Dodany: 20.03.2004 21:41|Autor: dagunia1
Pisane masłem… czy aby nie za tłuste?
Okładka: z daleka sentymentalna. Tusz do rzęs i kredka do ust w wianuszku serc. Więc tylko tyle ma do zaoferowania młoda proza polska? A jednak podchodzę bliżej. Okładka: tusz do rzęs i owszem, ale wianuszek serc okazuje się być makabryczną fotografią. Ciągnę do takich książek, jak mucha do mięsa z fotografii: daję się złapać na lep odrażającego kolażu. Oto „Paris London Dachau” Agnieszki Drotkiewicz. Świeża krew na rynku wydawniczym… czy aby rzeczywiście świeża? Czy wystarczająco intensywna? Czy gęsta?
Mówią o Agnieszce Drotkiewicz, że pisze Masłem. A niech to, jesteśmy świadkami narodzin nowego stylu: Masło, więc Dorota Masłowska. Kto pisze, jak autorka „Wojny polsko-ruskiej”, kto jej styl potrafi podrobić, zaanektować dla własnej prozy, ten ma szansę na literacki sukces. Piękność to mało powabna, przyznają państwo, którzy znacie niewybredny styl panny M. - ale skoro taka moda? Wrażliwi na trendy pójdą tym tropem i Agnieszka Drotkiewicz najwyraźniej należy do owej grupy. Jej debiut, „Paris London Dachau” jest najnowszą pozycją wydawnictwa ‘Lampa i Iskra Boża’ - przypomnijmy, rozsławionego właśnie przez „Wojnę polsko-ruską”. Książki, które trafiają na rynek czytelniczy spod skrzydeł „Lampy” zawsze sprawiały problem - i czytelnikom, i krytykom. Były i są trudne, i jakby z przekory niedoskonałe. A polski czytelnik nie chce się tykać takich książek, twierdzi właściciel „Lampy”, Paweł Dunin-Wąsowicz. Jednakże wydanie Masłowskiej dało początek nowej epoce dla „Lampy”: obecnie polski czytelnik rzuca się na każdą nową publikację, choćby dlatego, że ignorancja nie jest w modzie. A „Lampa” i owszem, wpisuje się w najnowsze trendy.
Ale co z tą Drotkiewicz, zapytacie państwo. „Paris London Dachau”, z pozoru (i tytułu) jest opowieścią o miłości w rozjazdach. Ona w Warszawie, on na wschodzie Europy. Ona kochająca, on - jakby mniej, a może w ogóle? Ona w rozpaczy, miętosi wspomnienia miłości… Więc książka Drotkiewicz to kolejny miłosny gniot, o rozstaniu i cierpieniu - cóż nowatorskiego w tej prozie? Wysłowić ten ból na nowo, opisać tak, jak tego nie uczynił nikt dotąd, wydrukować zwątpienie czarną czcionką, rozmienić rozpacz na zdania, akapity, rozdziały…. Ależ to już było! zawoła czytelnik, bo jednak rozpamiętywanie miłosnego rozżalenia nie należy do tematów oryginalnych. Więc co z tą Drotkiewicz? Skoro „Lampa” wydała, musi być i świeżość ujęcia.
Rozpacz wysłowiona czy raczej zasłowiona? Niewielka baza, nieskromna nadbudowa. Zarzucona słowami, które szorstkością swoją drażnią, gryzą, szarpią, rozdrapują rany. A ile, poza intelektualnym popisem, dowiadujemy się o Basi, głównej bohaterce książki? Na ile jest prawdziwa za zasłoną elokwentnych skojarzeń i lingwistycznych porównań? Basia wysupłana ze słów: po prostu stęskniona dziewczyna. Studentka Uniwersytetu Warszawskiego, która swoją miłość, niemal farmaceutycznie ekstraktowaną, chce porównać do teorii kultury. Jej samotność jest narzucona, ale też snobistyczna. Destylowana intensywność życia, które prowadzi Basia, znamionuje bowiem przynależność bohaterki do tzw. „Warszawki”, elity stołecznej. Oto Warszawkę tworzą ludzie szczególni: z zapudrowaną, zasmarowaną makijażem osobowością, obszyci najlepszymi metkami, pachnący niedostępnością - i jednak odpychający w tym zadufaniu. Basia ze swoją rozpaczą - teatralną, skrywaną o tyle, o ile trzeba, i graną o tyle, o ile to jest modne, więc Basia ubrana u najlepszych projektantów wpisuje się w elitę: w ten intelektualny ciucholand Warszawy. Nie ma w niej prawdy. To, co było (a może wciąż jest…) uczuciem, staje się inscenizacją dla konkurencji. Toczy się walka o popularność, i byle trik nie wygra. Co czuje Warszawka, poza dumą? Co myśli, między cytatami? Kim jesteś, Basiu, jeśli nie Warszawką pustą i drażniącą?
Ta książka Agnieszki Drotkiewicz jest jak worek kamieni - oto autorka nawrzucała w ów worek wszystko, co wtłoczono w jej głowę na studiach. Poskąpiła czytelnikowi siebie samej. Szum wokół jej prozy znów okazał się byle błazenadą i literackim pokuszeniem bez pokrycia. Wrzucić ten worek w rzekę, a utonie, niezauważony. Kamienie jeszcze przez moment grzechoczą, robią niepotrzebny hałas, by wreszcie zamilknąć na dnie rzeki. Tak i ta książka utonie, wszak mamy inne, lepsze.
(Dagmara Pędrak)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.