Dodany: 24.07.2007 13:48|Autor: exilvia

Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal


Uwaga! Recenzja zdradza elementy istotne dla rozwoju akcji.


Alternatywna rzeczywistość „Nie opuszczaj mnie” wykreowana przez autora różni się od naszego świata tylko w jednym punkcie, który zmienia jednak wiele. W świecie Kathy, Tommy’ego i Ruth stwarza się ludzi-klony, których jedynym życiowym celem jest oddawanie narządów do przeszczepów. Takimi istotami są właśnie bohaterowie tej książki. Sens ich życia nie jest do końca przed nimi ukryty. Mówi się im całą prawdę, choć po kawałeczku. Nikt ich nie próbuje oszukiwać. Prawda jednak jest tak okrutna, że nie dociera w całości do świadomości przyszłych dawców. Próbują z tego żartować, pojawiają się plotki o możliwości odroczenia donacji, tli się płomyczek nadziei. Gdzieś na dnie serca dzieci marzą o normalnym życiu. Tym bardziej, że zapewniono im piękne dzieciństwo. Jak się potem okaże, nie dotyczy to wszystkich klonów-dawców.

Wychowankowie, jak mówią o przyszłych dawcach, jeszcze przecież dzieciach, ich nauczyciele-wychowawcy z ośrodków szkolno-opiekuńczych, w których te dzieci dorastają, żyją pogodzeni z myślą o celu swojego życia. Nadzieja na inne życie ujawnia się, kiedy szukają swoich pierwowzorów, gdy powtarzają plotki o odroczeniu donacji dla kochających się par, ale nie robią nic, żeby całkowicie uniknąć donacji. W ich umysłach nie rodzi się myśl, że można by uciec od zaplanowanego i narzuconego im z góry życia. Nie są uwięzieni, wręcz przeciwnie, mogą swobodnie się poruszać – gdy są już starsi, a jeszcze nie zostali opiekunami dawców ani dawcami, wyruszają nawet na kilkudniowe wycieczki w swoim własnym towarzystwie. Wiedzą jednak, że różnią się od innych ludzi, chociaż autor nie sugeruje, że są odmienni zewnętrznie od reszty członków społeczeństwa, w którym żyją. Oni są poza. Oni nie są pełnoprawnymi członkami społeczeństwa, państwa, narodu.

Przez cały czas lektury tej książki dręczyło mnie pytanie – dlaczego żadne z dzieci nie próbowało uciec, uwolnić się od przeznaczenia. Zdałam sobie sprawę, że to właśnie przez ten brak metaforycznych krat. Nie byli uwięzieni, więc dlaczego mieliby uciekać. Na myśl od razu przyszedł mi film Ridleya Scotta „Blade Runner” – tam androidy walczyły o przedłużenie życia. Najpierw jednak musiały uwolnić się, uciec z miejsca, gdzie je przetrzymywano. Androidy i klony łączy to, że ludzie nie wierzą w ich zdolność do odczuwania i przeżywania stanów emocjonalnych, nie wierzą w ich duszę. A to skutkuje nieludzkim traktowaniem, wykorzystywaniem i nieliczeniem się z uczuciami tych sztucznie wykreowanych istot.

Ludzie nie tylko nie wierzą w taką możliwość, że klony mają uczucia, ale też, jeśli ktoś próbuje udowodnić, że tak jest w istocie, nie chcą widzieć dowodów na istnienie duszy u dawców. Wygodniej jest im wierzyć, że dawcy nie są do nich podobni, że są tylko ciałami, które pomagają ludziom walczyć z nieuleczalnymi dotąd chorobami. Dylemat etyczny jest potężny. Jeśli jakaś istota nie jest człowiekiem, trudniej jest nam się wczuć w jej sytuację, łatwiej za to jest ją ranić. Taki sam problem istnieje w naszym stosunku do zwierząt, o prawach których Peter Singer, australijski kontrowersyjny etyk, napisał głośną książkę pod wiele mówiącym tytułem „Wyzwolenie zwierząt”.

Ta książka to jednak coś więcej niż tylko antyutopia z nurtu transplantologicznego. To także opowieść o miłości, przyjaźni, wyborach, więziach międzyludzkich i komunikacji między bliskimi sobie ludźmi. O tym, jak łatwo komuś zrobić wielką krzywdę i że często nie da się jej potem naprawić. O wybaczeniu i życiu dla innych. Ale także o tym, jak ważna jest sztuka – Ishiguro wprost mówi, czym jest sztuka, po co jest sztuka, co sztuka nam daje. Powieść ta przepojona jest ciepłym, mądrym smutkiem. Od początku lektury towarzyszy czytelnikowi zaniepokojenie, już tytuł sprawia, że czujemy się nieswojo. W tym miejscu warto dodać, że polski tytuł różni się od angielskiej jego wersji. W wydaniu anglojęzycznym tytuł ten brzmi „Never let me go”, chociaż polski odpowiednik wydaje się lepszy, gdy okazuje się, że tytuł książki jest jednocześnie tytułem ulubionej piosenki bohaterki-narratorki, która przy jej dźwiękach wyobraża sobie kobietę niemogącą mieć dzieci, ale bardzo pragącą je posiadać. Gdy kobieta wreszcie dostaje szansę od losu, który zsyła jej maleństwo, ona, tuląc je mocno do siebie i bojąc się, że zostanie jej odebrane, śpiewa: „Nie opuszczaj mnie…”.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 6487
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: oyumi 30.07.2009 01:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Uwaga! Recenzja zdradza e... | exilvia
Właśnie skończyłam.

"Przez cały czas lektury tej książki dręczyło mnie pytanie – dlaczego żadne z dzieci nie próbowało uciec, uwolnić się od przeznaczenia"

A gdzie miały uciec i jak się uwolnić? Dla mnie, po którymś fragmencie to przestała być opowieść o klonach i dylematach etycznych. Najmocniej mnie to uderzyło w scenie pod koniec, gdy dyrektorka wyjaśnia im sens eksperymentu - i do któregoś momentu zastanawiam się jeszcze, czy można tak postępować z klonami, i nagle nie widzę już różnicy. Równie dobrze mogłaby opowiadać o losie wszystkich - wyszłoby na to samo. To jest w tej książce najbardziej okrutne - nie różnice, ale podobieństwo. Nie ma ucieczki przed znikaniem bliskich, nie ma ucieczki przed śmiercią.

Czytałam zaraz po "Szczęśliwych latach udręki". Uzupełniają się nawzajem nostalgią, obietnicami młodości, klimatem. Też pomyślałam o "ciepłym, mądrym smutku".
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: