Dodany: 31.07.2007 19:10|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Wiwisekcja zła


Zwykle nie staram się szukać kontaktu z ludźmi, którzy przy pierwszym spotkaniu zrobili na mnie złe wrażenie (oczywiście nie mam tu na myśli mankamentów urody czy ubioru, tylko pewne rodzaje postaw i zachowań). W stosunku do książek rzecz się ma inaczej: zrażona pierwszym napotkanym dziełem danego autora, sięgam po drugie, trzecie, czasem wszystkie osiągalne – i nierzadko się zdarza, że dopiero w którymś z kolei znajduję to, czego szukam, a jeśli nie to, to coś innego, dla czego – mimo wszystko – warto było poświęcić czas.

Moje pierwsze spotkanie z austriacką noblistką zakończyło się totalną klapą. „Pianistkę” odłożyłam, nie doczytawszy nawet do połowy; uczciwie mówiąc, już po kilkudziesięciu stronach zraziła mnie jakaś wyjątkowo niesmaczna scena, która spowodowała nagłą ślepotę na wszelkie inne walory tej prozy. Ale po jakimś czasie sięgnęłam po „Amatorki”, i choć w dalszym ciągu raziła mnie brutalna dosłowność przekazu, doceniłam jego siłę i wyrazistość, i bezkompromisowość, z jaką autorka piętnowała głupotę, prymitywizm, wyrachowanie swoich bohaterów.

O „Wykluczonych” mogę powiedzieć dokładnie to samo, podstawiając tylko nieco inne cechy w miejsce wyżej wymienionych. Ostrość spojrzenia Jelinek jest przerażająca. Jej bohaterowie, zarówno pierwszoplanowa czwórka „młodych zbuntowanych”, jak i postacie drugoplanowe, ze szczególnym uwzględnieniem starych Witkowskich, są dosłownie – przepraszam za słowo, choć nie jest ono ani tak drastyczne, ani tak wulgarne, jak te, których obficie używa autorka – wybebeszeni, bezlitośnie rozebrani na czynniki pierwsze. „Wykluczeni” to wiwisekcja zła, rodzącego się w psychice człowieka, zdawałoby się, bez powodu, zła zdolnego pokonać wszelkie dobre instynkty i skłonić swoją ofiarę do czynów, których ona sama się boi, brzydzi lub nimi gardzi.

Dlaczego? Dlaczego Witkowski senior, były oficer SS, a obecnie nocny portier, maltretuje i poniża swoich bliskich? W jego przypadku wszystko można złożyć na karb wojny: to ona odebrała mu pozycję, zdrowie, nadzieję, i choć to nie usprawiedliwia jego zachowania, pozwala odnaleźć źródło frustracji. Ale czy to wojna jest winna, że czworo młodych ludzi, urodzonych podczas niej lub tuż przed nią, pełnych jest agresji i buntu? Chyba nie, bo przecież rodzina Sophie szczególnie wówczas nie ucierpiała, a jednak dziewczyna na równi z pozostałą trójką szuka kompensacji w występku. Także i nie bieda; biedni są tylko Witkowscy, u Seppów co prawda też nie ma luksusów, ale Hans ma stałą i przyzwoicie płatną pracę, a Sophie Pachthofen ma w domu niemal wszystko, czego dusza zapragnie. Brak perspektyw życiowych? Najmniejsze ma może Hans, prosty robotnik, ale przed trojgiem licealistów – zwłaszcza przed ponadprzeciętnie inteligentnymi i wrażliwymi bliźniakami Witkowskimi – otwiera się droga całkiem obiecująca i znacznie mniej wyboista niż ta, którą muszą pokonywać ich rówieśnicy w wielu sąsiednich krajach...

A więc co? Trudno powiedzieć, czy zamiarem autorki było przekazanie tego właśnie, ale w oczy rzuca się jedno: w tych domach zupełnie nie ma miłości. Jest troska, krzątanina, może nawet nadopiekuńczość, jest powtarzanie obiegowych sloganów „co-wypada-a-czego-nie-wypada” i „co-wolno-a-czego-nie-wolno”, jest besztanie, ustawianie, strofowanie, pouczanie, proszenie, naleganie – ale ani jednej sceny, w której widać byłoby prawdziwą – duchową – miłość. Bo tej fizycznej, owszem, jest aż zanadto; ale wszyscy, i rodzice Witkowscy, i cała czwórka młodych, pojmują ją tylko jako folgowanie własnemu pożądaniu albo zezwalanie na zaspokajanie cudzego pożądania. Dzieci są po to, by spełniać oczekiwania rodziców i społeczeństwa; rodzice są po to, by dostarczać dzieciom środków materialnych do czasu, aż będą w stanie zdobywać je same. Takie normalne zjawisko. Ale bez uczuć, bez jakichkolwiek prób zrozumienia, prowadzi do uprzedmiotowienia człowieka. A to niewielu ludzi jest w stanie znieść bez szwanku. Czasem rodzi w nich wycofanie, a czasem – czy nie częściej? - agresję lub pęd do autodestrukcji...

