
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 24
Użytkownik: ajson 22.05.2012 19:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Mało kto kocha dziś XIX w... | elwen
Świetna recenzja. To chyba Twój Biblionetkowy debiut, więc zachęcam do dalszego pisania. :)
Użytkownik: misiak297 22.05.2012 22:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Mało kto kocha dziś XIX w... | elwen
Ciekawa recenzja, aczkolwiek nie zgadzam się z jej pierwszymi zdaniami. Wielu XVIII i XIX-wiecznych pisarzy wciąż żyje przez swoje dzieła (żeby wymienić tutaj tylko siostry Bronte, Jane Austen czy Karola Dickensa), ich książki są wciąż przedrukowywane i wzbudzają niesłabnące emocje wśród czytelników. To właśnie świadczy o wielkości literatury! Listy bestsellerów zazwyczaj są mylące - klasyka pozostaje sprawdzona!
Użytkownik: Marylek 23.05.2012 06:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Ciekawa recenzja, aczkolw... | misiak297
Listy bestsellerów służą napędzaniu sprzedaży.
Użytkownik: misiak297 23.05.2012 06:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Listy bestsellerów służą ... | Marylek
I dlatego są mylące:) Bo nie świadczą o książce. To, że ktoś coś kupi, nie znaczy, że książkę przeczyta, a nawet jeśli przeczyta, to może mu się nie spodobać przecież:)
Użytkownik: elwen 25.05.2012 23:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Ciekawa recenzja, aczkolw... | misiak297
Zgoda co do list bestsellerów! Co do reszty, krąży złowieszczo w tle zdanie Twaina o klasyce jako "tym, co wszyscy chcieliby przeczytać i czego nikt nie czyta". Zastanawia mnie, na ile osoby autentycznie ekscytujące się szeroko pojętą klasyką (powiedzmy, że będą to rzeczy przynajmniej stuletnie), czytające ją dobrowolnie i dla przyjemności oraz wybierające kosztem innych lektur stanowią niszę wśród osób czytających w ogóle (jeśli są badania na ten temat, niestety ich nie znam). Przeglądając blogi z recenzjami, mam czasem wrażenie - być może mylne - że jeśli ktoś dziś "dużo czyta" (dobrowolnie i zostawmy na boku "literaturę fachową"), to niemal wyłącznie literaturę współczesną. Jeśli dobrze policzyłam, w pierwszej pięćdziesiątce najwyżej ocenianych przez Biblionetkowiczów książek są raptem trzy pozycje sprzed 1901 r. - żadna w pierwszej dwudziestce.

Mało się wznawia, mało tłumaczy, w sumie mało o literaturze powszechnej sprzed tych stu kilkudziesięciu i więcej lat publicznie dyskutuje (pomijam opracowania lektur), a jeśli dyskutuje i publikuje na jej temat, piekielnie ciężko trafić na takie teksty. Autorzy może i istnieją w świadomości, ale w księgarniach ich nie uświadczysz. Jest z nimi trochę tak, jak ze starymi, czcigodnymi członkami rodzin: okazuje się im szacunek, toleruje ich obecność i czasem zamienia parę słów, bo trzeba, ale mało kto ich lubi. Jane Austen i siostry Bronte trzymają się jeszcze nieźle, może trochę dzięki adaptacjom filmowym (pomijam, że to niezła literatura), zgoda na Dickensa (ale kiedy było ostatnie wydanie "Samotni" czy mojej ulubionej "Opowieści o dwóch miastach"!), czytani i obecni w zbiorowej świadomości są może jeszcze Wilde, Poe i paru innych...

Podoba mi się to, co napisałeś o wielkości literatury - masz rację, jeśli książka po tych plus stu latach ciągle wzbudza emocje, to autor wygrał.
Użytkownik: Marylek 26.05.2012 07:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Zgoda co do list bestsell... | elwen
Nie sugerowałabym się tym, o czym pisze się w recenzjach na blogach. To też jest marketing. Pomyśl, że taki blogowicz dostaje zestaw książek-nowości, o których musi napisać. Po to je przecież dostaje. To ile mu zostaje czasu na czytanie czegoś innego? A nawet jeśli to robi, to nie ma obowiązku pisania o tym, a o tamtych nowościach ma! Musi się zmieścić w czasie, musi też pochwalić się odpowiednią liczbą odwiedzin (wyświetleń) w miesiącu, bo inaczej takie czy inne wydawnictwo zrezygnuje ze współpracy z nim. Powoli blogi o książkach przestają być przyjemnym dzieleniem się wieściami o przeczytanych nowościach, a stają się kolejnym fragmentem wyścigu szczurów.

Dyskurs publiczny też napędzany jest prawami rynku. O nowościach literackich rozmawia się właśnie dlatego, że są nowościami. To napędza sprzedaż, w niektórych kręgach wypada spytać: "Czytałeś już...?" albo: "A słyszałeś o...?" A kto spyta, czy słyszałaś o Tołstoju czy Hugo? Każdy słyszał, prawda? A kto czytał? A po co to sprawdzać, skoro nie wzrośnie od tego sprzedaż - to jest to, o czym piszesz, nie wydaje się klasyków. Czy naprawdę nie byliby kupowani?

Gdyby możliwe było sprawdzenie ilości wypożyczanych z publicznych bibliotek pozycji tzw. klasyki, to może dało by nam pełniejszy obraz. Sądzę, że Dickens czy Austen są wciąż popularni. A z drugiej strony, mało kto lubi być zmuszanym do czegokolwiek, stąd tytuły kojarzące się z lekturami szkolnymi nie są tymi, po które sięga się samemu dla przyjemności po tejże szkoły ukończeniu.

A tak na marginesie: jak się czasami czuję zmęczona bądź to nowatorskimi technikami i eksperymentami literackimi, bądź zwyczajnym chłamem, który mi się akurat zdarzyło czytać, sięgam po jakiegoś Galsworthy'ego czy innego Steinbecka i odpoczywam. To naprawdę jest odpoczynek, taka dobra, klasyczna proza! I ucieczka od samonakręcających się mód czytelniczych. Kilka miesięcy temu przeczytałam "Panią Bovary". To świetna książka! Wciągająca, z dobrym rytmem, z przedstawionym wszechstronnie problemem, z szerokim tłem społeczno-obyczajowym; jedna wielka przyjemność czytania!
Użytkownik: agatatera 26.05.2012 10:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie sugerowałabym się tym... | Marylek
Ja tylko może skoryguję (chociaż po części) Twoją wypowiedź. Od 3 lat współpracuję z wydawnictwami i w moim przypadku (bo tylko o moim się wypowiem, nie znam w pełni innych) otrzymywanie książek do recenzji nie oznacza:
1. że czytam na termin,
2. że muszę napisać recenzję,
3. że recenzja musi być pozytywna.
W związku z tym nie różnicuję czytanych książek, tylko je czytam :)

Tylko tyle chciałam powiedzieć i uciekam do czytania.
Użytkownik: duch puszczy 26.05.2012 11:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja tylko może skoryguję (... | agatatera
To ja będę drugim blogerem, który NIE jest poganianą batem maszynką do pochlebnego recenzowania nowości:P
Użytkownik: Marylek 26.05.2012 11:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja tylko może skoryguję (... | agatatera
To tylko pogratulować!

Ja miałam okazję przez jakiś czas współpracować z jednym tylko wydawnictwem.

ad 1. Nie musiałam przeczytać "na termin", ale w miarę szybko.
ad 2. Musiałam napisać recenzję - to był warunek przysłania mi książki.
ad 3. Recenzja nie musiała być pozytywna, ALE jeśli nie była pozytywna, to należało przysłać ją tylko do wiadomości wydawnictwa; pozytywną natomiast należało gdzieś zamieścić. Nie na blogu, bo bloga nie prowadziłam.

Zrezygnowałam.
Użytkownik: agatatera 26.05.2012 11:49 napisał(a):
Odpowiedź na: To tylko pogratulować! ... | Marylek
Pewnie, że są takie przypadki. Ale jak to właśnie dlatego na początku powinno się wszystko obgadać, negocjować i jak warunki nie pasują, to powiedzieć "nie". Jest dosyć wydawnictw, z którymi można współpracować bezproblemowo, po co się rozbijać o te, które nie potrafią takiej współpracy prowadzić?

Pewnie, że są blogerzy, którzy są tak (chyba?) zachwyceni, że ktoś im coś proponuje, że zgadzają się nawet na najgorsze warunki. Są też tacy, którzy w takim przypadku potrafią pisać tylko pozytywnie. Ale ocenianie wszystkich blogerów po tych przypadkach nie jest sprawiedliwe. I tylko o to mi chodzi.
Użytkownik: nutinka 26.05.2012 11:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie sugerowałabym się tym... | Marylek
Bardzo proszę o nie generalizowanie zawartości blogów. ;) Owszem, wiele z nich opiera się na współpracy z wydawnictwami, ale zazwyczaj jest to zaznaczone - możemy więc czytać te laurki świadomie, wiedząc, co w trawie piszczy. Między innymi przez konieczność pisania o tym, co przyślą, nie podjęłam takiej współpracy, kiedy mi ją zaproponowano. Wolę czytać to, co lubię. I nie o wszystkim mam ochotę napisać.

Nowości są fajne, ale jednak wolę, żeby się nieco odleżały. Tu bardzo się przydaje Biblionetka - wygląda to tak, że nagle wskakuje mi nowość w polecankach na poziom 99%, a po kilku miesiącach widzę, że spadła do trzeciej dziesiątki. To bardzo dobry miernik książek. A do klasyki jakoś i tak co chwila się wraca, tak jak napisałaś, Marylku. :)))
Użytkownik: agatatera 26.05.2012 11:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo proszę o nie gener... | nutinka
Nutinka, a skąd pomysł, że będziesz musiała czytać to, co Ci ktoś będzie wpychał, a nie to, co sama wybierzesz?

I też proszę o nie generalizowanie zawartości blogów. Ja współpracuję z wydawnictwami, ale nie czuje się "laurkopisaczem", sama wybieram książki, czytam je kiedy chcę, piszę o nich tak, jak chcę. I nie zamierzam czuć się gorsza tylko dlatego, że zgodziłam się na współpracę z wydawnictwami.
Użytkownik: nutinka 26.05.2012 11:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Nutinka, a skąd pomysł, ż... | agatatera
Propozycja, jaką miałam, niedwuznacznie wskazywała na to, że nie ja będę decydować, co dostanę do recenzji. I tyle.

Nikt nie musi czuć się gorszy z powodu współpracy z jakimś wydawnictwem (no chyba że ma coś na sumieniu ;)). Nie widzę, żeby ktoś coś takiego wcześniej napisał.
Użytkownik: agatatera 26.05.2012 11:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Propozycja, jaką miałam, ... | nutinka
Trafiłaś w takim razie na jakieś kiepskie wydawnictwo. W swojej trzyletniej współpracy miałam okazję "pracować" z kilkunastoma wydawnictwami i jeszcze nikt nie narzucił mi żadnej książki do przeczytania pod grożbą braku współpracy. Trochę szkoda byłoby generalizować po 1 przypadku.

Może wprost nie napisał nikt czegoś takiego, ale z kontekstu wypowiedzi wynika jasno. A takie generalizowanie wszystkich blogów książkowych jest czymś podobnym do tego, jak ja bym się oparła na kilku osobach z Biblionetki i napisała, że "wszyscy biblionetkowicze to zadzierająca nosa snoby literackie, które za nic mają innych - czytających "gorszą" literaturę lub nieczytających w ogóle". Byłoby to fajne? To takie ogólne przemyślenie, nie skierowane konkretnie do Ciebie, a wynikające z tego, że nagminnie od jakiegoś czasu spotykam się z traktowaniem blogerów książkowych jako czytelników drugiego sortu.
Użytkownik: nutinka 26.05.2012 11:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Trafiłaś w takim razie na... | agatatera
Rozumiem, że można stać się nadwrażliwym, jeśli spotyka się "z traktowaniem blogerów książkowych jako czytelników drugiego sortu" (i też piszę ogólnie, nie konkretnie do Ciebie). Przyznam, że takiej tendencji nie zauważyłam. Swojego bloga traktuję wyłącznie rozrywkowo, bardziej dla mnie niż dla świata (wiesz, pomaga przetrwać to, co teraz trudne) i raczej mało mnie rusza, co sądzą inni. ;)

Z tym wydawnictwem to była dużo dawniej, nie pamiętam dokładnie, ale tak z 5-6 lat temu. Fakt, zniechęciłam się, może niepotrzebnie, ale i tak nie zamierzam zabiegać o darmowe książki. Źródeł pozyskiwania tanich książek mam tyle, że nie jestem w stanie przeczytać tego na bieżąco. A i na zaopatrzenie bibliotek nie narzekam - tu raczej zaczyna mnie irytować pozbywanie się starych książek, bo niedługo trudniej będzie wracać do tych, które nie przetrwały fazy nowości, a są warte uwagi.
Użytkownik: agatatera 26.05.2012 12:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Rozumiem, że można stać s... | nutinka
Pewnie, nie trzeba współpracować, jak się nie ma ochoty. Nic na siłę.

Tendencja taka istnieje, gdzieś tak od 1,5 roku. Mój blog to moje wirtualne "dziecko", jestem z nim emocjonalnie związana i nie lubię oceniania jakie zdarza się na różnych forach internetowych lub w życiu pozainternetowym. W ogóle nie lubię oceniania ludzi na przesłankach takiego sortu. A już szczególnie tutaj, bo wydawało mi się, że tutaj są ludzie inteligentniejsi, bardziej otwarci, elastyczni i w ogóle fajni. Jak widać - miałam taki pozytywny stereotyp biblionetkowiczów. Niestety, od pewnego czasu powoli sie on zmienia i zaczynam rozumieć krytyczne głosy, które zdarza mi się słyszeć na nasz temat.

Jednakże dyskusji takich odbyłam już dużo (chociaż tutaj chyba pierwszy raz), jestem nimi trochę zmęczona szczerze pisząc, moje zdanie można sobie wygooglać bez problemu ;) Dlatego teraz pójdę czytać dalej, czas ucieka szybko, a o 14-tej jestem umówiona. Z biblionetkowiczką właśnie. Ale idziemy do teatru :p
Użytkownik: duch puszczy 26.05.2012 13:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Pewnie, nie trzeba współp... | agatatera
A tak swoją drogą, można by sądzić, że jako bloger ZWL recenzujący książki od wydawnictw na swoim blogu jestem mniej wiarygodny niż wtedy, gdy pod własnym imieniem i nazwiskiem piszę recenzję dla Literadaru. Recenzję z nowości i na dodatek również przysłanej redakcji przez wydawnictwo. W moim podejściu do recenzji różnica jest żadna, ale moja wiarygodność jest (chyba) postrzegana inaczej w każdym z tych dwóch przypadków.
Użytkownik: agatatera 26.05.2012 13:14 napisał(a):
Odpowiedź na: A tak swoją drogą, można ... | duch puszczy
A co jeżeli ja na własnym blogu pod imieniem i nazwiskiem publikuję? I pod tymi samym danymi zdarzało mi się pisać np. do Archipelagu? :D

PS. Święta racja.
Użytkownik: anek7 26.05.2012 11:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie sugerowałabym się tym... | Marylek
Troszkę mi przykro Marylko, że tak wrzucasz wszystkie blogi do jednego worka - jest cała masa takich, które nie współpracują z wydawnictwami, lub współpracują tylko z 2-3, a większość recenzji na nich zamieszczanych dotyczy rzeczy wydawanych dawniej, czy wręcz przykrytych warstwą kurzu... Mówię sama po sobie - prowadzę bloga, zdecydowaną większość swoich recenzji umieszczam również tutaj - bądź jako recenzje, bądź też w czytatniku i można sprawdzić, że to nie tylko nowości są. A wręcz zdecydowana większość takimi nowościami nie jest.

Na blogach powstaje sporo ciekawych projektów mających na celu propagowanie klasyki - choćby akcja "Miesiąc z Marią" mająca przypomnieć, przede wszystkim młodszej generacji, nieco już zapomnianą Marię Kuncewiczową, jest "200 książek na dwusetne urodziny J.I. Kraszewskiego", teraz się organizuje się "coś" na konto B. Prusa, bo i jego rok aktualnie obchodzimy, jest akcja czytania noblistów - to te, które przychodzą mi do głowy tak na szybko.

Fakt jest sporo blogerów u których w zakładce współpraca jest tyle wydawnictw co włosów na głowie, są też blogi na których codziennie pojawia się "recenzja" kilkusetstronicowej książki co podważa nieco wiarę w dogłębną analizę omawianego utworu - ale przecież świadomy czytelnik potrafi odróżnić taką taśmową robotę od tekstów kogoś kto o książkach pisze z potrzeby serca:)
Użytkownik: Marylek 26.05.2012 12:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Troszkę mi przykro Marylk... | anek7
Nie chciałam nikogo urazić, jeśli tak się stało, to przepraszam.

Kilkakroć natknęłam się na takie namolne promowanie na blogach właśnie i teraz omijam je dość szerokim łukiem. Zaglądam tylko czasem na kilka znajomych. Zresztą, żeby namolnie promować, nie trzeba być blogerem, to tak na marginesie.
Użytkownik: Losice 08.04.2016 16:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Zgoda co do list bestsell... | elwen
W jaki sposób można w Biblionetce wyświetlić listę najlepiej ocenianych pozycji ?
Czy są jeszcze inne zestawienia - np. które pozycje maja najwyższą liczbę czytelników itp. ?
Niestety jestem słaby w odkrywaniu wszystkich możliwości Biblionetki - chociaż nie urodziłem się przed 1901 rokiem.
Z góry dziękuję za odpowiedź i pozdrawiam.
Losice
Użytkownik: joan 14.08.2016 11:00 napisał(a):
Odpowiedź na: W jaki sposób można w Bib... | Losice
W zakładce Rankingi znajdziesz książki z najwyższą/najniższą oceną, najczęściej oceniane itp., również z podziałem na gatunki.
Użytkownik: Losice 28.08.2016 22:13 napisał(a):
Odpowiedź na: W zakładce Rankingi znajd... | joan
Dzięki.
Pozdrawiam
Użytkownik: imarba 23.05.2012 07:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Mało kto kocha dziś XIX w... | elwen
Świetna recenzja! Chętnie przeczytam książkę. Do Flauberta też powinnam wrócić - czytałam jego książki jako lektury obowiązkowe na studiach i potem już nigdy po nie sięgnęłam, a z pewnością warto.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: