Dodany: 23.07.2007 14:46|Autor: Anna 46
Próba relacji z rzeszowskiego spotkania ( 22 lipca)
Niedziela, rano.
Dzieciątko wróciło z wojaży.
- Będziesz za króliczka doświadczalnego?
- Co mam próbować? – błysk zainteresowania w oczach.
- Serniczek…
Dzieciątko zaczyna chichotać; wrednie:
- Ten, który ci nigdy nie wychodzi?
- Jakie „nigdy”, jakie „nigdy”! Trzy razy mi nie wyszedł, a poza tym, to nie ja, tylko zepsuta dolna grzałka piekarnika. I raz już wyszedł…
- No, mogę.. A jest coś kolorowego do picia? – a paskuda, znaczy, transakcja wiązana…
- Jest, płyn do czyszczenia kranów w lodówce.
- Jesteś pewna, że wkładałaś do lodówki? – swoim zwyczajem stoi przed otwartą i kontempluje.
Mam ochotę zrobić wykładzik na temat: „Czy znalezienie butelki coli przekracza twoje możliwości”, ale coś mnie „tyka” i otwieram zamrażalnik.
- Kiedy to włożyłaś?
- Wczoraj…
- I zapomniałaś…
- Tak jakby… czy to aby nie wybuchnie?
Coś w rodzaju świętej zgrozy i niepewne:
- Teoretycznie, to powinno wybuchnąć w czasie zamrażania, płyn zwiększa objętość, ale to ma gazy, to nie wiem, jak w drugą stronę.
- Wyniesiemy do łazienki, niech wybucha, tam łatwo zetrzeć.
Bliżej południa
Esemesem:
- Ile macie do Rzeszowa?
- 8 km.
- To zaraz idę na posterunek obserwacyjny.
Osiem do granic miasta, potem jeszcze kilka… jeszcze chwilę.
Wychodzę uzbrojona w okulary i komórkę.
- Jesteśmy pod blokiem - odebrana wiadomość.
Biegiem na wjazd od strony południowej. Są!!!
Powitalne uściski trwają i trwają… omatko! Jak się cieszę!
Pierwsze wrażenie „na żywo”: ciepło, radość, życzliwość dla całego świata… jacy oni kochani!
W domu
Część oficjalna. Jaka część oficjalna? :-))) Mam wrażenie, że znamy się „od zawsze” i leciuteńka trema przedspotkaniowa zwiewa, gdzie pieprz rośnie…
Rozmawiamy, rozmawiamy, rozmawiamy…
O naszych równolatkach w Biblionetce. [Pozdrawiamy i ściskamy wszystkie „ryczące poczterdziestki”.
I resztę młodzieży… :-)]
O Klubie Teściowych. :-)
O podróżach.
O książkach – Jola przywiozła wspomnienia Wisłockiej i Kryptę kapucynów Rotha (Towarzystwo Wydawnicze Rój, rok 1939), odkładam natychmiast… potem, potem będzie duuużo czasu; kuszę Królem z żelaza Druona. Jola uwiecznia moje Pratchetty, trochę ich mało, bo wojażują.
O kwadratowych talerzach; nie kupować, bo się szczerbią, ale ładnie wyglądają, ale nie estetyczne już, ale pojemne i sałata nie spada na obrus.
O obrusach jednorazowych; obie nie znosimy, ale używamy, bo potem tylko „wypierz, strzepnij, wysusz i używaj”.
Znowu o książkach, tym razem ukochanych i często powtarzanych młodzieżówkach (Długi deszczowy tydzień, Ci z dziesiątego tysiąca, Mój księżycowy pech i. t. d. i. t. p.).
O upodobaniach literackich w rodzinie.
O stanie dróg polskich.
O anomaliach klimatycznych w rodzaju trąby powietrznej, które trwożnie wieją prze Jolą.
O tym, że wszystkie smakołyki kiedyś były lepsze – ciasta naszych mam i babć, mieszanki czekoladowe, ptasie mleczko i dużo, dużo innych.
N i e rozmawiamy o polityce; bez porozumienia, bez ustaleń wstępnych – jest wystarczający upał za oknem (od południa chyba okolice czterdziestu stopni) , i atmosfera cudownie ciepła - sama z siebie!!!
Jola taktownie
- A do Łańcuta kiedy? – pod stołem aż tupie, roznosi ją energia i radość życia.
A ze mnie wychodzi pies pasterski: spędzić wszystkich w jedno miejsce, najlepiej do stołu, trzymać i cieszyć się obecnością. Tak po prostu, jak najdłużej.
Chcemy wejść na stronę Biblionetki; moje dziecko całkowicie zaakceptowało Jolę i Tadzia i na naszą obecność przy komputerze warczy zupełnie tak samo, jak na mnie…
Strona nie odpowiada; pytamy Korniszonka na gg, czy też tak ma. Nie czekamy na odpowiedź – Łańcut czeka.
Łańcut
Jola wyciąga aparat – pełne pogotowie.
- Poczekaj. Wejdziemy bocznym wejściem, ale zaraz oczom zdumionych ukaże się…
Ukazał się!
Jola mało nie skacze z radości; sama nie wie, co fotografować, drzewa - przecudnej urody buk czerwonolistny, drzewa z grzybami :-), stare dęby, aleje wiekowych lip (nie ma na czym usiąść „pod mym liściem”), kwiaty (wedle lawendy przechodzi obojętnie – mało efektowna na zdjęciach; nie pachną), dwie fontanny, posągi w parku…. Wszystko jest UROKLIWE.
Poproszona, robi zdjęcie dwójce młodych ludzi. Nieśmiało sugeruję, żeby „się wdrapali”… albo nie słyszą, albo nie chcę. W tle glorietta z 1810 roku, postument przed nią wprost kiwa palcem: „wejdź na mnie, wejdź!” Obie włazimy… Dwie Gracje! Znudzone dziecię na spacerze rodzinnym (rzut kamyczkiem od nas) wstaje z trawki i bardzo szeroko otwiera oczka…
Obchodzimy zamek dookoła, zachwyceni otoczeniem, architekturą i swoim towarzystwem. Ogłupiały upałem szpak pozuje Joli uprzejmie w trawie; trzmiel na dziewięćsiłach też…
Docieramy pod wrota zamku. Ze Szreniawą bez Krzyża Lubomirskich nad portalem.
Obok godziny zwiedzania wnętrz. Robi mi się sztraaaaszliwie głupio, ubzdurało mi się, że w niedzielę jest albo nieczynne, albo krócej… Omatko!
Jesteśmy „z 14.45”, czekamy na resztę grupy…
Wnętrza pałacowe
Herod to był wielki król!!! Część trasy poświęcam na obmyślanie wyjątkowo perfidnych i wyszukanych tortur dla rozdartych bachorów ( i nieodpowiedzialnych rodziców). A sztuka ponoć łagodzi obyczaje… Wstydzę się za tych ludzi; przed Jolą i Tadziem.
Ja tu byłam, znam, ale oni widzą te perełki pierwszy raz i niechby coś usłyszeli z objaśnień miłej pani przewodniczki… Wnętrza barokowe i klasycystyczne. Obrazy, meble, półki na książki – Jola wyraża chęć posiadania obrotowej, takiej „do łóżka” i chce zlecić wykonanie Panu Mężowi. Nie słyszy, obu naszymi panami zawładnął niepodzielnie urok wnętrz.
Sala balowa – próba przed wieczornym koncertem; no, ładnie: wrzaski dzieci, plotki mamuś i jeszcze t o… podłoga oczywiście zabezpieczona dywanami… Przechodzimy do Wielkiej Jadalni.
- Tu robimy następne spotkanie. Zmieścimy się wszyscy. – Joli błyska oko na widok „enturażu”
- Racja. Jak się ten stół rozłoży , siada doń osiemdziesiąt osób. Robimy tu I Ogólne Spotkanie…
Chcę jeszcze coś dodać, o formie płatności,. Jola zaczyna o wielkiej wygranej w totka, ale kakofonia dźwięków się nagle urywa i…
Pałac ożywa, wspaniała, doskonała akustyka sali balowej wybucha Vivaldim. Cudne, cudne!!!
Patrzymy na siebie z Jolą – furda bachory, furda rozgadane mamusie! Uśmiechamy się radośnie i porozumiewawczo. T o jest warte wszystkiego!
Nie mamy ochoty iść dalej – zostać i słuchać!!! I patrzeć na przepiękne kryształowe żyrandole, lustra, wiedeńską zastawę i młodych artystów.
Z żalem opuszczamy pałac. Oranżeria. Ciut przykurzone rośliny, papugi, żółwie, świnki morskie – wszystko osowiałe i zmęczone upałem… a nie, nie wszystko! Żółwie są wyjątkowe ruchliwe… I świerszcze w terrarium. Wychodzimy z muzyką świerszczy w uszach.
Muzeum Powozów.
Karety, landa, breki, dwukółki, beczka dla maluchów (wsadzić te nasze z grupy, rozdarte i zostawić…) …. kolekcja pojazdów konnych i uprzęży najlepszych firm europejskich, głównie wiedeńskich, paryskich i londyńskich. Kareta, którą podróżował Fryderyk Chopin.
Trofea z wyprawy do Egiptu nie budzą naszego entuzjazmu.
Stajnie. Niegdyś usłane dywanami, z imionami koni nad każdym boksem i angielską obsługą.
Do dyspozycji zwiedzających pozostały klacze Hrabina i Melodia; arystokratki cenią się następująco: dwadzieścia sześć złotych polskich za kwadrans przejażdżki po parku…
Jeszcze kilka ciekawostek pani przewodniczki:
Alfred Potocki uciekając przed zbliżającym się frontem wschodnim wywiózł do Lichtensteinu 8 wagonów najcenniejszych zgromadzonych w zamku skarbów.
Po wyzwoleniu w parku stacjonowali Rosjanie – cudowi i ich dowódcy zawdzięczmy, że „nie wyzwolili..”
Pod parasolami
Każdy dostaje, co lubi. Joli zielenieją oczy od pienistego, złocistego, mój mąż raczy się spritem, Tadzio wielkim lodem, a ja rozpuszczalnikiem kamienia i rdzy z lodówki (lubię to w upał).
Podsumowujemy:
Należy uwzględnić w „Regulaminie Zwiedzania” wiek turystów.
Pani przewodniczka jest emerytowaną nauczycielką języka polskiego, lub historii – pięknie mówi po polsku, pięknie.
Muzeum Ikon zostawiamy na następny raz.
Park ma trzydzieści (30) hektarów powierzchni; nie byliśmy pod Pałacykiem Myśliwskim (teraz hala sportowa), jeziorkiem z parą łabędzi, przy kortach tenisowych…
W domu.
Kończymy czerwone schłodzone, bez Cohena… nie ma czasu.
Szybciutko oglądamy z Jolą zdjęcia i niektóre komentarze w Biblionetce.
Dostajemy serdeczne zaproszenie do Joli i Tadzia. W przyszłym roku szwendamy się „po naturze” u nich.
Trzeba się żegnać…. Nie schodzę z nimi do samochodu, nie znoszę pożegnań, za to macham od północy i południa!
Kochani, dziękujemy za niedzielę, za Wasze ciepło i serdeczność.
Za radość bycia z sobą.
Do zobaczenia!!!