To robi wrażenie. Nie, za mało powiedziane: to wstrząsa, uderza, policzkuje, pozostawiając ślad, który jeszcze długo pali... Lecz przesłanie i wiarygodność psychologiczna to jedna strona medalu. Drugą jest oprawa, i ta lśni zdecydowanie słabszym blaskiem. Niestety, nic na to nie poradzę: detaliczne opisy stosunku w toalecie szkolnej czy aktów ekshibicjonizmu, z użyciem słów, spośród których bodaj najwytworniejszym jest „bzykać”, budzą we mnie głęboki niesmak, a makabryczna scena przedfinałowa (której dokładnej natury nie chcę tu zdradzić) - odrazę. To nie jest tak, że o sprawach drastycznych nie da się pisać inaczej. Da się, czego przykładem np. równie przytłaczająca i bolesna, ale nieprzekraczająca granic dobrego smaku, powieść Ewy Ostrowskiej „Owoc żywota twojego”.

Ale to niejedyny mankament strony technicznej: drugim, i poważniejszym, jest charakterystyczna maniera narracyjna autorki. Namiętnie nadużywany przez współczesnych pisarzy czas teraźniejszy można jeszcze znieść (choć mnie osobiście przejadł się do granic niestrawności). Zarzucenie tradycyjnej formy dialogu – też. Ale ten drażniący styl z naprawdę nie zawsze potrzebnymi powtórzeniami („Jeśli stare staje się nie do zniesienia, trzeba zacząć coś nowego. Hans uważa, że jego stare życie jest nie do zniesienia i chce zacząć nowe”[1]; „(...) mówi do siebie, co znaczy słowo owego, i co znaczy najbardziej przebiegły, i co znaczy historyk”[2]), z dziwacznie poszatkowanymi zdaniami („Coraz to szeleści jakieś małe zwierzątko. Zajęte poszukiwaniem pożywienia”[3]; „Daje przykład. Aby pokierować młodzieżą”[4]) – to zabieg, który może sprawdzić się jednorazowo. Tymczasem, gdyby usunąć imiona bohaterów i parę szczegółów wskazujących czas i miejsce akcji, nie można by rozpoznać, czy dany fragment pochodzi z „Wykluczonych”, czy może z „Amatorek” albo „Pianistki”. To nie jest coś, co czasem określamy charakterystyczną melodią języka danego autora – to zwykłe kopiowanie sprawdzonego chwytu. Noblistę powinno być stać na więcej.



---
[1] Elfriede Jelinek, „Wykluczeni”, przeł. Anna Majkiewicz i Joanna Ziemska, wyd. WAB, Warszawa 2005, s. 139.
[2] Tamże, s. 189.
[3] Tamże, s. 92.
[4] Tamże, s. 101.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4582
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: norge 01.08.2007 20:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Zwykle nie staram się szu... | dot59Opiekun BiblioNETki
Uff, w takim razie nie mam ochoty poznawać prozy Jelinek :-). Nie wiem, jak ty to robisz, ale twoje recenzje, choćby długachne na trzy strony, czyta się jednym tchem. Trudno, musisz znieść, że za każdym razem będę wyrażać swój podziw, choćbym po wielokroć miała się powtarzać :-)
Użytkownik: misiak297 11.06.2009 14:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Zwykle nie staram się szu... | dot59Opiekun BiblioNETki
Nasze odczucia są bardzo podobne:( Ja przebrnąłem przez "Wykluczonych" w wielkich mękach - nie żeby była to zła książka, tylko taka, która po prostu poraża. Ostatnia scena mnie zszokowała - istne apogeum zła. Denerwuje mnie za to ta maniera narracyjna, o której piszesz. Na szczęście teraz mam nieco spokojniejszą lekturę - "Codziennik" (doczytam do spotkania:)). O jednej i o drugiej książce jest już czytatka.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: