Wiem, że zaniedbałem nieco swój Misiakownik, dlatego pora na kolejną, pełną skruchy czytatkę. Zacznę od zjeżdżania swojej ostatniej lektury czyli
Rezerwat niebieskich ptaków (
Nowak Ewa)
. Tak, w ramach pewnego projektu zacząłem czytać cykl Ewy Nowak. Chyba jak przeczytam już ostatnią powieść z tej serii okaże się, że po prostu osiwiałem ze zgrozy. Nie lubię książek Ewy Nowak i chyba mała jest szansa, żebym polubił. Czytałem do tej pory "Wszystko tylko nie mięta" (wszystko tylko nie to - beznadzieja!) oraz "Diupa" (książka do d...iupy, przykro mi). Pozycja, o której obecnie piszę i tak jest najlepszą z tych trzech - co nie zmienia faktu, że pozostaje zwyczajnie kiepska.
"Rezerwat niebieskich ptaków" to historia nastoletniej Sary, której rodzina z dnia na dzień za sprawą pewnego spadku stała się niewyobrażalnie bogata. Mieszkają w pięknym dużym domu mają służące, szofera i ogrodnika i... hodowlę egzotycznych kur. Sara chodzi do szkoły przeznaczonej dla krezusów - na Kociej, gdzie mieści się ta placówka, nie ma zadań domowych, są projekty, nie ma lekcji, są moduły, a wystroju, materiałów edukacyjnych czy stołówki, co bardziej przypomina restaurację mogłaby pozazdrościć niejedna szkoła publiczna. Jednak Sara nie czuje się szczęśliwa - to, co kiedyś wydawało się fascynujące, dziś już męczy i nudzi. Na dodatek dziewczyna zakochuje się w koledze z klasy, który ma już dziewczynę i odnawia kontakt z koleżanką "z dawnego życia" - jednak czy między nią, a biedną Beatą może narodzić się prawdziwa przyjaźń?
Ewa Nowak miała całkiem niezły pomysł i w pewnych płaszczyznach potrafiła go przekonująco przedstawić (wizja szkoły dla snobów, służba wyśmiewająca się po kątach ze swoich państwa, zanik więzi rodzinnych), jednak jej "Rezerwat niebieskich ptaków" przeważnie kuleje. Większość postaci są straszliwie papierowa, a już dzieciaki chodzące do szkoły można by było umieścić raczej mentalnie w przedszkolu (no dobra, miało się kiedyś te naście lat, ale jakoś nie sądzę, abym się tak zachowywał...). Ciekawie wypada tylko postać Beaty (dziewczyny wcale nie bezgranicznie dobrej i pokrzywdzonej pomimo biedy, a raczej ironizującej, wręcz złośliwej) i Januarego, który chce za wszelką cenę sprzeciwić się bogactwu rodziców, a w końcu staje się tak samo łasy na pieniądze.
Jednak to tylko wierzchołek góry lodowej. Sama historia jest do bólu banalna i przewidywalna, bohaterowie szczeniaccy, a ciekawe wątki spłycone, wręcz ledwie muśnięte (stosunek rodziny do biednego dziadka czy kwestia służenia komuś, pozornie idealna nauczycielka), a szkoda. Do tego dochodzą błędy czysto warsztatowe. Ewie Nowak - jak zwykle - nie wyszła konstrukcja. Warszawska psycholog nie potrafi płynnie przechodzić między poszczególnymi scenami (co nadaje wszystkiemu pozór odhaczania kolejnych scen pisanych na kolanie). Ponadto sam styl jest taki... infantylny. Co by nie powiedzieć o Musierowicz i tych jej cukierkowych historyjkach z Roosevelta 5, wszystkie jej powieści są napisane na naprawdę wysokim poziomie. Dorosły sięgając po książki Nowak - moim zdaniem - raczej się nie zachwyci. Wydaje mi się, że ich autorka kieruje powieści do określonego targetu i/lub po prostu nie potrafi pisać. Nawet jeśli porusza szerszy zakres problemów niż Musierowicz (u Nowak np. pojawia się kwestia seksu, czego w Jeżycjadzie nie uświadczymy), trzeba to wszystko jeszcze umieć literacko udźwignąć. A to się Ewie Nowak - po raz kolejny - nie udało.
Ostatnio zatęskniłem za klasyką i sięgnąłem po
Początki fortuny Rougonów (
Zola Émile), książkę, którą od dawna chciałem przeczytać. Już zapomniałem, jak to jest obcować z dziełem porosłym patyną, a mimo to wzbudzającym silne emocje - tak to już jest z tymi klasykami w moim przypadku. Zola był jednym z niekwestionowanych mistrzów literatury - i w tej powieści udowodnił mi to po raz kolejny. "Początki fortuny Rougonów" to pierwsza część fascynującego cyklu o Rougon-Macquartach, tej sagi koszmarnej dziedziczności. Adelaida wychodzi za chłopa nazwiskiem Rougon, a po jego śmierci wikła się w zwierzęcy romans z rzezimieszkiem Macquartem. Z obu tych związków rodzą się dzieci, których losy będą przedmiotem tej fascynującej powieści. Jak to u Zoli - mnóstwo podłości, silnych, odrażających i zarazem fascynujących postaci (Piotr i Felicja, którzy zrobiliby wszystko, aby się wzbogacić, Antoni zadręczający rodzinę, Gerwazyna, przyszła alkoholiczka z części "W matni", oszalała z miłości Adelaida, członkowie francuskiego społeczeństwa), historia, którą po tych kilkudziesięciu latach wciąż czyta się z wypiekami na twarzy... A jednak nie jest to jeszcze poziom "Germinalu", który swego czasu szarpał mi nerwy. I właśnie za to, że Zola dopiero właściwie się "rozkręcał" i za wątek romansowy wyjęty żywcem z sentymentalnej powiastki (wzruszający, ale w sumie pasujący do Zoli jak kwiatek do kożucha), "Początki fortuny Rougonów" nie dostały u mnie piątki. Mimo wszystko zachęcam do zapoznania się z tą wspaniałą książką - to klasyka, której należy się zasłużony szacunek.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.