Dodany: 02.05.2007 19:00|Autor: apolinary

Głowacki a Tarantino


Czytelnik, który traktuje literaturę wprost - jako zapis odzwierciedlający rzeczywistość w sposób lekko tylko przekształcony, jest idiotą. Tak jest, idiotą. Idiotą jest również ten, kto utożsamia wszystkie padające na kartkach książki wypowiedzi z poglądami autora.

Powyższe stwierdzenie nie znajduje się w omawianej książce, a powinno, i jest to kolejny żart jej autora.

Mam z tą książką kłopot. Podobny jak z filmami Quentina Tarantino.

To zestawienie może wydać się stanowczo nie na miejscu, spróbuję jednak wyjaśnić, o co mi chodzi.

Co mamy w filmach Quentina Tarantino? Oczywiście dużo mamy, ale chodzi mi o stosunek tego reżysera do przedstawianych przez niego ekranowych wydarzeń. A jest ten stosunek taki, że najtęższe krytycznofilmowe umysły łamią sobie nad jego zagadką głowy, od kiedy tylko pan Q.T. zjawił się na hollywoodzkim horyzoncie, i do tej pory brak satysfakcjonującej odpowiedzi. Pomińmy samą kategorię fabularnych wydarzeń w filmach tarantinowskich, bo musielibyśmy dojść do jedynego słusznego wniosku, że są one kompletną, wprawiającą w osłupienie bzdurą, która nie powinna nas nic obchodzić. Chodzi o sposób, w jaki p. Tarantino prezentuje te bzdury widzowi. I tu jest problem: mianowicie nikt nie potrafi powiedzieć, czy to wszystko jest na serio, czy dla żartów. Kiedy wydaje nam się, że to tylko zabawa, dostajemy po oczach sceną czyjegoś wyjątkowo brutalnego zgonu. No dobra, mówimy sobie, to chyba dramat kryminalny; po czym postaci, które przed chwilą doprowadziły kogoś do śmiertelnego zejścia zaczynają prowadzić ze sobą groteskowy dialog, włącznie z opowiadaniem sobie dowcipów. Człowiek drapie się w głowę i czuje, że ma w niej mętlik.

I o to właśnie Tarantino chodzi. Dodajmy, że między innymi. Jest to bowiem reżyser, który najprawdopodobniej po prostu nie potrafi przedstawić swojego dzieła w jednolitej tonacji uczuciowej; nie potrafi być serio, ani nawet trochę serio, ponieważ jego sposób postrzegania świata, tak mi się wydaje, takiej formy odbioru rzeczywistości po prostu nie zna. Są tacy ludzie. Nie jest to bynajmniej zarzut, ani nawet stwierdzenie, że jest ten artysta w ten sposób mniej twórczy; przeciwnie: przedstawiając nam swoją wizję rzeczywistości zapoznaje nas p. Tarantino ze sposobem myślenia być może zupełnie nam dotąd nieznanym. To tak, jak istnieją osoby wrażliwe na jazz, ale są też osoby, które czują np. hard rock itp.

Co to wszystko ma wspólnego z Głowackim?

Ano, trzeba powiedzieć najpierw, co w tej książce jest. A jest tu i Kosiński, i Dostojewski, i NKWD, i grzybki halucynogenne, i "Rejs", i informacje o długości pewnych narządów funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa "opiekujących się" warszawskimi "paniami do towarzystwa", i obraz skrajnej nędzy w Tajwanie oraz w Żyrardowie, a ponadto: SPATiF, Himilsbach i Maklakiewicz, lokale sado-maso w Nowym Jorku, sposoby współczesnego szmuglu narkotyków (niewyobrażalnie wprost drastyczne), nowojorscy menele i wiele, bardzo jeszcze wiele, ponadto.

Słowem: groch z kapustą.

A jeszcze powiedzmy, jak to jest przedstawione. Owszem, jest to język potoczysty (co oznacza, że nie jest to dęta mowa wprost z katedry filologii), wartki, generalnie śmiem twierdzić, że zrozumiałem sens większości zdań (nie przesadzajmy, że wszystkich), tj. ten sens, który dotyczy zawartych w zdaniach informacji, bo jeśli chodzi o wynikające z tych zdań przesłanie, to nie ośmielę się stwierdzić, że je pojąłem, albo nawet, że stwierdziłem jego istnienie. Powiedzmy sobie jednak szczerze: jest tu masa przekleństw. P. Głowacki, który nie jest młodzieniaszkiem i włos mu się srebrzy, posługuje się tu następującymi m.in. stwierdzeniami: "Te skurwysyny komuchy znowu zrobiły prowokację, zobacz tę Zośkę, najlepiej w Warszawie robi laskę, ale się czerwone pająki przeliczą, tylko trzeba uważać, bo ona trochę kradnie"[1]; "Był to zresztą były porucznik, z którym przed laty poszła na konfidencję, ale człowiek ludzki, a poza tym miał wielkiego chuja"[2]. Słowem, p. Janusz Głowacki robi wszystko, co w jego mocy, abyśmy go przypadkiem nie wzięli za jakiegoś poważnego "literata", który w skrytości ducha liczy na jakąś nagrodę literacką, bo nawet jakby p. Głowacki taką nagrodę dostał, stałoby się to zapewne tematem kolejnej ironicznej anegdotki, że "patrzcie, ja tu takie plugastwa wypisuję, a oni mi nagrody dają, co za świat".

I to jest to, co go łączy z Tarantino - bezustanne wprawianie czytelnika w osłupienie i wytrącanie go z błogiego poczucia, że weźmie sobie człowiek do ręki książkę, żeby się kulturalnie rozerwać i pośmiać, bo tu nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać, i o co w ogóle chodzi. No i (o tym "no i" będzie jeszcze niżej), zdaje się, p. Głowacki, podobnie jak p. Tarantino, nie umie tworzyć "serio", a jeśli umie, to tworzenie w ten sposób byłoby niezgodne z jego charakterem.

A teraz powiem szczerze, jaki osobiście mam stosunek do omawianej książki, czyli do utworu pt. "Z głowy", napisanego przez Janusza Głowackiego. Szczerze mówiąc, okazałem się niewrażliwy na sposób narracji typowy dla tej książki. Naprawdę zajmująca wydała mi się we fragmentach, w których autor porzuca ironiczno-cyniczno-spatifowską manierę wiecznego młodzieńca i zaczyna walić bardziej serio: mówię tu o fragmentach dotyczących wspomnień autora z Powstania Warszawskiego (miał wówczas 6 lat), rzeczywistości PRL-owskiego Żyrardowa oraz współczesnej Tajlandii, a także o wprawiającej w osłupienie opowieści o "złotej jedenastce" Górskiego. Na tonację serio/nie serio jestem, być może, nie dosyć wyrobiony. Drażniło mnie ponadto nagminne nadużywanie zwrotu "no i" ("No i do głowy mi nie przychodziło, że Ameryka to się zrobi mój kraj"[3], "No i Dianne rolę wzięła"[4], "No i zacząłem dostawać listy, że owszem, powieść Dobrowolskiego dobra, ale »Ulisses« jednak lepszy itd."[5)], a także uporczywa i zupełnie niezrozumiała skłonność do umieszczania zaimka "się" w dosyć irytujących miejscach ("I się to poczucie niższości wymienia na wyższość"[6], "»Kopciuch« w ogóle się zaczął od tego, że ktoś opowiedział mi (...)"[7], "Akurat wtedy się ukazała wyjątkowo wredna i żałośnie napisana powieść (...)"[8] itp.), co, łącznie ze stylem imitującym oficjalny język sprawozdawczy, pomieszanym ze słownictwem potocznym oraz wulgarnym, oraz opisywanymi tym językiem, a kompletnie do niego niepasującymi wydarzeniami o charakterze ironiczno-groteskowym, ma wywoływać wspomniane już wrażenie, że autor nie ma, broń Boże, nic wspólnego z tymi "Żeromskimi" z encyklopedii. Ponadto irytuje mnie nie wiadomo skąd się biorące przeświadczenie ludzi z tzw. elity kulturalnej przystępujących do pisania książek wspomnieniowych, że wprost nie posiadam się z ciekawości na temat informacji o ich dokonaniach seksualnych. Panie, co mnie to obchodzi?!

Mnie książka trochę zmęczyła, może dlatego, że wolę inne sposoby pisania o życiu. Ale krzyżyka na książce nie stawiam.


