Dodany: 03.10.2011 09:09|Autor: nervar

Książka: Triumf Endymiona
Simmons Dan

1 osoba poleca ten tekst.

Jeden rok, jedenaście miesięcy, tydzień i sześć godzin


Jeśli znacie poprzednie trzy książki, to najprawdopodobniej przeczytacie również ostatni tom; jeśli jest to pierwsza książka z serii "Hyperion", po którą sięgacie, nie ma sensu czytać ostatniej części, bo nic z niej nie zrozumiecie i jedynie zrazicie się do "Hyperiona" i samego autora. Lecz zanim weźmiecie się za lekturę "Triumfu Endymiona" musicie wiedzieć, że ta część różni się od poprzednich; jeśli oczekujecie wartkiej akcji, dużej liczby zagadek, to niestety będziecie rozczarowani, te rzeczy były, ale w poprzednich częściach.

W tym tomie Autor skupia się bardziej na rozważaniach teologicznych, miłości Endymiona i Enei oraz na rozwiązaniu wszystkich spraw zapoczątkowanych w poprzedniej części, kończąc również przygodę naszych bohaterów, i to w dosyć nietypowy sposób, o czym się przekonacie, jeśli wytrwacie do końca książki. Tomu, który jest najnudniejszy ze wszystkich części, ale i najbardziej głęboki, jeśli chodzi o opisy uczuć głównych bohaterów, wiary i religii w ich świecie czy zwykłych ludzi, którzy w nim występują. "Triumf Endymiona" można kochać lub nienawidzić, teorie, jakie przedstawia Autor za pomocą głównych bohaterów są na tyle prowokacyjne, że większość ludzi może poczuć się urażona, zwłaszcza chrześcijanie, lecz mimo to można odebrać przesłanie, jakie niesie ta książka, przesłanie, które zrozumiecie kończąc książkę. Po jej przeczytaniu ciśnie mi się na usta jedno zdanie: „Nienawidzę Autora za to, co zrobił Enei, za to, jak szarpał moimi uczuciami strona po stronie, a zarazem kocham go za to”. Czytając książkę nie oczekujcie schematycznych rozwiązań i zakończeń, autor potrafi świetnie opisywać uczucia głównego bohatera, jego rozterki oraz konsekwencje jego wyborów, które nie zawsze są oczywiste. Wątek miłosny głównych bohaterów jest wspaniale opisany z punktu widzenia Raula Endymiona, sprawia to, że możemy pokochać Eneę tak samo jak kocha ją Raul, więc tym mocniej przeżywamy uczucia głównego bohatera.

Jest to jedną z niewielu książek, które wzbudzają takie doznania, jeśli czuliście coś przy poprzednich częściach, wierzcie mi, że jest to nic przy tym, czego doświadczycie tutaj. Tytułowy rok, jedenaście miesięcy, tydzień i sześć godzin jest tego świetnym przykładem - jest to coś, co wam na długo zapadnie w pamięć i będzie symbolizować sprzeczne rzeczy: życie i śmierć, szczęście i rozpacz, miłość i pustkę, ale to zrozumiecie dopiero po przeczytaniu książki, do czego z całego serca was namawiam.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2705
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: flown 05.10.2011 19:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Jeśli znacie poprzednie t... | nervar
Dla mnie "Triumf Endymiona" to wielki zawód. Koncepcja fabularna co prawda bardzo ciekawa, lecz samo przedstawienie pozostawia sporo do życzenia. Książka jest niemiłosiernie rozwleczona, to raz. Bohaterowie, choć ciekawie nakreśleni, nie wzbudzili we mnie ogromnych emocji. Niektóre pomysły wydają się być nie do końca dopracowane, albo przynajmniej nie najlepiej wyjaśnione.

Z drugiej strony książka jest apoteozą nieskrępowanej ewolucji i w pewnym sensie również humanizmu. Skłania do przemyśleń, głębszych refleksji i pozostawia po sobie ślad. Do tego rozmach jest naprawdę imponujący, dlatego, pomimo nie najlepszej realizacji, nie mogę odradzić jej przeczytania.

Wiem, że to, co napisałem wyżej, nie będzie pomocne potencjalnym czytelnikom tego dzieła, więc wybaczcie.

Powiem tylko, iż nigdy w stosunku do żadnej książki nie miałem jeszcze tak ambiwalentnych odczuć.

Pozdrawiam.
Użytkownik: flown 05.10.2011 19:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Dla mnie "Triumf Endymion... | flown
Miało być między innymi: "Nie będzie pomocne dla potencjalnych czytelników..." i tak dalej, ale zagalopowałem się z wrażenia i napisałem trochę bez składu i ładu. :)
Użytkownik: marcyb 25.05.2012 14:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Jeśli znacie poprzednie t... | nervar
Dla mnie z kolei ostatnia część cyklu jest pieknym postawieniem kropki nad przysłowiowym "i". Rzeczywiście różni się klimatem, prowadzeniem zdarzeń, szczególnie od dwóch pierwszych części, ale wykreowana rzeczywistość, koncepcja prawdziwej natury "Pustki, która łączy" jest wybitna, a z mojego punktu widzenia wręcz wizjonerska. Uważam, że bez Triumfu Endymiona cykl byłby wspaniale wykreowaną fikcją, a z nim - jest to arcydzieło.
Użytkownik: matis 30.08.2016 11:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Jeśli znacie poprzednie t... | nervar
Książka jest słaba - tak jakby autor między poprzednimi częściami a tą zapomniał, jak się pisze - to straszne, że dostała Locusa, bo to znaczy, że nagroda, którą czasem próbowałem się kierować w wyborach czytelniczych jest niewiele warta.
Jak już wspomniano jest niemiłosiernie rozwleczona (900 ileś stron). Jak to wygląda w praktyce? Ano, po cztery razy czytamy to samo, a potem jeszcze piąty raz w formie obszernych wspomnień. Albo czytamy (a czasem już nie czytamy :P ) wielostronicowe opisy jakichś czwartorzędnych kwestii typu krajobrazy z okna pociągu - jak ktoś czytał z przyjemnością opisy w "Nad Niemnem" będzie się czuł jak w domu. Mnie osobiście irytują również szczegółowe relacje z wydarzeń, które nie mają żadnego wpływu na główną nitkę wydarzeń (ani na żadne poboczne, zaznaczę, to nie "Gra o tron"). A do tego całe połacie teologiczno-filozoficzno-mistycznych rozważań spod znaku najbardziej oklepanego i, co tu gadać, obśmianego new age. Nie wydaje mi się, żebym był czytelnikiem żądającym wyłącznie akcji, a tu przerzucałem strony "całymi garściami".
Wspomniano też, że pomysły są nie dopracowane, lub "nie najlepiej wyjaśnione". A to z kolei wygląda w praktyce np. tak, że te zadania Endymiona, które wydawały się czytelnikowi najbardziej niewykonalne, zostały wykonane "za kurtyną" i po prostu nagle już były (hmm... właściwie to jedno wystarczy, żeby powieść zdyskwalifikować) . Albo książkowa rzeczywistość przeczy temu, co jest główną zasadą działania wykreowanej przez autora rzeczywistości - ot, skąd się na Ziemi wzięli inni ludzie niż główni bohaterowie (skoro, wedle tego, co wiadomo /i przedtem, i potem/, nie ma prawa ich tam być)?
Po trzecie, książka jest po prostu słaba warsztatowo. Co najdziwniejsze, bo w poprzednich częściach to był mocny punkt. Pseododialogi, w których sztucznie wstawiono pytania o oczywisty dalszy ciąg wypowiedzi postaci. ("P: Jak spoglądał cesarz? O: Łaskawie. P: Na co jak zareagowali poddani? O: Na co poddani zareagowali z entuzjazmem. P: Następnie gdzie udał się Najjaśniejszy Pan? O: Następnie Najjaśniejszy Pan udał się do ratusza." itd). Dla równowagi mamy też sporo kilkustronicowych monologów, więc możemy sobie wybrać, co wolimy.
Trochę za długie to wyszło więc kończę. dodam jeszcze tylko, że podwyższyłem swoją ocenę za ukończenie cyklu, co samo w sobie jest osiągnięciem i za, w sumie, ciekawy pomysł fabularny.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: