Dodany: 17.10.2011 00:04|Autor: paren
"MAJTKI w LITERATURZE" - KONKURS nr 129
Konkurs nr 129 przygotowała Miaugorzata:
Przedstawiam konkurs nr 129 czyli Majtki w literaturze
Tym razem do zidentyfikowania jest 30 sztuk bielizny. :)
Dla każdego fragmentu należy podać autora i tytuł utworu, z którego fragment pochodzi. W przypadku opowiadań należy podać również tytuł opowiadania, a nie tylko zbioru. Można w sumie zgromadzić 60 punktów za komplet poprawnych odpowiedzi – jeden punkt za autora, jeden punkt za pełny tytuł utworu, pół punktu za podanie tylko nazwy zbioru opowiadań.
Chętnym i pełnoletnim uczestnikom konkursu, na ich wyraźne życzenie, mogę przesłać 31. fragment konkursowy. Nie będzie jednak żadnych dodatkowych punktów za nadprogramową zagadkę. Fragment ten nie należy do zbytnio przyzwoitych i, choć tematycznie pasował do konkursu idealnie, nie zdecydowałam się siać zgorszenia publicznie. ;)
Odpowiedzi należy przysyłać na adres: [...] , podpisując się biblionetkowym nickiem. Można je przysyłać zarówno hurtowo jak i detalicznie, bez żadnych ograniczeń na liczbę strzałów czy maili, do 28 października, do godziny 23.59.
W tytule maila bardzo proszę o umieszczenie informacji o tym, że to konkurs o majtkach, czyje odpowiedzi zawiera i który to mail z kolei.
Niestety, ze względu na brak czasu nie planuję przysyłać podpowiedzi typu „czytałeś“ czy „znasz autora“. Dodatkowym utrudnieniem też może być fakt, że mam ocenione jedynie około 50% konkursowych książek. Zapraszam za to do umieszczania zawoalowanych podpowiedzi na forum.
1.
G. krząta się, otwiera szuflady wielkiej, brzuchatej komody i wyciąga jakieś białe sztuki bielizny.
- Oto koszulka - mówi.
- Koszulka? - szydzi Iksa - to ma być koszulka? Chyba nocna i to ze szpitala dla niezamożnych położnic. - Zapomina o tym, że przecież obiecywała sobie niczemu już się nie dziwić. - Przecież to jest tak długie, że sięga do połowy łydek. A to co? Co to za kaftan?
I potrząsa przed oczyma przerażonej i zgorszonej G. czymś w rodzaju staniczka, zaopatrzonego w króciutkie rękawki i ozdobionego niezliczoną liczbą zakładeczek oraz ręcznie dzierganym hafcikiem.
- To jest staniczek odpowiedni dla panienki - oświadcza urażonym tonem G. - i ośmielam się zwrócić uwagę, że nasza pani na pewno byłaby niezadowolona, gdyby słyszała, jakich niestosownych wyrażeń panienka Iksusia używa.
- Jakich znów wyrażeń, G.? Nie nudź! - Iksa z determinacją naciąga długą koszulę z dość grubego płótna, zaopatrzoną w króciutkie rękawki i silnie nakrochmaloną. - Czemu to jest, u licha ciężkiego, takie sztywne? Co? Zagipsować mnie chcecie! A to co znowu? Co to ma być?
Iksa wymachuje podsuniętą jej przez G. następną sztuką bielizny. - Przecież te nogawki sięgają prawie do kostek! I dlaczego to się wiąże w pasie na tasiemki? Cóż to, gumki zabrakło? I jak się to nosi? Przecież to jest rozcięte?
Z suto zasłanego łoża rozległ się w tej chwili głos E., która najwidoczniej uznała za stosowne wypowiedzieć się na temat tak drażliwy.
- Nasza droga mama uważa, że skromne panienki z dobrego domu nie powinny nosić innych reform. Jeśli myślisz o tych modelach z klapami, to, moja droga, zapominasz najwidoczniej, że uznane zostały przez bardzo poważne panie jako nieprzyzwoite nowatorstwo. Wstydziłabym się nawet prosić o uszycie czegoś podobnego.
- Pewnie - przytakuje skwapliwie G. - gdyby tak kto się o tym dowiedział, to jeszcze by potem panna E. za mąż nic wyszła.
- E, opowiadanie - wzrusza ramionami Iksa - nie majtki zdobią człowieka, ale człowiek majtki, jak mówi ludowe przysłowie. Poza tym, czy tu są w domu jakieś nożyczki?
Nożyczki są, leżą na ozdobionej tiulami toaletce. Iksa chwyta je z okrzykiem triumfu i paroma cięciami likwiduje ku przerażeniu E. zbyt długie nogawice tak wstydliwie przez nią potraktowanej części bielizny. W rezultacie staje się właścicielką pary krótkich majtek, które wdziewa, nie zwracając uwagi na okrzyki G.. Tak, teraz jeszcze sztywna, krochmalona halka z falbanką. Dlaczego taka długa? Przecież sięga do samych kostek, ale trudno, niech już będzie, byle prędzej.
2.
Ledwie jednak zrobiłem kilka kroków, gdy nagle poczułem, że te przeklęte spodenki zsuwają się ze mnie. W ostatniej chwili złapałem je w garść.
- Co się stało? - zapytał mnie w biegu Szczypas.
- Guma mi pękła w majtasach!
- Tego jeszcze brakowało.
- Nieszczęścia chodzą stadami - westchnąłem. - Taki niefart!
- Nie załamuj się - zasapał Szczypas - trzymaj! - wręczył mi w biegu agrafkę. - Zepniesz i będzie cacy. Grunt, że zdążyłeś, bracie. (...)
Postanowiłem uwolnić się od asysty Kobylaka, wykończyć go nagłym zrywem. Zaczerpnąłem powietrza. Szarpnąłem się do przodu... W tym samym momencie coś mnie potwornie ukłuło w brzuch. Omal nie krzyknąłem z bólu i zwolniłem instynktownie... To z pewnością ta przeklęta agrafka! Musiała się odpiąć nagle i wbić ostrym końcem w moją skórę. Jednocześnie poczułem, że spodenki spadają ze mnie. Czy jest sens biec dalej w tym stanie rzeczy? To był moment, gdy chciałem wycofać się z biegu.
Kobylak natychmiast skorzystał z mojego załamania i odsadził się ode mnie co najmniej na pięć metrów. Jest teraz bohaterem bieżni. Na trybunach skandują: „Kobylak, Kobylak!” A najbardziej przygnębia mnie fakt, że i Nelka tak krzyczy. Zostaję coraz bardziej w tyle. Lada moment wyprzedzą mnie „strzeleni w płucko” z Ciemną Masą Tytoidalną na czele, bracia Bojek, a nawet Nie Liczący Się Klodek... Kompromitacja! Ale czy można wygrać bieg na czterysta metrów, kiedy się musi trzymać majtki w garści? Nie, tego jeszcze nikt nie dokonał... przede mną - dodałem w duchu - bo ja mam właśnie zamiar dokonać tego wyczynu. Co prawda na razie wcale się na to nie zanosi, choć biegnę dalej sapiąc wściekle. Muszę wyglądać bardzo zabawnie, bo przez stadion raz po raz przelewa się fala śmiechu. Ale ma to tę dobrą stronę, że publiczność zajęta moją osobą przestaje interesować się Kobylakiem. Już nikt nie skanduje „Kobylak!”, zamiast tego z trybun, gdzie siedzi Giga, rozlega się donośny szyderczy dźwięk puzonu, a potem słyszę głos Tubki: „Iks! Iks!”
Zrozumiałem od razu, dlaczego ten goryl Tubka tak mnie namiętnie dopinguje. Chce mieć tani ubaw, łobuz, moim kosztem. Liczy na to, że w porywie walki zapomnę o tych nieszczęsnych majtkach i urządzę niezapomniane widowisko publiczności - coś w rodzaju strikingu... „Nie! Niedoczekanie twoje - odpowiedziałem w myśli Tubce. - Nie opadną mi pantalony, za to tobie opadnie szczęka, przyjacielu, ze zdziwienia, gdy mimo wszystko wygram! A więc, naprzód, Iksie!”
3.
Iksa krzyczała przez cały czas i była śliska jak węgorz, i wykręcała się w różne strony tak, że upłynęło chyba z pół godziny, zanim zdołałyśmy ją ubrać.
Potem usiadłyśmy obie, bo takie byłyśmy zmęczone. Iksa przestała w końcu płakać, wlazła pod stół kuchenny i zrobiła tam małe jeziorko. Potem wstała i ściągnęła ze stołu ceratę, a kilka filiżanek zjechało na podłogę i potłukło się.
- Nieznośny dzieciaku - powiedziała Igreka tak łagodnie i uprzejmnie, jak tylko mogła. Wytarła pod stołem, pozbierała skorupy i zdjęła z Iksy mokre majtki.
Podczas gdy ja szukałam suchych majteczek, Iksa skorzystała z okazji i wymknęła się przez uchylone drzwi. Była już w połowie drogi do obory, gdy dogoniłyśmy ją. Zet wytknął głowę przez wrota obory.
- Czyście rozum straciły?! - krzyczał. - Pozwalacie jej biegać bez majtek?
- Wyobraź sobie, że jej nie pozwalamy - powiedziała Igreka. - Wcale nas nie pytała o pozwolenie, jeśli chcesz wiedzieć.
Zabrałyśmy Iksę do domu i włożyłyśmy jej suche majtki, lecz wywijała się w prawo i w lewo i krzyczała przez cały czas.
4.
- Jeść! - wrzasnęła nagle P., wyskakując na korytarz i nie dając G. nawet ochłonąć po nieprzyjemnej scenie z sąsiadką. Mała posuwała się naprzód krótkimi skokami na jednej nodze, drugą mając wplątaną w niebieskie rajtuzy. Zawiadomiła siostrę bolesnym głosem, że rajtuzy owe dziwnie na nią nie pasują. Wobec tego G. musiała zgłębić tę ważną kwestię i stwierdzić, że rajtuzy należą do N., co właścicielka tej części garderoby potwierdziła zaraz, wyłaniając się z łazienki i komunikując, że nie ma dla niej majtek. Z głębi mieszkania odezwała się I., zapytując pełnym głosem, czy tata już wrócił. G. zajrzała do pokoju ojca, stwierdziła, że wrócił i śpi, po czym wyłoniła się nagląca sprawa czerwonych rajtuz, które z kolei nie pasowały ani na N., ani na P. Świeżo wyprane majtki oraz podkoszulki dziecięce odnalezione zostały na sznurze w łazience i po przebrnięciu przez problem spodni, spódniczek i sweterków młodsze Iksówny można było uznać za ubrane. Wówczas to N. przypomniało się, że jeszcze się dzisiaj nie kąpała, więc rozebrała się do rosołu, gubiąc majtki i bezpowrotnie zapodziewając gdzieś sweterek.
5.
- I masz jeszcze pieniądze? - spytał P. podniecony.
- Przecież wam mówię, jak to było - powiedział J. M. z dość dużą godnością. - Kupiłem dwa galony wina, przyniosłem je tutaj do lasu i potem poszedłem na spacer z Arabellą Gross. W Monterey kupiłem jej parę jedwabnych majtek. Okropnie chciała je mieć, bo były takie delikatne i różowe. A potem kupiłem dla Arabelli butelkę whisky i spotkaliśmy jakichś żołnierzy, i ona poszła z nimi.
- O, złodziejko pieniędzy uczciwego człowieka! - wykrzyknął P. oburzony.
- Nie - zaprzeczył J. M. w rozmarzeniu. - I tak był najwyższy czas, żeby sobie poszła. I wtedy wróciłem tutaj i zasnąłem.
- I nie masz już więcej pieniędzy?
- Nie wiem - odparł J. M. - Zobaczę. - Przeszukał ręką kieszeń i wyjął trzy zgniecione dolarowe banknoty i dziesięć centów. - Dziś wieczorem - oświadczył - kupię Arabelli Gross taką całą rzecz, którą nosi się dokoła pod pachami.
- Myślisz o małych jedwabnych kieszonkach zapinanych na tasiemki?
- Myślę - powiedział J. M. - i wcale nie takich małych, jak mógłbyś przypuszczać. - Odchrząknął, aby przeczyścić sobie krtań.
6.
Mama, zniechęcona do rodowitych Angielek, przez kilka lat dawała swoim córkom spokój z lekcjami angielskiego, dopiero w wiele lat później, gdy powstała w Krakowie słynna Szkoła Berlitza - english spoken znów się zaczęło. Lekcje w owej szkole, gdzie uczono języków: angielskiego, francuskiego, niemieckiego i włoskiego, należały do niezmiernie atrakcyjnych. Były to lekcje zbiorowe, a nauka odbywała się najnowszym wypróbowanym systemem Berlitza. Zamiast jakiejś zasuszonej starej nauczycielki z długimi zębami, oczom obu K. ukazał się prześliczny młody Anglik, taki jak z pocztówek Gibsona, w świetnie skrojonych bryczesach i wysokich brązowych butach, który uczył w ten sposób, że stawiał swoją wspaniałą obutą nogę na stole i z czarownym uśmiechem mówił „the boot” - po czym to słowo kredą wypisywał na tablicy. Następnie rzucił się na stojącą w pokoju sofę i mówił: „the sofa”. Dziewczynki były zachwycone, bo język angielski okazał się łatwy i dziwnie przypominał język polski. Mister Turner bo tak nazywało się to cudo męskie, na następne lekcje przyniósł z sobą dwie małe laleczki, które nazwał Mr. Brown i Mrs. Brown. Owe laleczki prowadziły ze sobą dialog ustami nauczyciela. W pewnej chwili pani Brown wywróciła się i ukazała koronkowe majteczki, dystyngowany Anglik spłonął rumieńcem, zażenowany postawił ją na nogi, ale natychmiast słowo „majtki” wypisał po angielsku na tablicy. Był z tym wszystkim razem tak zachwycający, że obie siostry zakochały się w nim po uszy. Iksa po lekcji uklękła przed starszą siostrą, która od najwcześniejszych lat posiadała adoratorów, i ze łzami w oczach prosiła, aby go jej odstąpiła.
7.
I wtedy, w czasie podniosłej ceremonii zawarcia zwiazku małżenskiego cioci Mechowej na środku kościoła pekła gumka w majtkach. I majtki spadły na posadzkę. Opatrzność - rzekła babcia namaszczonym tonem, jakże rzadkim w jej opowieściach - obiera sobie najosobliwsze ścieżki. No, a teraz cicho, bo wiadomości.
8.
- Co dalej, pani doktor? - dopytuje się P.
- Chyba posmaruję chore miejsce balsamem na oparzenia. O ile się nie mylę, na zakażenie też pomaga. A potem może zabandażuję ranę?
Noga owinięta czystą bawełną prezentuje się całkiem znośnie. W porównaniu ze śnieżnobiałym, sterylnym opatrunkiem skraj majtek P. wydaje się obrzydliwie brudny. To siedlisko zarazków. Sięgam po plecak R.
- Trzymaj. - Podaję P. bagaż. - Zasłoń się, a ja wypiorę ci majtki.
- Wszystko jedno, możesz na mnie patrzeć - deklaruje P.
- Niczym się nie różnisz od reszty mojej rodziny - wzdycham. - Mnie nie jest wszystko jedno, rozumiesz?
Odwracam się twarzą do strumienia i czekam. Po chwili majtki z pluskiem lądują w wodzie. P. pewnie trochę lepiej się czuje, skoro ma siłę rzucać bielizną.
- Wrażliwa jesteś jak na niebezpieczną zabójczynię - zauważa, kiedy ugniatam majtki dwoma kamieniami. - Teraz żałuję, że cię wyręczyłem, kiedy kąpaliśmy H.
Wzdrygam się na samo wspomnienie.
9.
C1. uwielbiała skakać po pokoju, trzymając spódniczkę wysoko, żeby pokazać
koronkowe majtki, a był to jedyny rodzaj majtek, jaki w ogóle chciała nosić. A jeżeli miały naszyte różyczki z wstążek i na dodatek były wyhaftowane z przodu, musieliśmy je oglądać po kilka razy dziennie i chwalić ją, że czarująco w nich wygląda.
C2., oczywiście tak jak C3., nosił szelki i był z tego bardzo dumny. Od dawna
przestał nosić pieluchy, które trzymaliśmy tylko na wypadek, gdyby przeziębił pęcherz.
C1. za to dostawała biegunki po zjedzeniu najmniejszego kawałka owoców innych niż cytrusowe. Właściwie nienawidziłam dni, gdy dostawaliśmy brzoskwinie czy winogrona, bo kochana C1. uwielbiała zielone winogrona bez pestek, brzoskwinie i jabłka... Wszystkie dawały ten sam skutek. Wierzcie mi, gdy owoce pojawiały się w drzwiach, bladłam, wiedząc, kto będzie prał te koronkowe majteczki.
10.
Rano w hotelu Sea Queen A. - która przez całą noc śniła o delfinach i błękicie morskich głębin - pomogła R. założyć piankowatą Sukienkę Lotniskową. Była to jedna z zadziwiających pomyłek estetycznych A.: obłok sztywnej żółtej koronki z maleńkimi srebrnymi cekinami i kokardą na każdym ramieniu. Plisowana spódniczka była podszyta klejonką, aby miała kształt klosza. R. martwiła się, że spódnica nie pasuje do jej okularów przeciwsłonecznych.
A. podała jej odpowiednio dobrane, "twarzowe" majtki. R., przytrzymując się A., wskoczyła w świeże majtki (lewa noga, prawa noga) i pocałowała A. w oba dołeczki (lewy policzek, prawy policzek). Gumka elastyczna strzeliła jej delikatnie o brzuch.
- Dziękuję, A. - powiedziała R.
- Za co? - zdziwiła się A.
- Za nową sukienkę i majtki - wyjaśniła R.
A. uśmiechnęła się.
- Nie ma za co, kochanie - powiedziała, lecz smutnym głosem. Nie ma za co, kochanie.
11.
- Dziś jest pierwszy dzień nowego roku szkolnego, Robercie C. i spodziewałam się, że tego właśnie dnia, jeżeli nie kiedy indziej, dołożysz starań, żeby zjawić się na czas.
M. zadrżała, ale zebrawszy całą odwagę pisnęła:
- Proszę siostry, to moja wina!
Wyblakłe niebieskie oczy odwróciły się od Boba i przeszyły na wskroś duszę M., która stałą z zadartą głową i szczerością wypisaną na twarzy, nie zdawając sobie sprawy, że łamie podstawową zasadę obowiązującą w odwiecznych zaciętych zmaganiach między nauczycielami a uczniami, mianowicie: nie odzywaj się nigdy bez pytania. Bob kopnął w nogę M., która spojrzała na niego z ukosa, bezgranicznie zdumiona.
- Czemu twoja wina? - spytała zakonnica tak lodowatym tonem, jakiego M. w życiu jeszcze nie słyszała.
- Bo ja zwymiotowałam na stół i na siebie, aż miałam mokre majtki, więc mama musiała mnie umyć i przebrać i dlatego wszyscy się spóźniliśmy - wyjaśniła po prostu M.
Twarz siostry Agaty pozostała niewzruszona, tylko usta naprężyły się, a koniuszek rózgi opuścił trochę niżej.
- A kto to? - zażądała wyjaśnienia od Boba tak, jakby pytała o jakiś nowy i szczególnie niemiły gatunek owada.
- To moja siostra M., proszę siostry.
- Wobec tego wytłumacz jej na przyszłość, Robercie, że są takie tematy, o których prawdziwe damy i dżentelmeni nigdy nie wspominają. W żadnym razie, nigdy, przenigdy nie wymieniamy z nazwy jakiejkolwiek części naszej bielizny, o czym wiedzą od razu dzieci z porządnego domu. Wyciągnijcie ręce, wszyscy pięcioro.
12.
Westchnęła wsadzając kwiaty do słoika po marynowanych grzybkach i otworzywszy walizkę zaczęła rozdzielać przywiezione prezenty.
Ja otrzymałam niebieski tusz do rzęs, co miało nadać moim oczom tajemniczych cieni i specyficznej pikanterii przy rudych włosach, oraz fioletową aksamitkę. Matka trochę już przechodzone, ale jeszcze w dobrym stanie jedwabne majtki z koronkami. Długo oglądała tę delikatną różowość, nie bardzo wiedząc, co z tak ozdobnymi przyciasnymi desusami zrobić, zwłaszcza, że i na mnie nie pasowały. Ojciec poddał myśl, że można by z nich uszyć “amatorski” abażur do nocnej lampki, którą ocieniono karbowaną bibułką. Matce bardzo się ten pomysł spodobał i zaraz wzięła się do odmierzania centymetrem mniej przetartych części materiału. Ojcu przypadło w udziale duże pudełko raz tylko używanych żyletek.
13.
Po ogłuszającym bitewnym hałasie, cisza wydawała się dziwna, nie na miejscu, nieomal przerażająca. Trwała prawie przez pół minuty. Potem otworzyły się drzwi jednego z domów, z których jaszczury prowadziły ogień. Yeager machinalnie podrzucił karabin do ramienia. Schneider podniósł rękę nakazując Amerykanom, by nie strzelali. W drzwiach ukazał się jaszczur. Nie rzucił broni, ale trzymał karabin za lufę, kolbą do góry, podobnie, jak sierżant Schneider przymocował do niej coś białego. Kształt wydał się Yeagerowi znajomy, ale potrzebował chwili, zanim był w stanie go rozpoznać. Nagle zgiął się w pół ze śmiechu. „Co to jest?“ zapytał Mutt Daniels. Yeager, miedzy jednym a drugim napadem śmiechu, wyjąkał: „Po raz pierwszy widzę, żeby ktoś zrobił białą flagę z damskich majtek.“ „Że jak?“ Mutt przyjrzał się, a potem sam zaczął się śmiać. Jeśli zaimprowizowana flaga rozbawiła także sierżanta Schneidera, to nie można było po nim poznać. Jeszcze raz wykonał gest: chodź tutaj. Jaszczur podszedł. Poruszał się ostrożnie i z rozwagą. Nie przypominało to zwinnego truchtu najeźdźców z kosmosu. Kiedy znalazł się w odległości około sześciu metrów od Schneidera, sierżant pokazał na karabin kosmity, a potem na ziemię. Zrobił to kilka razy, zanim jaszczur, bardzo niechętnie złożył broń. Schneider jeszcze raz pokazał chodź tutaj. Jaszczur posłuchał. Cofnął się, gdy sierżant objął go ramieniem, ale nie uciekał. Sięgał człowiekowi zaledwie do połowy klatki piersiowej. Sierżant odwrócił się w stronę, gdzie ukrywały się pozostałe jaszczury. „Widzicie? Nie stanie się wam żadna krzywda. Poddajcie się!“ „Jezu, oni rzeczywiście się poddają“ szepnął Yeager.
„Na to wygląda?“ mruknął Mutt Daniels.
Jaszczury wychodziły z ukrycia. Było ich tylko pięć. Yeager spostrzegł, że dwa są ranne i opierają się o towarzyszy. Jaszczur, który poddał się jako pierwszy, krzyknął coś do nich. Trzej niosący karabiny złożyli broń. „Co zrobimy z tymi rannymi jaszczurami?“ Zapytał Yeager. „Jeśli są prawdziwymi jeńcami wojennymi, powinniśmy postarać się im pomóc, ale czy mamy wołać lekarza, czy weterynarza?“
14.
Pewnego razu wdowiec po uwielbianej gwieździe pop zaproponował mi, bym zastąpił go na aukcji rockowych memorabiliów. Był jedynym kuratorem jej majątku, wartego dziesiątki milionów. Darzyłem go szacunkiem.
- Zależy mi tylko na jednym - oświadczył. - Zapłać, ile będzie trzeba.
Chodziło mu o dwie sztuki garderoby: jadalne figi z papieru ryżowego o smaku miętowym, kupione dawno temu w sklepie przy (o ile dobrze pamiętam) Rodeo Drive.
Na popisowy numer sceniczny nieżyjącej małżonki mojego zleceniodawcy składało się publiczne zdejmowanie i zjadanie kilku par takich majtek. Jednocześnie z estrady rzucano w tłum setki par w różnych smakach: czekoladowym, figowym, kassata, które także natychmiast pożerano w nastroju ogólnego podniecenia wywołanego koncertem. Wybrańcy byli zbyt rozentuzjazmowani, aby się zastanawiać nad przyszłą wartością tego, co im wpadło w ręce. Liczba sztuk bielizny, którą ta dama faktycznie miała na sobie, była zatem ograniczona, i co za tym idzie, zapotrzebowanie na nie było ogromne.
W trakcie aukcji łączami wideo nadchodziły zgłoszenia z Tokio, Los Angeles, Paryża i Mediolanu. Oferty spływały w takim tempie i były tak wysokie, że straciłem głowę. Mimo to, kiedy zatelefonowałem do mojego zleceniodawcy, by go zawiadomić o porażce, zachował pełny spokój: interesowała go jedynie ostateczna cena. Gdy podałem mu liczbę pięciocyfrową, tylko się roześmiał. Tego dnia po raz pierwszy od śmierci artystki usłyszałem jego naprawdę radosny śmiech.
- To dobrze - oznajmił. - Mam jeszcze trzysta tysięcy par.
15.
Obudziłam się we łzach, bo znów przyśnił mi się ten koszmarny sen, że zdaję pisemną maturę z francuskiego i przerzucając strony testu odkrywam, że nie powtórzyłam materiału, a poza tym mam na sobie tylko fartuch z zajęć gospodarstwa domowego i rozpaczliwie usiłuję się nim owinąć, żeby panna Chignall nie zauważyła, że nie mam majtek. Oczekiwałam, że D. okaże mi odrobinę współczucia. Wiem, że to wszystko dlatego, że martwię się swoją karierą (to znaczy tym, że jej nie robię). Ale on tylko zapalił papierosa i poprosił, żebym powtórzyła mu fragment o fartuchu.
- Tobie to dobrze, masz dyplom cholernego Cambridge - wyjąkałam, pociągając nosem. - Nigdy nie zapomnę chwili, kiedy spojrzałam na tablicę wyników, zobaczyłam mierny z francuskiego i zrozumiałam, że nie będę mogła studiować w Manchesterze. To całkowicie zmieniło bieg mojego życia.
- Powinnaś dziękować Bogu, Ikso - odparł, kładąc się na plecach i wydmuchując dym w sufit. - Wyszłabyś pewnie za jakiegoś nudnego ziemianina i przez resztę życia sprzątała boksy jego chartów. A poza tym... - zaczął się śmiać - to nic złego mieć dyplom z... z... - był już tak rozbawiony, że ledwo mówił - ...z Bangor.
- Dosyć tego. Idę spać na kanapę - wrzasnęłam, wyskakując z łóżka.
- Hej, nie bądź taka, Ikso - powiedział, ciągnąc mnie z powrotem. - Wiesz, że uważam cię za... intelektualnego giganta. Musisz się tylko nauczyć interpretować sny.
- Więc co oznacza ten sen? - zapytałam smętnie. - Że zmarnowałam moje intelektualne możliwości?
- Niezupełnie.
- No to co?
- Fartuch bez majtek to zupełnie oczywisty symbol.
- Czego?
- Tego, że próżne ambicje intelektualne przesłaniają ci prawdziwe powołanie.
- A co nim jest?
- Gotowanie mi obiadów, skarbie - odparł, znów szalenie rozbawiony własnym dowcipem. - I chodzenie po moim mieszkaniu bez majtek.
16.
Z sypialni inżynierstwa doszły mię podniesione głosy. Pobiegłem co szybciej pod ich drzwi. Inżynier w bieliźnie, rozchichotany i kabaretowy, znowu opowiadał anegdoty o posmaku wybitnie inteligenckim.
- Dosyć! - Iksowa w szlafroku tarła nerwowo ręce. - Dosyć, dosyć! Przestań!
- Czekaj, czekaj, Jaśka- jeszcze pozwól... Zaraz skończę!
- Nie jestem żadną Jaśka. Jestem Joanną. Zdejm te majtki albo nałóż spodnie.
- Majteczki!
- Milcz!
- Majtaski, hi, hi, hi, majtaski!
- Milcz, mówię...
- Majtaski, majtasy...
- Milczeć! - zgasiła gwałtownie lampę.
- Zapal, stara!
- Nie jestem żadną starą... Nie mogę się patrzeć na ciebie! Dlaczego cię pokochałam? Co z tobą! Co się z nami dzieje! Opamiętaj się. Przecież razem idziemy ku Nowym Dniom! Jesteśmy bojownikami Nowych Czasów!
17.
Ludzi można podzielić na dwie kategorie - eleganckich i ordynarnych.
- M. wdała się we mnie - mawiała Iksowa – H. wdała się częściowo we mnie, a częściowo w ciotkę H.. A tylko T. to wykapany ojciec. Tej dziouchy to ja w końcu sama już nie będę nic a nic rozumiała. Nie rozwalaj się tak, ty huncfocie, ile razy mam ci to powtarzać? I włóż majtki, ty bezwstydnico!
T. siedziała na stołku kuchennym, zadek z przodu na kancie, głowa przechylona na oparciu, nogi rozkraczone, tak że wszystko było widać. W ostatnich czasach obżerała się pięciofenigowymi lizakami.
- Kto tej paskudnicy daje pieniądze na to? - zapytywała siebie Iksowa. - Dzioucha, jeśli cię dopadnę na kradzieży, to cię zatłukę tą chadrą, ty przeklęty podciepie!
- Nie wydziwiaj, mamo! - powiedziała potem T. - Mam przecież majtki na sobie, o tu! - i podniosła wysoko suknię - tylko się trochę na dole zwinęły.
- Tak, tak - powiedziała Iksowa, kiedy wieczorem upadła znużona na stołek - ręce nam odpadają od roboty, a nie możemy już nadążyć za dzisiejszą młodzieżą. Jedwabie noszą teraz tam pod spodem. A nie ma to jak dobra wełna, w komodzie leży przynajmniej pięć par porządnych majtek. Dawniej skakałybyśmy z radości, gdybyśmy coś takiego miały.
18.
Złapał mnie potworny głód. Już koło południa myślałam, że nie wydolę. Wtedy zadzwonił H. Normalnie zaczęłam, żebrać o działkę. Ponieważ bez kluczy nie mógł się dostać nawet na klatkę, chciałam mu spuścić sznurek z 11 piętra. W końcu udało mi się go ubłagać. Zażądał za to, żebym mu napisała list miłosny i spuściła na sznurku razem ze swoimi majtkami. Nigdy nie dawał towaru za darmo. W końcu - człowiek interesu.
Pozbierałam wszystko, co udało mi się znaleźć w mieszkaniu i co było podobne do sznurka. Plastikowe linki do bielizny, paski od szlafroków, snurówki i tak dalej. Musiałam wiązać mnóstwo supłów i co chwilę sprawdzać, czy wystarczy na te jedenaście pięter. Potem nagryzmoliłam jeszcze ten list. Na pełnym głodzie.
H. faktycznie się zgłosił i zadzwonił z dołu w umówiony sposób. Wyjęłam z szafy majtki z haftem, który sama zrobiłam, zapakowałam to razem z listem do plastikowego woreczka od suszarki i spuściłam przesyłkę z okna swojego pokoju. Udało się. H. włożył do środka towar. Parę osób zaczęło się już przyglądać tej naszej dziwnej zabawie. Ale H. wcale się tym nie przejął, a mnie i tak było wszystko jedno. Myślałam tylko o działce. Dopiero jak z okna dziewiątego piętra wychylił się jakiś szczeniak i zaczął łapać za sznurek, wpadłam w kompletną panikę. Zaczęłam się wydzierać jak głupia i próbowałam odsunąć sznurek, żeby nie mógł go dosięgnąć. Niesamowicie się bałam o swoją herę.
W końcu miałam ją już na górze i właśnie się zabierałam, żeby podgotować działkę, kiedy zadzwonił telefon. H. Powiedział, że zaszło nieporozumienie. Majtki miały być noszone. Miałam już swoją działkę i właściwie było mi już wszystko jedno. Żeby mi nie zawracał głowy, rzuciłam mu z okna najstarsze gacie, jakie znalazłam w koszu z brudną bielizną. Zawiesiły się na jakimś krzaku. Najpierw H. uciekł, ale potem podkradł się z powrotem, żeby je ściągnąć.
19.
Wyobraziła sobie, że składa zeznania przed trybunałem rozwodowym. Nie wiedziała, czy w stanie Maine istnieją w dalszym ciągu takie trybunały, jednakże nie wpłynęło to w najmniejszym stopniu na wyrazistość wizji. Ujrzała samą siebie ubraną w elegancki kostium od Donny Karan i jedwabną brzoskwiniową bluzkę. Kolana miała skromnie złączone, leżała na nich jej mała biała torebka. Wyobraziła sobie, jak mówi sędziemu, wyglądającemu niczym świętej pamięci Harry Reasoner, że owszem, to prawda, z własnej woli pojechała z Iksem do domku letniskowego, że owszem, pozwoliła przykuć się do łóżka dwiema parami kajdanek marki „Kreig”, również z własnej woli, że owszem, uprawiali już takie gry miłosne, choć nigdy w domku nad jeziorem.
Tak, Wysoki Sądzie. Tak.
Tak, tak, tak.
Iks w dalszym ciągu rozsuwał jej nogi, a J. usłyszała samą siebie zeznającą przed sędzią kojarzącym się z Harrym Reasonerem. Opowiadała, jak zaczęli od jedwabnych apaszek, jak nie miała nic przeciwko temu, jak przeszli przez etapy chustek, sznurów i kajdanek, choć prędko znudziła ją ta gra. Budziła jej niesmak. Taki niesmak, że pewnej niedzieli w październiku przejechała z Iksem sto trzydzieści pięć kilometrów dzielące Portland od jeziora Kashwakamak, taki wstręt, że znów pozwoliła się przykuć jak pies do łóżka, takie obrzydzenie, że nosiła tylko parę nylonowych majteczek, tak cienkich, że można by przez nie czytać ogłoszenia w „New York Timesie”. Sędzia uwierzy w to wszystko i będzie głęboko współczuł. Oczywiście, że tak. Kto by jej nie współczuł? Wyobraziła sobie, jak siedzi na miejscu dla świadków i mówi: „Tak, byłam przykuta kajdankami do łóżka i nie miałam na sobie nic oprócz skąpej bielizny z seks-shopu, ale zmieniłam w ostatniej chwili zdanie, a Iks wiedział o tym, więc to gwałt”.
O tak, sędzia na pewno uwierzy. Można się założyć.
20.
- A teraz poproszę o zrzucenie spódnic, bluzek i staników - zakłada ręce do tyłu i przechodzi z poważną miną, chrząkając, badając, porównując Iks. - Możecie zostać w majteczkach, te które mają. Teraz pół obrotu w tym samym miejscu. O, właśnie tak. Dobrze, zobaczymy. Jedna ruda, ty. Jedna czarnulka, ty. Jedna Azjatka, ty. Jedna Mulatka, ty. Gotowe, wolne etaty zajęte. Reszta niech zostawi C. swoje adresy, może niedługo będzie następna okazja. Bardzo dziękuję i do zobaczenia.
21.
No, a teraz przejdziem się Miedzeszyńskiem Wałem i obejrzem plaże. Kiedyś nikt by się tu do gołego wobec publiki nie rozebrał. Kryte krypy, czyli obnibusy, z wodą w środku się tu tylko znajdowali, osobno, ma się rozumieć, męskie i osobno, rzecz jasna, damskie. Jak nastali plaże, wszystko się przemieszało. I widziem teraz parę tysięcy sztuk ciał męskich, damskich i dziecinnych, jak razem piegi sobie przypalają i razem się kąpią.
Podobnież to bardzo zdrowo. Możliwe. Osobiście nie używam, bo przykre przygodę miałem tu właśnie na plaży Kozłowskiego, obecnie Miejskiej. Z koleżką byłem, niejakiem Kretem Franciszkiem. Rozebraliśmy się, szafkie żeśmy zamkli i idziem na piasek. A tu krzyk się zrobił jak nieszczęście, kobiety zaczęli uciekać, dzieciom oczy zakrywać, bo co się pokazało. Koleżka Kret kąpielowych majtek przez nieuwagie w domu zapomniał i cielesną autonomią publiczne zgorszenie uskuteczniał. Pożyczyłem, ma się rozumieć, kubełka od jakiegoś chłopaczka i jako tako kolegie gdzieniegdzie zabezpieczywszy nazad do kabin zaciągłem.
Z kalesonów za pomocą agrafek kąpielowe majtki się zrobiło i jazda do wody.
Ja sobie spokojnie żabką i po kozacku pływałem, ale koleżce zachciało się nurka dawać. Skoczył dobrze, ale, patrzeć, goły z Wisły wychodzi, zgubił w wodzie kostium.
Wpakowałem go po same szyje w wodę i mówię: „Siedź, a ja poszukam”.
Ale gdzie tam - kamień-woda.
Wtenczas koleżka znowu dał nurka i wypłynął w kostiumie, ale damskiem z falbankamy i perelinką. Ale to był dopiero początek. Patrzeć, wypływa z wody jakaś pani starsza, jak syrena, bo nawet czepek z głowy koleżka Kret jej zabrał. Na razie nic nie sporutowała, ale jak ludzie zaczęli się śmiać, schowała się pod wodę, na Kreta Franciszka ręką pokazuje i krzyczy: „Trzymaj złodzieja!” Mieliśmy duże sądowe przykrości. Od tej pory na plaże osobiście nie uczęszczam.
22.
Zadziwiające, że mam jeszcze siłę utrzymać pióro! Cały dzień byłem zajęty przygotowaniami do sąsiedzkiego bankietu z okazji zaślubin w rodzinie królewskiej. Przyszła pani O'Leary z zapytaniem, czy bym nie pomógł w rozwieszaniu chorągiewek. " Uważam to za swój patriotyczny obowiązek", odpowiedziałem. Pani O'Leary zaproponowała, żebym wszedł na drabinę, a ona będzie mi podawała chorągiewki. Wszystko było w porządku na pierwszych czterech czy pięciu szczebelkach, ale potem niepotrzebnie spojrzałem w dół i dostałem strasznego zawrotu głowy, więc już później na drabinę wchodziła pani O'Leary. Nie mogłem nie zauważyć jej majtek. Niezwykle prowokujące, jak na osobę, która chodzi codziennie do kościoła, a w niedzielę nawet dwa razy. Czarna koronka! Z czerwonymi wstążeczkami z satyny! Zdaje mi się, że pani O'Leary wiedziała, że przyglądam się jej majtkom, bo poprosiła, żebym mówił do niej Caitlin. Byłem zadowolony, kiedy pan O'Leary przyszedł mnie zastąpić.
23.
Rozległo się pukanie do drzwi, po czym weszła chuda, zwiędła kobieta. - O, przepraszam - powiedziała, ale nie wyszła, tylko tarła tłusty nos. - Co się stało, pani Krostkowa? - spytała Stefania pogodnie. - Niech pani zgadnie ile ode mnie chcą za te parę sztuk nylonowych majtek i kremy do twarzy? - Krostkowa postawiła problem jasno i bez wstępów. - Te, co mi wczoraj siostrzeniec przysłał z Francji, -wie pani? - z pięćset złotych? - zgadła Stefania fachowo. - Dziewięćset pięćdziesiąt z czymś - obwieściła Krostkowa. - Podnieśli cło o dziesięć procent. - Coś podobnego… - zafrasowała się Stefania. - Podnieśli cło? - zainteresował się Andrzej. - Na wszystko? - Nie wiem - rzekła Krostkowa zgryźliwie. - Na majtki i kosmetyki, to wiem. - Nie dają ludziom żyć - westchnęła Stefania. :- Co to komu szkodzi, że ja dostanę z zagranicy i sprzedam! - denerwowała się Krostkowa. - Ten co potrzebuje ma, ja zarobię, a rzeczy w Polsce przybywa, no nie? - No tak - zgodził się chętnie Andrzej. - Co to komu szkodzi? - Ech, skonać można! - pani Krostkowa wydała z siebie rodzaj zawodzenia i opuściła naraz pokój.
- Biedna kobieta - użalił się Andrzej. - Nie taka biedna - poinformowała go Stefania. - Majtki i kremy nie od siostrzeńca, tylko od jednej emerytki z kamienicy obok, która ma kogoś w Paryżu. Jak podnoszą cło, to łupią w staruszkę, gdyż Krostkowa nie może tracić na handlu. Zna pan życie? - Znam - przyznał Andrzej
24.
- W którym miejscu zdejmowałam majtki?
- Prawie w całym Układzie Słonecznym, tak sądzę z twoich pamiętników.
- To jeszcze nawet nie połowa, mój panie. I w Układzie, i poza nim, a nawet poza tym wszechświatem... i, bracie, jakich wykroczeń przeciwko mnie się dopuszczano! Chciałam zapytać, gdzie to zrobiłam dzisiaj?
- W nogach łóżka, jak sądzę. Kochanie, dlaczego zadajesz sobie trud noszenia majtek, jeśli zdejmujesz je tak często?
- Dlatego. Tylko dziwki latają bez fig. Dziękuję ci za to, że nie zapominasz o uprzejmym języku.
25.
Co mam założyć? Święty Bonifacy, co mam założyć?
Stoję tutaj boso, w sięgającej do kostek różowej koszuli, za chwilę w pół do ósmej, pierwsza lekcja - historia (...).
Już tyle razy mówiłam mamie, żebyśmy wyszyły na bieliźnie monogramy, litery przecież znam... Ale mama powiedziała, że nie w tym rzecz, ale w tym, że M. i Ż., i sama mama trzymają swoje ubrania w porządku i w ich szafkach jest zawsze zapas czystej bielizny, a ja każdorazowo zwlekam z praniem, oczywiście swoje koszule zbrudzę, a wtedy jak pirat porywam garderobę innych. W tej chwili istotnie porwałabym coś, ale wszystko jest zamknięte!!! (...)
Już dawno minęły trzy kwadranse na ósmą... Jest... jest jeszcze jedna możliwość! Bielizna taty! (...)
Co by było gdybym na przykład włożyła te kalesony?
26.
– Od kiedy to zamykasz drzwi, moja panno? – zagrzmiał S. Omiótł puste studio podejrzliwym spojrzeniem. – Przeszkadzam, co?
– Ty, tatku, nigdy.
Weszli do pokoju. Iksa dreptała za nim potulnie, kiedy chodził od jednej pracy do drugiej, oceniając je krytycznie.
– Na Wagon’s Hill nie ma takiego drzewa.
– Ja nie robię zdjęć, tatku. Tam powinno być takie drzewo. To równoważy kompozycję. Nie widzisz tego?
Wyszła z tej sytuacji zwycięsko i M. pokochał ją jeszcze bardziej, aż do granic bólu. Poczuł się na tyle ośmielony, by zerknąć ostrożnie znad krawędzi płótna i pierwszą rzeczą, jaką zauważył, była para majtek z czystego jedwabiu, o nogawkach wykończonych muślinową koronką w kolorze kości słoniowej. Leżały zwinięte i porzucone na podłodze atelier dokładnie tam, gdzie Iksa je wcześniej zsunęła.
Poczuł, jak fala zimnego potu zrasza mu czoło. Leżąc na gołej podłodze, starał się sięgnąć ręką po tę ewidentnie grzeszną małą rzecz, ale była poza zasięgiem jego palców.
Iksa zawisła u ramienia ojca najpewniej dlatego, że nogi odmówiły jej posłuszeństwa, ale zauważyła rozpaczliwe ruchy ramienia M. i rozwarła dłoń starając się coś schwycić. Ogarnęła ją znów fala strachu. Paplała nic nie znaczące słowa w odpowiedzi na pytania ojca, próbując odciągnąć go ku drzwiom, ale usiłowania te były podobne do próby zmiany raz obranego przez szarżującego słonia kursu. S. nieubłaganie zmierzał ku porzuconym pantalonom i płótnu, za którym ukrył się M.
Przy następnym kroku jedwab owinął mu się wokół cholewy jednego z butów.
Materiał był zwiewny i lekki, więc nie zauważył go i kuśtykał dalej beztrosko, podczas gdy dwoje młodych obserwowało w niemym przerażeniu wędrówkę bielizny po pokoju.
Przy drzwiach Iksa zarzuciła mu ramiona na szyję i ucałowała, jednocześnie odczepiając kompromitującą część odzienia czubkiem buta. Potem wypchnęła ojca na korytarz w nieprzyzwoitym pośpiechu i zatrzasnęła za nim drzwi. Osłabli z przerażenia i od śmiechu stali objęci pośrodku pokoju.
27.
O raju! Ręcznik został w kuchni!
Kiedy przejechawszy po twarzy dłońmi otrząsa kapiącą z włosów wodę i otwiera oczy, widzi o parę kroków od kadzi L. (...)
- L, odklep się stąd. Nie widzisz, że się kąpię?
- Widzę. I tak sobie myślę: co włożysz, jak wyjdziesz, bo świniaki majtki ci zawlokły, o tam!
Iks okrywa się gęsią skórą. Faktycznie, jego szorty targają pod płotem dwa małe wieprzki.
- Czyje to świnie? Wasze?
- Nie, przylazły gdzieś z końca.
- L., odbierz im moje szorty, bój się Boga, podrą!
- No to co?
- Taki jesteś? Nie przyniesiesz?
- Nie.
- To skocz do nas. W kuchni został mój ręcznik. Bądź człowiekiem, chłopie!
- Nie mogę. P. mi zakazał. Powiedział, że ty tutaj wszystkim rządzisz, to niech on ma chociaż mnie. I powiedział, że jeżeli będę ciebie słuchać, to on ze mnie marmoladę zrobi. Nie mogę.
- A ja z ciebie, jeżeli zaraz nie przyniesiesz ręcznika i majtek, marynatę w occie zrobię! W tej samej kadzi, słyszysz?
- Octu w spółdzielni nie ma! Mama wczoraj chodziła.
- Stłukę cię na kwaśne jabłko! Jak tylko wyjdę.
- Wyjdź.
- Zaraz pójdę do twojej mamy i powiem, że dziewczyny podglądasz.
- Nie podglądam, tylko patrzę.
28.
Następnego dnia ustalamy reguły zawodów. Każdy będzie musiał przynieść majtki swoich zdobyczy. Wygra ten, kto przyniesie ich najwięcej.
Przykro mi trochę ze względu na Kokę, która wobec nas dwóch nie ma żadnych szans, ale może oduczy ją to zostawiania mnie samego na noc w salonie. Dziewczyna proponuje, byśmy zaczęli zabawę wypadem na urodzinowe przyjęcie jej przyjaciela w Genewie. Parę godzin później rolls pędzi autostradą.
Przyjęcie, na które ściągnęła nas Koka, jest już dobrze rozkręcone, kiedy przyjeżdżamy, w doskonałych humorach, wypoczęci i z kieszeniami pełnymi kokainy. Wieczorek odbywa się w wielkim domu, w którym zabawia się dobrze ułożone i trochę świntuszące bogate towarzystwo. Eleganccy maitres d'hótel, strumienie szampana i innych alkoholi.
Naturalnie Jacky i ja myślimy tylko o jednym, i każdy stara się rozpocząć zawody. Jacky sadza przy naszym stoliku pierwszą młodą kobietę, ale ta, którą przyprowadzam parę minut później, jest jeszcze ładniejsza. Koka gdzieś zniknęła. Zaledwie dostrzegamy ją od czasu do czasu, śmiejącą się i pozdrawiającą znajomych. Flirtujemy z naszymi towarzyszkami, genewskimi elegantkami, miłymi i bardzo zadbanymi. Kątem oka dostrzegam Kokę zagłębioną w dyskusji z wysoką rudą dziewczyną. Uśmiechają się do siebie. Koka kładzie rękę na ramieniu rudej. Jest niedobrze. Podwajam uśmiechy skierowane do mojej Szwajcarki, a Jacky, który także nie jest ślepy, roztacza cały swój osobisty urok.
Nic z tego, nie my zdobywamy pierwszy punkt. Nagle pojawia się Koka, cała w skowronkach, zupełnie naturalnym ruchem przygotowuje sobie rządek koki wprost na stoliku, wącha go, po czym dyskretnie wyciąga ze swojej torebki brzeg małych zielonych majteczek, trofeum po swojej pierwszej zdobyczy. (...)
Następnego dnia rano, kiedy zabawa rozpoczyna się na nowo, wychodzimy, by uroczyście włożyć delikatne figi naszych Szwajcarek do pudełka przewidzianego na ten cel, znajdującego się na tylnym siedzeniu rollsa. Jacky podnosi wieczko i nie może powstrzymać przekleństwa, raczej obraźliwego dla Koki, które ciśnie mu się na usta. Po czym wyciąga jedną po drugiej sześć par majteczek, które już znajdują się w pudełku.
- Oszukuje.
29.
Wcześniej tego dnia - jak to już wydawało się dawno! - Sheila ucierpiała odgarderobianej katastrofy, to znaczy postradała majteczki. Nie zmartwiło to ani jej, ani żadnego z dzieci, ale Howard bardzo się tym przejął. Teraz przyszła pora, by naprawić tamto zapomnienie i kupić brakującą część ubrania. Najpierw, aby zaspokoić marzenia Ronnie'ego, poszli się przyjrzeć niemieckim czołgom na rynku, ale w dziesięć minut później iks zaprowadził dzieci do sklepu z konfekcją niedaleko szpitala polowego.
Pchnął drzwi do sklepu i zobaczył przy ladzie niemieckiego żołnierza. Za późno było, żeby się cofnąć, wzbudziłoby to podejrzenia - stanął więc z boku i czekał, aż Niemiec skończy zakupy. Po chwili, stojąc tak na drugim planie, spostrzegł, że owym Niemcem jest dyżurny żołnierz ze szpitala.
Przed nim na ladzie leżała kupka odzieży: żółty sweter, para brązowych dziecinnych spodenek, skarpetki i podkoszulek. (...)
- Zapłacą pani później - rzekł z trudem po francusku. Zebrał kupione sztuki odzieży.
Zaprotestowała.
- Nie mogę panu dać tych ubrań, jeżeli nie dostanę pieniędzy. Mąż... mąż byłby bardzo niezadowolony. Byłby wściekły. Naprawdę, monsieur, to całkiem niemożliwe.
- Tak jest w porządku - powiedział Niemiec flegmatycznie.
- Dostanie pani zapłatę. To jest rekwizycja i tak jest w porządku.
- Wcale nie w porządku - odrzekła z gniewem. - Musi pan zapłacić pieniędzmi.
- To są pieniądze - powiedział żołnierz. - Dobre niemieckie pieniądze. Jeżeli pani nie wierzy, zawołam policję wojskową. A co do męża, lepiej niech przyjmuje nasze niemieckie pieniądze i będzie wdzięczny. Może to Żyd? Na Żydów mamy
sposoby.
Kobieta oniemiała i wytrzeszczyła na niego oczy. W sklepie zapanowała chwilowa cisza, po czym dyżurny sanitariusz szpitalny zabrał swoje zakupy i butnie wyszedł ze sklepu. Kobieta patrzyła za nim, niepewnie obracając w palcach świstek papieru.
Howard wystąpił naprzód i odwrócił od niego jej uwagę. Otrząsnęła się i pokazała mu różne dziecinne majteczki. Po wielu radach Rosę dotyczących koloru i fasonu wybrał parę, zapłacił trzy franki pięćdziesiąt i w sklepie włożył Sheili majteczki.
30.
Iks usiadł przy stole; widać było, że jeszcze przed chwilą miał łzy w oczach.
Wyciągnął woreczek z tytoniem i małą torebkę trawki.
- Jeden koszmar, kurwa.
- Z czym jest tak koszmarnie? - zapytał M., w roztargnieniu odkrawając kawałek stiltona z wielkiego kręgu. - Nie mogłeś się dobrać dziewczynie do majtek? Dziewczyna nie mogła się dobrać do ciebie? Dziewczyna nie miała majtek? A tak z ciekawości: jakie majtki...
- Tato! Dajże spokój! - jęknął J..
- Jeśli ty kiedykolwiek dobierzesz się jakiejś dziewczynie do majtek, J. - rzekł M., patrząc znacząco na I. - to może i ja będę się mógł załapać, ale na razie...
- Bądźcie cicho - ucięła Joyce. - Słucham Iksa.