---
[1] Janusz Głowacki, „Z głowy”, wyd. Świat Książki, 2004, s. 124.
[2] Ibidem, s. 119.
[3] Ibidem, s. 65.
[4] Ibidem, s. 154.
[5] Ibidem, s. 182.
[6] Ibidem, s. 73.
[7] Ibidem, s. 105.
[8] Ibidem, s. 181.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 7984
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 6
Użytkownik: librarian 16.03.2009 06:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytelnik, który traktuje... | apolinary
Dżanus: "Ale przecież, na litość boską, nie tylko ja udaję".[1]

Jestem na świeżo po przeczytaniu "Z głowy" i wyniosłam podobne do Twoich wrażenia z tej lektury. Myślę, że problem - jeśli tak to można nazwać - polega na tym, że Głowacki na stałe założył błazeńską maskę i gra. Sam autor o tym pisze otwarcie: "Otóż ja się tak przyzwyczaiłem do udawania, że żyję ironicznie, że po paru latach już nie byłem pewien, czy jeszcze udaję".[2]

W tej konwecji nie ma żadnej hierarchii, stąd groch z kapustą. Wszystko jest przedmiotem ironii, szyderstwa, żartu.

Pisarzem, którego Głowacki podziwia jest inny "gracz": "Najbardziej jednak zachwycił mnie w >>Ferdydurke<< język. Język żywiołowej parodii, przezabawna kombinacja stylów, konwencji i epok. Przedrzeźniający rzeczywistość i przedrzeźniający siebie (...) Napisał kilka znakomitych sztuk. Ale sam do teatru nie chodził. Prawdopodobnie rola widza, nawet widza własnej sztuki, wydawała mu się za mało atrakcyjna. Wolał sam grać i reżyserować. Robił to codziennie, ale był aktorem wybrednym, rolom, które oferowało mu życie, przyglądał się z wyższością. Przerabiał je, wywracał do góry nogami, pomnażał o kilkanaście wariantów i dopiero wtedy zapraszał publiczność. Próby generalne odbywały się w kawiarniach, premiery na stronach książek, recenzje ukazywały się w >>Dziennikach<<. Grał czyli był szczery, ponieważ był sztuczny."[3]

Innym pisarzem, który go fascynuje, choć może nie podziwia, jest Kosiński: "Wygląda dziwnie, że piszę tyle o Kosińskim, który nic a nic nie jest moim ulubionym pisarzem. Ale zaraz, spokojnie. Był emigrantem, i czy to się komu podoba, czy nie, miał największy z polskich pisarzy sukces. Więc mu najpierw, jak każdy uczciwy Polak zazdrościłem. To po pierwsze. Do tego sam się w życiu całkiem sporo naudawałem i ciekawiło mnie, jak on te coraz bardziej przylegające maski przymierza. I w którym momencie się zmienił w konika, na którym jedzie kreacja, pogania batem i galopuje, uciekając przed czasem przeszłym i teraźniejszym. I czy ma rację Auden, że jak się raz zacznie uciekać, to potem nie ma już ucieczki od ucieczki. Cały czas mnie męczyło, gdzie się u Kosińskiego kalkulacja kończy, a prawda zaczyna i czy takie miejsce można znaleźć. Z bardzo bliska oglądałem wiatrak, na którego skrzydłach swobodnie sobie radził, dając długie kroki, więc kiedy i dlaczego się poślizgnął? Bo przecież szło tak dobrze." [4]

Po przeczytaniu tego wszystkiego, przepomniało mi się co o graniu, napisał wielki znawca teatru, profesor Zbigniew Raszewski, o przejawach słabości czy rozpaczy. Przypomniało mi się co pisał o Witkacym. Postanowiłam tekst ten odszukać, bo zawsze wydawał mi się ważny, i tu go przytoczyć:

"My wszyscy gramy, ale byle jak, nieporządnie i po amatorsku. A od czasu do czasu zdarza się między nami zapamiętały twórca i wykonawca pewnego scenariusza w jednej osobie: Baudelaire, Witkacy, Dali, Franz Fiszer. Są epoki sprzyjające takiemu graniu. Wirtuozi tej gry grają z reguły siebie innego, jakąś własną projekcję swojej osobowości. To granie siebie innego z reguły ma ściągnąć powszechną uwagę, ale nieraz wynika z rozpaczy. Błazeńska maska Witkacego jest raczej przejawem słabości. W ogóle mamy tu chyba doczynienia z fenomenem podwójnie niebezpiecznym granie samego siebie jest destruktywne dla jednostki, szkodliwe dla społeczeństwa, a miewa siłę fascynacji, bawi, pociąga, wciąga w swój wir (...) Jeśli ludzie nie robią z aktorstwa złego użytku, może ono zbogacać nas, przyczyniać się do pielęgnowania wysokich wartości, podczas gdy to scenariuszowe granie siebie innych jest zawsze szkodliwe."[5]

Z rzadka tylko pozwala sobie Głowacki na zdjęcie maski. Najbardziej autentycznie brzmią fragmenty, na które zwrócił już uwagę Henryk Dasko w swojej recenzji "Z głowy", opublikowanej wkrótce po ukazaniu się książki, fragmenty w których Głowacki pisze o swojej matce, bardzo pięknie, a zamiast ironii wyczuć można nutkę smutku, żalu i na pewno miłość.

[1] Janusz Głowacki "Z głowy", wyd. Świat Książki, Warszawa, 2004, s. 138.
[2] Ibidem, s. 138.
[3] Ibidem, s.233
[4] Ibidem, s. 26
[5] Zbigniew Raszewski, "Raptularz", wyd. Puls, Londyn, 2004, zapis pod datą 18 kwietnia 1984.
Użytkownik: librarian 16.03.2009 07:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Dżanus: "Ale przecie... | librarian
[4] Ibidem, s. 261.
Użytkownik: alicja225 04.05.2009 16:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Czytelnik, który traktuje... | apolinary
Z pierwszych zdań wnioskuję, że książka Wam się nie podobała. Kolejnych zdań nie czytałam. Zniechęca mnie rozmiar Waszej opinii. Myślę, że można wyrazić swoje zdanie na temat przeczytanej książki w paru zdaniach tak samo trafnie jak pisząc całe wypracowanie. Ale takie tu panują widać zwyczaje, zarówno w opiniach pozytywnych jak i negatywnych. Pisać, pisać, pisać. Ja się potem dziwię dlaczego moje teksty nie przechodzą 'cenzury'. Po prostu są za krótkie:) Nie ma w tej krytyce nic osobistego do wyrażających wyżej opinie. Po prostu trafiły się dwie długie pod rząd i to mnie przerosło. Pozdrawiam.
Użytkownik: moremore 04.05.2009 21:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Z pierwszych zdań wniosk... | alicja225
Mimo faktu, że podkreślasz brak osobistej pretensji do osób, jakie tutaj obszernie wyraziły zdanie na temat Głowackiego, przez Twoje słowa przebija przecież i smutek i irytacja...i odrobinę przygany. Dlaczego? Oczywiście, można wyrazić opinię w sposób zdawkowy, takie też się tu zdarzają. Czasem jednak ilość emocji albo przemyśleń, jakimi człowiek chce się podzielić z innymi nie daje się zawrzeć w kilku zdaniach. Czasem także autorzy recenzji dysponują rzetelną merytoryczną wiedzą, dzięki której nieco światła także mnie samej udaje się złapać :) Jestem więc naprawdę wdzięczna ludziom, którym chce się poświęcić czas na pisanie sążnistych recenzji, to wymaga dużo poświęcenia i wysiłku, podziwiam i cieszę się, że tacy tu piszą. A jeśli chodzi o problem z szybką, pobieżną opinią, to przecież, żeby ją sobie wyrobić można tylko zerknąć na oceny książki, niekoniecznie czytać recenzje. Po jakimś czasie wystarczy rozwinąć listę oceniających, żeby sprawdzić, czy ktoś, kogo upodobania wcześniej uznaliśmy za podobne, wyraża na temat książki pochlebne zdanie. Przymusu czytania recenzji, zwłaszcza tych co bardziej obfitych, nie ma na tym portalu :)
Ściskacze!
Użytkownik: alicja225 05.05.2009 16:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Mimo faktu, że podkreślas... | moremore
Wszystko się zgadza. Tyle, że bardzo często mam wrażenie, że autorzy tych elaboratów nie mają na myśli czytelnika recenzji a własne ja. Taki jestem mądry, oczytany, inteligenty itd, że patrzcie i podziwiajcie. Gdybym miała tu coś do powiedzenia, po prostu radziłabym umieszczać te teksty jako osobny temat dotyczący bezpośrednio autora lub książki.Czytelnik chce zwięzłej opinii czyta sobie to co pod notą. Chce podyskutować szuka tematu i dyskutujcie wtedy do woli. Wilk syty i owca cała. Samymi ocenami to jednak ciężko sobie wyrobić zdanie o książce:) Pozdrówka:)
Użytkownik: apolinary 19.05.2009 23:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Wszystko się zgadza. Tyl... | alicja225
Nie są wcale takie długie (te recenzje):-)
Co do przerośniętego ego autorów sążnistych recenzji, to jest w tym coś na 100%
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: