Dodany: 24.02.2012 21:54|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Taka piękna biedota


W latach licealnych, kiedy ogarnęła mnie wielka namiętność czytelnicza do amerykańskich realistów, nie wiedzieć czemu jednego z nich potraktowałam po macoszemu. Mianowicie Caldwella - przeczytałam tylko „Poletko Pana Boga” i na tym skończyłam. Dobrze jednak mieć przyjaciół, którzy zadbają o uzupełnienie braków w znajomości klasyków! Wcale pokaźna próbka twórczości Caldwella spoczęła jakiś czas temu na mojej pożyczkowej półce i w końcu zmobilizowałam się, by choć jeden z jej składników – najcieńszy – upchnąć w przerwie między rozlicznymi lekturami obowiązkowymi.

„Chłopca z Georgii” czyta się może czterdzieści minut, ale jest to czterdzieści minut nieustającej przyjemności. Bo niejaki Will Stroup, mieszkający z rodzicami na ubogiej farmie w Sycamore (miasteczko to istnieje naprawdę, a na jego stronie w anglojęzycznej Wikipedii ani wzmianki o tym, że jeden z najsłynniejszych synów stanu Georgia zlokalizował tam akcję swej minipowieści!), to bystry obserwator i komentator świata dorosłych. A że chłopak ma akurat szczęście dorastać w nieszablonowej rodzinie (jak powiada wujaszek Ned, Stroupów „jest tylu na świecie w tej chwili, że jeden od czasu do czasu musi zaplątać się w jakąś historię”[1] – a właściwie chyba nie ma takiego, który by się w nic nie zaplątał, tyle że Ned miał akurat pecha, bo go na czymś przyłapano… Morris, ojciec Willa, w porównaniu ze swym bratem jest niesłychanym farciarzem, bo każde złodziejstwo i oszustwo uchodzi mu jakoś na sucho – a poza tym któraż kobieta prócz Marthy wytrzymałaby kilkanaście lat z takim nygusem i utracjuszem? Chociaż i jej cierpliwość ma swój kres… ale nie uprzedzajmy wydarzeń!), więc jest o czym opowiadać…

A jakim talentem gawędziarskim obdarzył Caldwell małego narratora! Nawet sceny z udziałem jedynego parobka rodziny Stroupów, Przystojniaka Browna, które na zdrowy rozum powinny doprowadzać do zagotowania się krwi w żyłach czytelnika (bo powiedzieć, że traktowanie Przystojniaka przez chlebodawców pozostawia co nieco do życzenia, to doprawdy eufemizm! Morris nie dość, że wykorzystuje biednego niepiśmiennego chłopaka, każąc mu „pracować za darmo albo za jakieś stare łachy”[2] i najmując go bez jego zgody do posług u sąsiadów, za które on, a nie Brown, inkasuje gotówkę – to jeszcze bez najmniejszej żenady wyłudza od niego każde cudem zaoszczędzone grosiwo, a jego skromnym mieniem rozporządza jak swoim własnym…), owszem, budzą oburzenie na starego Stroupa, ale jeszcze bardziej – zachwyt nad przenikliwością i dojrzałością chłopczyny, który, zachowując pozory bezstronności, zaprawia swoje obserwacje tak uroczo zakamuflowaną ironią. A że egzystencja rodziny Stroupów obfituje w wydarzenia niby to normalne (no bo ostatecznie co dziwnego w tym, że komuś włażą kozy na dach, ucieka parobek, albo że ktoś, kto ma do każdej roboty lewe ręce, czuje się w obowiązku wspomóc rodzinny budżet, zubażając mienie ruchome sąsiada?), ale przez całą swoją obudowę mocno trącące groteską, relacje Willa ze zmagań z tą zwariowaną codziennością przypominają klimatem raczej Hrabalowe gawędy niż kronikę zgrzebnego i trudnego życia ubogich farmerów. Dopiero ostatnie opowiadanie – „To już nie ten sam stary” - wnosi w tę pogodną, luzacką aurę trochę mroku, nie pozostawiając jednak czytelnika w nastroju przygnębienia i beznadziei.

A do tego doskonały styl i język (ech, gdzie się podziali tłumacze z tamtych lat? W żadnym tekście przekładanym przez Mirę Michałowską nie udało mi się znaleźć nawet jednego potknięcia, a z niektórych współczesnych lektur zdarza mi się wypisywać po kilkadziesiąt…) – no, po prostu sama przyjemność!


---
[1] Erskine Caldwell, „Chłopiec z Georgii”, przeł. Mira Michałowska, wyd. PIW, Warszawa 1973, s. 156.
[2] Tamże, s. 63.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1392
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: