Nie dla fajansiarzy
Na jednej z zakurzonych półek warszawskiego antykwariatu znalazłem niepozorną szarą książeczkę, która nie rzuciłaby mi się w oczy, gdyby nie nazwisko na okładce. Wydana w 1992 roku przez Staromiejski Dom Kultury w Warszawie w „oszałamiającym” nakładzie tysiąca egzemplarzy - to naprawdę gratka! Otrzymałem ją za darmo i w całkowicie przypadkowy sposób miałem okazję zapoznać się z prozatorskim debiutem znanego dzisiaj i cenionego pisarza oraz redaktora działu kulturalnego jednej z opiniotwórczych gazet.
Na tylnej okładce Varga w znoszonym sweterku, ze wzrokiem na pozór obojętnym i dość lękliwym. Wydana niewielkim nakładem broszurka zawiera kilkanaście zaskakująco dobrych miniatur literackich, których narratorem–przewodnikiem jest sam autor, baczny obserwator rzeczywistości i mistyczny krytyk otaczającego go świata. Ten, którego wzrok na fotografii tak przykuwa uwagę.
Zbiorek otwiera krótka introdukcja o znamiennym tytule „Wszystkim fajansiarzom, których znam tak wielu”. To zapowiedź kontestatora, który swój bunt wobec świata przedstawi w ocierającej się o liryczny ton, onirycznej wizji będącej wspólnym mianownikiem dla wszystkich opowiadań.
Oniryzm debiutu Vargi podkreślony jest dość wyraźnie i hołduje duchowi mistrza, w tekście „Zanim umrę” znajdziemy bowiem bezpośrednie nawiązanie do twórczości Brunona Schulza. Wychodząc często od zdarzenia realnego, powszedniego i namacalnego, autor podąża tropem sobie tylko znanych asocjacji znaczeniowych, by wieść czytelnika w niezwykłe światy stwarzane za pomocą słowa. Varga wdaje się tutaj w wewnętrzny dialog z samym sobą, a jego tematem wręcz obsesyjnie staje się śmierć, przemijanie i zagubienie w miażdżącej świadomość wrażliwego jej obserwatora rzeczywistości. Zwraca też uwagę częsty motyw wychodzenia. To tak, jakby te krótkie teksty były świadectwem opuszczania samego siebie i przyglądania się sobie z dystansu.
Stylistycznych i semantycznych potknięć jest w tym zbiorku kilka. Nie jest to też zbiór zbyt zróżnicowany tematycznie. Do napisania tych tekstów posłużyły autorowi często: papieros, piwo lub herbata… i przede wszystkim własna wyobraźnia.
Można czytać „Pijanego anioła na skrzyżowaniu ulic” z lekko ironicznym uśmiechem na twarzy. Można też odebrać te teksty jak głęboką spowiedź czynioną w konfesjonale ze słów przed samym sobą. Warto przeczytać, jaki Varga był kiedyś, bo w powieściach nie jest już tak bardzo otwarty i skłonny do tak dokładnego opowiadania o sobie.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.